9 czerwca 2012

Rozdział V cz.1

" Ta niepewność, która wraz z krwiobiegiem ogarnia całe ciało człowieka.
Ten brak wiedzy, brak pewności, że wszystko będzie dobrze"


Skończyłam pakować najważniejsze rzeczy. Zeszłam na dół i położyłam walizkę pod drzwiami czekając na Marka. Nie ufałam mu, no i w sumie nawet nie miałam powodów do tego. Jakimś dziwnym sposobem wdarł się do mojego umysłu i utworzył w nim obraz gdy mnie zabijał. Więc tak, zdecydowanie nie jest godny zaufania. Aczkolwiek z nieznanej sobie przyczyny zgodziłam się z nim jechać. Chcąc dowiedzieć się czegoś o sobie, narażam się i nie wiem jakie będą tego konsekwencje. Może Ivan miał rację? Jadąc tam-gdziekolwiek to jest- podaje się jak na tacy. Ale czymże jest śmierć w obliczu niewiedzy? Nawet gdybym umarła to dopilnowałabym tego, aby przed swoją śmiercią zdobyć jak najwięcej informacji o swoim życiu. Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Podeszłam i niechętnie je otworzyłam. Za nimi stał Mark. W czarnej kurtce, ciemnych jeansach i lekko zmierzwionych włosach wyglądał niczym bóg. Uśmiechnął się na mój widok.
-Jedziemy?- zapytał bez słowa przywitania.      
-T-tak- wyjąkałam i potrząsnęłam głową oszołomiona.
Jak przystało na dżentelmena wziął mój bagaż i zaniósł do samochodu. Jeździł czarnym porsche Carrera. Otworzył przede mną drzwi od strony pasażera, a ja niepewnie usiadłam w wygodnym fotelu.
-Toooo.. dokąd jedziemy?- zapytałam, gdy zajął swoje miejsce.

-Dowiesz się w swoim czasie.-odpowiedział uśmiechając się szelmowsko.

