"Drżę i trzęsę się przez ciepło i chłód.
Jestem samotny sam ze sobą."*
-To ty!-
odzyskując głos, tylko tyle z siebie wydusiłam.
-Powiem ci
kotku, że trudno przejąć nad tobą kontrolę. No, ale nie ma rzeczy
niemożliwych.- uśmiechnął się. Mężczyzna z mojego snu położył rękę na sercu i
spojrzał na mnie spode łba.- Och, przepraszam. A gdzie moje maniery? Jestem
Mark- przedstawił się, z udawaną skruchą.
-Czego ode
mnie chcesz?- byłam dumna, że głos mi nie zadrżał.
-Chcę cię
stąd zabrać, abyś mogła dowiedzieć się czegoś więcej o sobie.
-Wiem
wszytko, co chciałabym wiedzieć.
-Czyżby?- uniósł
jedną brew.
-Daj mi
spokój!- odparłam zgryźliwie.
-Uwierz
chciałbym. Ale nie mogę.
-Jak to nie
możesz? I kim ty do cholery jesteś?- założyłam ręce na piersi i łypnęłam na
niego groźnie.
-Zadajesz
strasznie dużo pytań, kotku.
Prychnęłam.
-Nie nazywaj
mnie tak!
Mark w
ułamku sekundy, stał przede mną. Zacisnął ręce na moich ramionach. Syknęłam z
bólu i próbowałam się wyrwać.
-Co ty sobie
wyobrażasz? - krzyknęłam.
-Nie tym
tonem mała! Pójdziesz ze mną po dobroci, czy mam zrobić to inaczej?
-A co ci tak
na tym zależy? Nigdzie z tobą nie pójdę, z głowy sobie to wybij!
Idiotka! Po
co ty z nim dyskutujesz! Facet nie jest normalny! Skarciłam się w myślach za
swoją głupotę.
-Posłuchaj
mnie! Twoje przyjście na świat, było zapisane w gwiazdach. Urodziłaś się, aby w
odpowiednim czasie, wypełnić swoje przeznaczenie. To jest ten czas Rebeco.-
powiedział poważnie, patrząc mi w oczy.
-Och, co ty
bredzisz! Może jeszcze mi powiesz, że moi rodzice byli jakimiś cyklopami?- oburzyłam
się.
-To nie mity
greckie.- odpowiedział rozbawiony.- Wprawdzie nie byli cyklopami, ale twoja
matka była nimfą.
-Że.. Że
co?- otwarłam szeroko oczy.
-To nie czas
i miejsce na wyjaśnienia.- ścisnął bardziej moje ramiona i powiedział z
naciskiem, akcentują każde słowo- Musisz. Ze. Mną. Jechać.
Znowu
próbowałam go od siebie odepchnąć. Widząc to, odsunął się ode mnie i zwolnił
uścisk. Może zrobił to z grzeczności, żeby załagodzić naszą napiętą sytuację,
ale nie obchodziło mnie to, bo nagle zaczęłam emanować nową porcją pewności
siebie. Z półobrotu kopnęłam go w brzuch. Mark przeleciał kawałek i wylądował
na mokrej trawie. Podniósł się szybko, nie kryjąc zdziwienia obrotem sytuacji i
ruszył na mnie.
W mojej
prawej ręce pojawiła się kula ognia. Rzuciłam nią w jego kierunku lecz ten
zrobił unik. Skupiając się, poruszyłam powietrzem i wytworzyłam wokół niego
trzy wiry piaskowe, jego wielkości. Zaczęły krążyć z prędkością światła, by w
końcu uderzyć na niego z trzech różnych stron. Upadł na ziemię, ciężko dysząc.
-Odwal się
ode mnie!- syknęłam.
Z trudem
stanął na nogi i łypnął na mnie, spod wachlarza długich rzęs. Myślałam, że
znowu się na mnie rzuci, ale on tylko stał i mi się przyglądał, nie ukrywając
swojego zainteresowania. Może wysłuchasz
co ma ci do powiedzenia uparciuchu szepnął mi jakiś głos, z tyłu głowy. Nim
zdążyłam się odezwać, Mark zrobił to pierwszy.
-Jesteś
bardzo odważna i masz ogromny potencjał Rebeco. Naprawdę zjawiskowe z ciebie
Dziecko Mroku.
Spojrzałam
na niego zbita z pantałyku.
-Dziecko
Mroku?