-Nie wydaje ci się, że raczej powinnam wiedzieć gdzie się kierujemy zważywszy na fakt, że jadę tam z tobą?- podniosłam brew i pozwoliłam, aby w moim głosie zabrzmiała wyraźna nutka irytacji.
-Oczywiście, że powinnaś. Ale spójrz na to w ten sposób, że siedzisz teraz obok mnie mimo wszystko, co dowodzi temu, że sama pragniesz tam jechać, a z kolei mnie zwalnia to z tego, aby mówić ci cokolwiek więcej, jeśli nie jest to konieczne.- odpalił silnik i ruszyliśmy.
Twierdzicie, że koleś jest irytujący? Jak cholera..
Zrezygnowana i wściekła odwróciłam głowę w stronę okna. Domy migały mi przed oczami, a kierowca pędził jak szalony pustymi ulicami Allas.
Czego się dowiem o sobie? Dlaczego Mark jest dla mnie taki miły, a jeszcze wczoraj próbował mnie zabić? Kim jest osoba, do której jedziemy? Skąd ma informacje o mnie? Ile setek lat musiał przeżyć, aby mieć tak ogromną wiedzę? No bo jeśli faktycznie coś o mnie wie to na pewno nie jest to informacja ze źródeł książkowych. Pytania tłukły mi się po głowie, łaknąc jak najszybszych odpowiedzi. Jednak z każdym kilometrem oddalającym mnie od domu, moja pewność siebie gdzieś się ulatniała pozostawiając zamęt w myślach w związku z tym czy aby na pewno powinnam jechać lub czy się zawczasu wycofać. Zważając na fakty, na to drugie mogło być już za późno, chociaż zawsze zostaje opcja otwarcia drzwi i wyskoczenia przez nie.
Mark włączył radio. Właśnie leciała jedna z lubianych przeze mnie piosenek "Stolen Youth". Mimowolnie zaczęłam nucić ją pod nosem, towarzysząc Alex'owi Band śpiewającemu o ciężkim okresie w życiu jakim jest odnalezienie siebie. Chłopak siedzący obok spojrzał na mnie z ciekawością.
-Masz bardzo ładny głos.- skomplementował.
Zdziwiona tym nagłym zwrotem akcji zamilkłam i odwróciłam się w jego stronę. Chyba się ze mnie nabijał.
-Dzięki.- powiedziałam niepewnie.
Chciałam usiąść w poprzedniej pozycji, ale mój rozmówca kontynuował:
-Chodzisz do szkoły muzycznej?
-Nie.
-Dlaczego?
-Sama nie wiem.- wzruszyłam ramionami- Jakoś nigdy mi to nie przyszło do głowy.
Mark odchrząknął.
-A twoi... rodzice? Bo wiesz... spotkaliśmy się na cmentarzu i...
Zapadło milczenie. Wspomnienia odżyły we mnie na nowo. Długie rozmowy z mamą o chłopakach, dziecinne zabawy z tatą w wieku czternastu lat, a później już tylko częste kłótnie, ucieczki z domu i w końcu wypadek. Westchnęłam, starając się nadać twarzy obojętny wyraz.
-Cóż...Zginęli w wypadku samochodowym. Ale po tym co mi powiedziałeś ostatnio to nawet nie wiem czy ich kiedykolwiek do końca poznałam. Nawet nie wiem czy powinnam nazywać ich rodzicami.- powiedziałam przypominając sobie jak nazwał moją mamę Nimfą.
- Masz racje nie wiedziałaś wszystkiego, ale zapewne cię bardzo kochali. Pewnie zrobili to dla twojego bezpieczeństwa. Chcieli cię chronić. A ty nie możesz ich obwiniać.- wyszeptał i zamyślony zerknął na mnie.
Opuściłam głowę i zapatrzyłam się na swoje ręce. Te słowa mnie zaskoczyły. W jego głosie nie wyczułam nagany, tylko dziwną mieszankę troski ze zrozumieniem.
- Staram się tego nie robić lecz nie potrafię zrozumieć, że nic mi nie powiedzieli. Obserwowali jak się zmieniałam z każdym dniem, nie jadłam, nie spałam w nocy, bolała mnie głowa, czasami słyszałam i widziałam dziwne rzeczy.- poczułam nagłą chęć zwierzania się Mark'owi. Nie wysyłał mi wrogich sygnałów, wręcz przeciwnie. Słuchał, uważnie śledząc każde moje słowo.
- Przykro mi Rebeco.- uśmiechnął się do mnie blado i na powrót skupił wzrok na drodze.
- Życie to suka. Ale mimo wszystko trzeba nauczyć się doceniać wspaniałe chwile.- podsumowałam.
-Opowiedz mi o jednej takiej chwili z twoimi rodzicami.- poprosił.
Czułam się dziwnie w towarzystwie Marka. Miałam do niego mieszane uczucia. Nigdy nie byłam taka otwarta na nieznajomych, a już zwłaszcza na ludzi, którzy pragnęli mnie zabić. Chociaż człowiek, to w tym przypadku pojęcie względne.
-Kiedyś wyszłam z pod prysznica, a mój tata stał za drzwiami i powiedział, że wyje jak do księżyca i nikt przeze mnie spać nie może. Na złość zaczęłam śpiewać jeszcze głośniej, a zza ściany usłyszałam głośny śmiech mamy. Raczej nie jest to cudowna chwila, ale jest jedną z ostatnich jakie dane mi było z nimi przeżyć. I to czyni ją wyjątkową- nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Mark roześmiał się, a atmosfera w samochodzie się rozluźniła. Zauważyłam, że wyjechaliśmy z miasta. Teraz przede mną ciągnęły się długie sznury drzew.
-Rebeco?- podniosłam głowę i spojrzałam na niego.- Chciałem cię przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Naprawdę przepraszam. Po prostu nie wiedziałem w jaki sposób miałem się do ciebie dostać, jakkolwiek to brzmi.- skrzywił się.
-Nie. Spoko. Jest Ok! Nie musisz się tłumaczyć.- pokręciłam stanowczo głową.
-Próbowałem cię zabić, a ty mi mówisz, że nie muszę się tłumaczyć.- uniósł jedną brew.- To najgłupsza rzecz jaką ktoś kiedykolwiek mi powiedział.- wywrócił oczami, na co zareagowałam śmiechem,
-Ale i tak byłeś na przegranej pozycji, więc nie mamy o czym rozmawiać.- obróciłam wszystko w żart, czując coraz większą sympatie do tego mężczyzny

Chciał coś dodać, ale w ostatniej chwili zamknął usta. Resztę drogi (której kompletnie nie znałam), przebyliśmy w przyjemnym milczeniu. Może nie będzie tak źle pomyślałam obserwując widoki za oknem.


Około 21:00 zatrzymaliśmy się na postój na pobliskiej stacji benzynowej. Mark zapytał czy czegoś nie potrzebuję, a ja grzecznie odmówiłam. Zaproponowałam, że zostanę w samochodzie. Po jeszcze trzykrotnym upewnieniu się czy aby na pewno nic nie chce, w końcu powiedział:
-Jak chcesz-westchnął- Zaraz jestem.
Wyszedł z auta i już go nie było. Oparłam głowę o szybę i przymknęłam oczy, rozkoszując się cudowną ciszą. Zaczęłam rozważać to co się dzieje w moim życiu. Chaos, który w nim zapanował był nie do ogarnięcia. Zero odpowiedzi na całe setki pytań. Od kilku lat trwałam w zawieszeniu. A początek tego miał miejsce po śmierci moich rodziców. To dzięki Willowi moje życie znacznie się ustabilizowało. Pamiętam jak by to było wczoraj, kiedy siedziałam smutna, oparta o ścianę, bo znowu się pokłóciłam z przyjaciółką, rodzicami czy dostałam złą ocenę. On zawsze podchodził do mnie. Siedząc koło mnie milczał, bo nie wiedział czy chcę o tym rozmawiać czy nie. Brakuje mi tych chwil, kiedy opowiadałam mu wszystko, a on tuląc mnie do siebie mówił " nie martw się maleńka, będzie dobrze." Tęskniłam za nim bardziej, niż sama przed sobą odważyłam się przyznać. Tyle czasu minęło, a ja w dalszym ciągu czuję się, jakby jakaś cząstka została ze mnie wyrwana i zgnieciona na miazgę, która nie potrafi wrócić na swoje miejsce. Ivan powtarza mi, że muszę być silna, nie zapominając przy tym kim jestem, uśmiechając się i ciesząc tym, że dane było mi poznać Willa. Ale nie umiem cieszyć się z czegoś co przeminęło na zawsze. Zadziorna, pyskata, wrażliwa i bardzo przywiązująca się do ludzi. Bardziej prawdziwa być nie mogę. A inna nie potrafię.