-Nie moim
zadaniem jest wyjaśniać ci to wszystko.- powiedział kręcąc energicznie głową.-
O twoim przeznaczeniu dowiesz się wszystkiego, gdy ze mną pojedziesz. Jeśli się
zgodzisz, to pójdziesz się spakować i jeszcze dzisiaj wyjedziemy. Jeśli nie,
wrócisz teraz do siebie i będziesz czekać na swój koniec. A więc... wybieraj!
Miałam
ochotę uderzyć go w twarz. Strasznie mnie drażnił. Powstrzymałam się siłą woli,
żeby tego nie zrobić, choć rękę zdążyłam unieść do góry. Westchnęłam, a on
uśmiechnął się ze satysfakcją.
-Pojadę z
tobą, ale pod jednym warunkiem.- nic nie powiedział, wiec mówiłam dalej.- Nie
wyjedziemy dzisiaj, tylko jutro po południu i obiecaj, że nic mi się złego nie
stanie.
-Nie masz
się czym martwić. Włos ci z głowy nie spadnie.
Musiałam
zadowolić się taką odpowiedzią, bo koniec końców nic mi nie obiecał.
-A dokąd
jedziemy?
-To
tajemnica.- zauważyłam błysk w jego oku.
-Co ty
pieprzysz?- oburzyłam się.
-Mówię jak
jest. I tylko od ciebie zależy czy mi zaufasz.
Miałam
ochotę parsknąć śmiechem na to co powiedział.
-No dobra. W
takim razie gadaj, co do cholery robiłeś tej nocy w mojej głowie?
-To proste.
Musiałem cię wywabić z domu. Obserwujemy cię od jakiegoś czasu i wiem, że
dotychczas po nocnych koszmarach, przychodziłaś na grób swoich rodziców.-
wzruszył ramionami.
-Zaraz,
zaraz. Jakie my?
-Nieważne.-
zignorował mnie.
-A mogę
chociaż wiedzieć, czym ty jesteś?- zapytałam zniecierpliwiona.
-Jestem
upiorem.- i znowu ten tajemniczy błysk.
-Jak się
żywicie?- kontynuowałam, nie wiedząc czy chce znać odpowiedź.
Przewrócił
oczami.
-W pewnym
sensie pożywiamy się tak samo jak ludzie.-chciałam się znowu odezwać, ale mi na
to nie pozwolił.- Będzie czas na zadawanie pytań. Teraz powinnaś wrócić do domu
i się przygotować.
-Mam jeszcze
na to cały dzień.- odparłam.
Mark
zlustrował mnie spojrzeniem i wskazał palcem swój zegarek na nadgarstku.
-Jest piąta
rano. Normalni ludzie śpią o tej godzinie.- uśmiechnął się do mnie.
No to mnie
podsumował westchnęłam w duchu i ruszyłam do domu.
-Do
zobaczenia.- usłyszałam na odchodne.
Złość, którą
czułam, doprowadzała mnie do czystego szaleństwa. Świadomość, że niczego tak
naprawdę o sobie nie wiem, ba! Nie wiem też nic o swoich rodzicach, jak się
okazało. "Człowiek jest tajemnicą- z tajemnicy przybywa i w tajemnicę
odchodzi"** nasunęło mi się zdanie, wypowiedziane przez mojego nauczyciela
historii w liceum i niestety musiałam przyznać mu rację.
Skręcając w
stronę swojego trawnika, czułam się wyczerpana i przytłoczona nowymi
informacjami. Wchodząc do domu, poczłapałam prosto do łóżka, zdejmując po
drodze przemoczone rzeczy i rzucając je byle gdzie.
Zimny
dreszcz przeszedł mi po plecach, gdy odtworzyłam w głowie słowa Marka.
"Twoja matka była nimfą". Dziwnie jest dowiadywać się o czymś takim,
od obcego faceta, pomijając już fakt iż nigdy mi się nawet nie śniło, że to
stworzenie, z mitów i legend istnieje. I jest, a raczej było moją matką!
Ja w stu
procentach nie jestem normalna zdążyłam jeszcze pomyśleć, zanim zamknęłam oczy.
Obudziłam
się o 12:34. Wstałam z ociąganiem z łóżka i założyłam zielone rurki oraz
fioletowa bokserkę. Zrobiłam delikatny makijaż, założyłam jeszcze czarne buty
na koturnie i wyszłam z domu. Zapowiadał się ciepły i słoneczny dzień.