Obudziłam się w środku nocy. Przewróciłam się na drugi bok, czując pod sobą miękki materac. Zaspana stwierdziłam, że już nie znajduję się w samochodzie. Nagle oprzytomniałam i podniosłam się szybko do pozycji siedzącej. Na oślep poszukałam lampki, a potem jej włącznika. Zapaliłam ją i rozejrzałam się uważnie po pomieszczeniu. Był duży i przestronny. Ściany miały piaskowy kolor, a posłanie na którym leżałam było ogromne. To na pewno łoże małżeńskie pomyślałam, przejeżdżając jednocześnie po gładkiej i delikatnej pościeli. Wszystkie meble zostały zrobione z czarnego drewna, które pięknie współgrały z kolorem ścian oraz białym dywanem. Nie pamiętałam jak się tu znalazłam. Wstałam ostrożnie i podeszłam do drzwi. Wyjrzałam przez nie. Przede mną ciągnął sie długi korytarz. Na ścianach wisiały pozapalane lampy. Ostrożnie wyszłam z pokoju i ruszyłam przed siebie. Rozglądałam się dookoła nie chcąc przegapić ani jednego szczegółu przez co wpadłam na kogoś.  Pisnęłam przerażona, a osoba przede mną zachichotała.
-Widzę, że śpioch się obudził.- podniosłam wzrok i zobaczyłam szczerzącego się Marka.
-Przepraszam. Zagapiłam się.
-Nic się nie stało, ale następnym razem patrz przed siebie- puścił mi oczko. On naprawdę to zrobił!
-Gdzie jestem?- zapytałam zmieniając temat.
-W Cattle Chute.- wzruszył barczystymi ramionami.
-A jak się tu znalazłam?
Spojrzał na mnie, jakbym przegapiła coś oczywistego.
-Oh..- westchnęłam.
-Wybacz.-skrzywił się- Nie chciałem cię budzić. Chociaż podczas snu wyglądasz na bezbronną.- stwierdził żartobliwie. Mimo wszystko zrobiłam się czerwona na twarzy i odwróciłam wzrok.
-Bardzo zabawne... Ja...yyy... Gdzie tutaj jest kuchnia?- zapytałam. Nagle zaschło mi w ustach.
-Choć zaprowadzę cię.
Zeszliśmy po długich krętych schodach, zapalając po drodze wszystkie światła, przeszliśmy przez salon i weszliśmy do małego przytulnego pomieszczenia.
-Chcesz coś do picia?- zapytał.
-Poproszę wodę.
Usiadłam przy stole. Mark postawił ją przede mną i usiadł na przeciw. Podziękowałam i opróżniłam szklankę jednym haustem. Chłopak spojrzał na mnie rozbawiony, a ja uśmiechnęłam się promiennie.
-Która jest właściwie godzina?- odezwałam się po chwili przyjemnej ciszy.
-Dokładnie 6:34.
Westchnęłam w duchu. Normalnie w domu spałabym jeszcze jakieś trzy- cztery godziny.
-Mark?
-Hm?
-Mogę cię o coś zapytać?- zapytałam nieśmiało.
Potwierdził skinieniem głowy.
-Jak to jest z upiorami?
-A o co konkretnie ci chodzi?- uniósł brew.
-No... Potrzebujecie snu?
-Tak, ale nie tyle co ludzie.- odpowiedział.
-A co ze słońcem?
-Kotku, my jesteśmy upiorami a nie wampirami.- pokręcił głową uśmiechnięty. Zignorowałam jego kąśliwą uwagę. Zauważył to i westchnął.- Tak naprawdę słońce nam nie szkodzi lecz jasność dnia jest..hmm.. przytłaczająca.