Skierowałam się na SolarStreet, gdzie mieszkał Ivan. Doszłam na miejsce po
dwudziestu minutach. Widząc przed sobą duży i przestronny dom, uświadomiłam
sobie, jak bardzo lubiłam w nim przebywać. Otaczał go drewniany płot, za którym
na wiosnę rosły chryzantemy. Otworzyłam furtkę, która ustąpiłam z lekkim
skrzypnięciem i poszłam zadzwonić do drzwi. Po kilku sekundach usłyszałam
ciężkie kroki i ktoś otworzył drzwi. Widząc, że to pani z licznymi zmarszczkami
na buzi, siwymi włosami i okularami na czubku nosa, uśmiechnęłam się
promiennie.
-Dzień
dobry, pani Margaret. Zastałam Ivana?
-Oh dziecko,
jak miło cię widzieć! Tak tak, Ivuś jest u siebie.- posłała mi ciepły uśmiech i
zaprosiła gestem do środka.- Poczekaj chwileczkę serduszko, zawołam go.
Zanim
zdążyłam choćby mrugnąć, już zniknęła na schodach, prowadzących na piętro.
Przysiadłam na jednym z foteli w salonie i rozejrzałam się dookoła. Duży acz
skromnie urządzony salon państwa Coelho, był zapełniony kolorowymi serpentynami
i balonami. Można to wyjaśnić tylko tym, że siostra mojego przyjaciela, miała
urodziny.
Po kilku
minutach pani Margaret znalazła się przy mnie. Oznajmiła, że Ivan zaraz do mnie
zejdzie, tylko się ubierze. Tak jak ja, mógłby chodzić całymi dniami w piżamie
i nie przeszkadzałoby mu to.
-Przepraszam
za ten bałagan kruszynko, ale dopiero co przyszłam i nie miałam czasu sprzątnąć
tego wszystkiego, po urodzinach Liwii. - spojrzała na mnie z przepraszającym
wyrazem twarzy.
-Nic nie
szkodzi- odpowiedziałam śmiejąc się. Wielokrotnie pomagałam rodzinie Coelho,
przygotowywać takie małe przyjęcia, dla ich najmłodszego członka.
Liwia miała
6 lat i odziedziczyła po starszym bracie jasne włosy oraz szczere, czekoladowe
oczy. Z charakteru także byli podobni. Często mówiłyśmy z Elizabeth, że są jak
dwie krople wody.
Moje rozmyślania
przerwał Iv, który właśnie schodził ze schodów. Podniosłam się z fotela i
ruszyłam go przytulić. Widząc to, wyszczerzył zęby.
-Czym
zawdzięczam tę wizytę?- zapytał, gdy się odsunęłam.
-Przyszłam
cię odwiedzić..- powiedziałam zagryzając wargę- A także poinformować o moich
planach.
Jego uśmiech
momentalnie zgasł.
-Jakich
planach?
-Może się
przejdziemy?- zaproponowałam szybko. Ivan skinął lekko głową. W tej samej
chwili ze schodów zeszła pani Margaret.
-Czy mogłaby
pani przekazać moim rodzicom, na wypadek gdy by już wrócili, że poszedłem na
spacer i nie wiem o której będę?- zapytał mój przyjaciel.
-Oczywiście.-odpowiedziała
.- Wróć na kolacje!
-Obiecuje!
Pożegnałam
się z kobietą. Wyszliśmy na ulicę, a między nami zapadła niezręczna cisza. Gdy
dochodziliśmy do parku usiadłam na ławce i poklepałam miejsce obok siebie w
zapraszającym geście. Odchrząknęłam znacząco.
-Więc...Mam
okazje dowiedzieć się o sobie czegoś więcej.- zaczęłam delikatnie.
-I co w
związku z tym?
Odetchnęłam
głęboko i kontynuowałam.
-Dostałam
propozycje, aby jechać do kogoś kto mi to wszystko wytłumaczy. Sama... I
przyjęłam ją
Ivan
zaczerpnął gwałtownie powietrza i usiadł obok mnie. Pochylił głowę i zamknął
oczy.
-Nie ma
mowy. Nigdzie cię nie puszcze.- wyszeptał-Obiecałem, że będę przy tobie. Zawsze.-otworzył
oczy- Chyba zgłupiałaś jeśli myślisz, że od tak pojedziesz sobie nie wiadomo
gdzie i nie wiadomo z kim, w dodatku sama.
-Nie jesteś
moją niańką Iv!- odparowałam z irytacją.