-Dlaczego?- zapytałam.
-Jesteśmy Nocnymi Łowcami skarbie. To chyba logiczne, że wolimy ciemność.
-No tak. Ale noc przesypiacie- zauważyłam nie rozumiejąc.
-Jeszcze jakieś uwagi myszko?- zapytał z nutką ironii w głosie.
-Tylko jedna.
-Jaka znowu?- powiedział zbulwersowany.
-Przestań mówić do mnie kotku, skarbie itp.
-Ok. Przepraszam- kolejne westchnięcie.
-Mogę zapytać o coś jeszcze?
-Dawaj.- zachęcił
-Czym się żywicie?- wyszeptałam
Mięśnie Marka się napięły i już wiedziałam, że nie uzyskam odpowiedzi.
-Upiory nie rozmawiają o takich sprawach. Jest to temat raczej...drażliwy.
-Oh.. Umm.. rozumiem. A dlaczego taki jest?
-Rebeco!- wrzasnął upiór.
-No dobrze, już dobrze. Koniec tematu.- wzruszyłam ramionami, ale nie mogłam opanować chichotu, który mi się wyrwał, co spotkało się z morderczym spojrzeniem posłanym w moim kierunku.
Przez kolejne kilka minut żadne z nas się nie odezwało. Ranne promienie słoneczne zalały całe pomieszczenie. Dopiero teraz dostrzegłam, że każdy metr w kuchni jest starannie wyczyszczony i lśniący.
-To..-odchrząknęłam, postanawiając się chociaż czegoś dowiedzieć- Skoro przyjechaliśmy tu, abym miała szanse z kimś porozmawiać, a wnioskuję, że tą osoba nie jesteś ty, to powiesz mi chociaż jak On ma właściwie na imię?
-Na imię mam Alex.- usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się na krześle i zamarłam. Chłopak, który za mną stał miał krótko przystrzyżone, czarne włosy, niebieskie oczy i ponad metr osiemdziesiąt. Obcisła bluzka opinała się na jego umięśnionym ciele. Był mniej więcej w moim wieku. Patrzył na mnie z ciekawością, ale i niechęcią. Uświadomiwszy sobie iż mój wzrok zatrzymał się na nim stanowczo za długo, spojrzałam na podłogę. Moje policzki zalał szkarłatny rumieniec.
-Widzę braciszku, że nie próżnowałeś.- powiedział Alex patrząc na mnie znacząco.
Otworzyłam oczy zdziwiona.
-Braciszku?
-Tak.- Mark spojrzał na mnie przepraszająco.- Rebeco to mój młodszy brat, Alex to Rebeca.
Ani ja ani on nie ruszyliśmy się z miejsca, nie mając zamiaru zbliżyć się do drugiego. Usłyszałam ciche westchnienie. Mark wstał od stołu i podszedł do swojego brata. 
-To ona- powiedział niewzruszony.
-Zaraz! To znaczy...-nie dokończył.
I w tym samym momencie przeszła mnie ochota słuchania tej rozmowy. Wstałam od stołu i obydwoje spojrzeli na mnie.
-Wiecie co? To może wy sobie wszystko wyjaśnicie, a ja pójdę do pokoju.- powiedziałam i ruszyłam pędem ku schodom, czując się coraz gorzej.
Odnalazłszy swój pokój, weszłam do niego i usiadłam na łóżku. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc zaczęłam wypakowywać ubrania z walizki. Postanowiłam, że później zadzwonię do Ivan'a.


Mój przyjaciel ucieszył się gdy powiedziałam mu, że żyję. Powiem inaczej. Skakał z radości. Cała rozmowa z nim była dla mnie przekomiczna gdyż okazało się, że wcisnął mi do torebki gaz pieprzowy. Nie wiem kiedy to zrobił, nie wiem jak i naprawdę nie chcę wiedzieć.
Usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Wyszłam z pokoju i skierowałam się na dół, z zamiarem pozwiedzania okolicy. Przechodziłam właśnie przez salon, kiedy usłyszałam głośne chrząknięcie. Odwróciłam się, a za mną stał nie kto inny tylko Alex. Zdałam sobie sprawę, że w podświadomości miałam cichą nadzieję iż go tu nie zastanę i nie będę musiała mieć z nim do czynienia. Jakże się myliłam!
-Wybierasz się gdzieś?- zapytał niby przez grzeczność lecz w jego głosie można było usłyszeć pogardę.
-Idę pozwiedzać okolicę.-odpowiedziałam, dając mu wyraźny znak, że też nie chcę z nim rozmawiać.
-Cóż muszę ci tego zabronić, ponieważ jak dobrze wiesz to miasto jest pełne upiorów i innych mitycznych stworzeń. A przecież nie chcemy, aby naszej księżniczce coś się stało- zadrwił, uśmiechając się kpiąco w moją stronę.
-Jak to pełne upiorów i innych stworzeń mitycznych?- powtórzyłam zbita z tropu, otwierając szerzej oczy.
-Mój brat nic ci nie powiedział?- udawał zdziwionego.
-Nie.
-Hm. To dziwne, że zgodziłaś się jechać z nim do miejsca, o którym praktycznie nic nie wiesz. Tak samo dziwne jest to, że jechałaś z kimś kogo praktycznie nie znasz. A co na to twoi rodzice? Chyba, że uciekłaś.- jednego byłam pewna: facet mnie wkurzał. Tymczasem on kontynuował.- Bo widzisz..Jeśli chodzi o mojego brata. Jeśli coś między wami jest, to gdy go skrzywdzisz...
-Między nami nic nie ma i nie będzie!- odpowiedziałam, kładąc nacisk na ostatnie słowa.- W ogóle skąd ci to do głowy przyszło!? Ledwo się znamy i jakby nie było nie dalej niż trzy dni temu próbował mnie zabić!
-Jak to się mówi? Los płata figle.- zaśmiał się szyderczo, po czym kontynuował.- Zresztą, dzisiaj nie mógł się tobą nachwalić.
-Co masz na myśli?- zmrużyłam oczy.
-No cóż gadał o tym jaka to ty nie jesteś uzdolniona. Był zadziwiony, że tak panujesz nad tym co robisz. Ponoć powaliłaś go na kolana.- uniósł brwi.
-Wiesz co? Robi mi się żal Marka.- powiedziałam ignorując ostatnie zdanie.
-A to dlaczego?- zapytał niezainteresowany.
-No wiesz. Mieć takiego pieprzonego dupka jak ty w rodzinie to nic fajnego.- powiedziałam i podeszłam do niego, mimo iż Alex zacisnął zęby i ręce jak gdyby miał zamiar mnie uderzyć. Wiedziałam, że moje słowa uderzyły w niego z podwójną siłą.-Albo udajesz takiego cwaniaczka, albo jesteś po prostu wredny! I wiesz co? Przyjechałam tu z Mark'iem, bo chciałam w końcu dowiedzieć się czegoś o sobie. Głupota? Brak piątej klepki? Możliwe! Ale nie chcę żyć w ciągłej niepewności. Nie chcę budzić się rano z myślą" Kto dziś przeze mnie zginie?". Pierwszy raz mam możliwość dowiedzenia się czegoś o sobie. I może to nawet desperacja mnie tu przywiodła! W każdym razie nie masz bladego pojęcia jak to jest, gdy patrzysz na śmierć wszystkich ludzi których kochasz. Tak samo jak nie wiesz nic o mnie. Więc przestań! Przestań wygadywać bzdury i być taką szowinistyczną świnią, bo to w końcu okaże się zgubą w twoim życiu!- krzyczałam, pozwalając emocją wypłynąć.
Później z impetem się odwróciłam i ruszyłam ku drzwiom, mijając w nich zdziwionego Mark'a. Nawet nie drgnęłam, gdy zaczął mnie wołać.
Skierowałam się do pobliskiego lasu, który dostrzegłam przechodząc obok jakiegoś zniszczonego przez upływ lat budynku, nie zważając na to co mnie otacza. Szłam i szłam aż w końcu znalazłam małą polankę. Usiadłam na pobliskim kamieniu. Po moich policzkach zaczęły spływać słone łzy. Nie chciałam tego, ale w jakiś sposób zabolało mnie to, że jestem tak postrzegana przez Alexa. Schowałam głowę między kolana i wzięłam kilka głębszych wdechów dla uspokojenia. Moje ręce zaczęły drżeć by po chwili zapłonąć żywym ogniem, który przyniósł ukojenie. Tysiące myśli tłukło mi się po głowie. Potrzebowałam się wyciszyć. Inaczej rozwalę wszystko, co jest w zasięgu mojej ręki.

Po kilku minutach mój umysł oczyścił się z niemiłych rzeczy, a łzy przestały lecieć. Postanowiłam wrócić do domu Mark'a, choć zapędziłam się tak daleko i nie pamiętałam drogi. Wstałam z ziemi, otrzepałam spodnie i ruszyłam przed siebie licząc na szczęście. Nie zdążyłam przejść dwóch metrów, gdy nagle za mną coś zaszeleściło.

_____________________________________________________________________________________

Wracam po ponad miesięcznej przerwie. Przepraszam za to, ale tak naprawdę jeśli chodzi o przepisywanie rozdziałów z zeszytu na bloga to jestem dość leniwa. Dochodzi jeszcze zakończenie roku i niekiedy po prostu nie mam czasu. No, ale cóż. Jest kolejny rozdział i przyznam, że nie jest taki zły.Chyba... Jak zawsze proszę o szczere komentarze.