-Oh czyżby?
To ja przez ostatnie pół roku dbałem o ciebie, żeby ci nie odwaliło i żebyś nie
zrobiła czegoś głupiego!- warknął.
-Proszę Iv!
To moja jedyna szansa. Wiesz dobrze, że mam wiele umiejętności, których nie
kontroluje. W każdej chwili mogę zabić człowieka, nawet o tym nie wiedząc!
Równie dobrze wiesz, jak bardzo chce dowiedzieć się czegoś o sobie!- spojrzałam
na niego i powtórzyłam jeszcze raz.- To moja jedyna szansa.
-Przecież to
głupota- westchnął zrezygnowany.
-Jeśli
chodzi o to, że nie kieruje się rozumem to masz racje!- zażartowałam.
Podziałało. Mój przyjaciel uśmiechnął się lecz zaraz zwrócił na mnie swój
zatroskany wzrok. Szturchnęłam go lekko w ramię - Hej nic mi nie będzie.
-Nawet nie
wiesz kim on jest, a chcesz się z nim szlajać.
-Tajemniczy
On jest upiorem. I nie mam zamiaru się z nim nigdzie szlajać- powiedziałam
wprost, ponieważ nienawidziłam go okłamywać. Ivan otworzył szeroko oczy.
Wiedziałam co teraz nastąpi. Będzie mnie wyzywać od idiotki i chorej umysłowo.
Zacznie przeklinać i zadręczać się o to, że jest tylko marnym człowiekiem,
który nie umie wbić swojej przyjaciółce czegoś prostego i oczywistego do głowy.
Zdziwiłam się, gdy zamiast tego objął mnie ramieniem i uścisnął mocno.
- Po prostu
nie chce cie stracić.- wyszeptał w moje włosy.
-Nie
stracisz!- uśmiechnęłam się- Jesteś moim najlepszym przyjacielem i zawsze nim
będziesz.- zauważyłam, że robi się późno.- Muszę już iść. Będę za tobą tęsknić.
-Ja za tobą
też Rebeco.
Nachyliłam
się i pocałowałam go w policzek. Wstałam z ławki i ruszyłam w kierunku mojego
domu.
-Nie wiem
ile mnie nie będzie, ale obiecuję dzwonić codziennie.-rzuciłam na odchodne.
***
Siedziałem
na ławce jak sparaliżowany. Co ta kobieta znowu wymyśliła? Pokochałem ją za jej
spryt, odwagę, wewnętrzny spokój, a także piękno. Jest i będzie mądrą
dziewczyną. Ale to na co teraz się pisze, jest czystą głupotą. Westchnąłem.
Zawsze
zazdrościłem Willowi. Kochał ją, a ona kochała jego. Starałem się trzymać swoje
uczucia na wodzy lecz gdy się pokłócili przyjaciółka przychodziła do mnie i
zwierzała się z problemów. Wtedy go nienawidziłem. Ale gdy Will umarł Rebeca
cierpiała. Zamknęła się w sobie. Gdy dzisiaj do mnie przyszła byłem strasznie
zdziwiony. Pomyślałem, że coś się stało, bo ona -od jego śmierci- nigdy nie
wychodziła z domu. Gdy przychodziłem do niej starała się maskować ból sztucznym
uśmiechem, ale ja wiedziałem jak jest. I nic nie mogłem zrobić. Dzisiaj coś się
zmieniło w jej zachowaniu. Gdy przyszła do mnie uśmiechała się. Szczerze.
Pierwszy raz od dawna zauważyłem przebłysk nadziei w jej oczach. Jak gdyby myśl
o wyjeździe i od odseparowanie od tego miejsca, miało jej przynieść ulgę.
Był okres
kiedy myślałem, że zastąpię jej Willa. Choć dla niej jestem tylko najlepszym przyjacielem.
Świadomość iż wiem, że nigdy nie odwzajemni moich uczuć, jest przytłaczająca,
ale wkrótce się z tym pogodzę.
Uważałem się
za jej ochroniarza. A zważywszy na fakt, że jestem tylko człowiekiem- to wręcz
absurdalne. Tym czasem ona jechała na pewną śmierć, a ja jej nie powstrzymałem.
Otrząsnąłem
się z ponurych myśli, wstałem z ławki i ruszyłem nieśpiesznym krokiem do domu.
_____________________________________________________________________________________
* Linkin Park- Blackbirds
** Maria Dąbrowska