1 maja 2012

Rozdział IV

"Drżę i trzęsę się przez ciepło i chłód.
Jestem samotny sam ze sobą."*


-To ty!- odzyskując głos, tylko tyle z siebie wydusiłam.
-Powiem ci kotku, że trudno przejąć nad tobą kontrolę. No, ale nie ma rzeczy niemożliwych.- uśmiechnął się. Mężczyzna z mojego snu położył rękę na sercu i spojrzał na mnie spode łba.- Och, przepraszam. A gdzie moje maniery? Jestem Mark- przedstawił się, z udawaną skruchą.
-Czego ode mnie chcesz?- byłam dumna, że głos mi nie zadrżał.
-Chcę cię stąd zabrać, abyś mogła dowiedzieć się czegoś więcej o sobie.
-Wiem wszytko, co chciałabym wiedzieć.
-Czyżby?- uniósł jedną brew.
-Daj mi spokój!- odparłam zgryźliwie.
-Uwierz chciałbym. Ale nie mogę.
-Jak to nie możesz? I kim ty do cholery jesteś?- założyłam ręce na piersi i łypnęłam na niego groźnie.
-Zadajesz strasznie dużo pytań, kotku.
Prychnęłam.
-Nie nazywaj mnie tak!
Mark w ułamku sekundy, stał przede mną. Zacisnął ręce na moich ramionach. Syknęłam z bólu i próbowałam się wyrwać.
-Co ty sobie wyobrażasz? - krzyknęłam.
-Nie tym tonem mała! Pójdziesz ze mną po dobroci, czy mam zrobić to inaczej?
-A co ci tak na tym zależy? Nigdzie z tobą nie pójdę, z głowy sobie to wybij!
Idiotka! Po co ty z nim dyskutujesz! Facet nie jest normalny! Skarciłam się w myślach za swoją głupotę.
-Posłuchaj mnie! Twoje przyjście na świat, było zapisane w gwiazdach. Urodziłaś się, aby w odpowiednim czasie, wypełnić swoje przeznaczenie. To jest ten czas Rebeco.- powiedział poważnie, patrząc mi w oczy.
-Och, co ty bredzisz! Może jeszcze mi powiesz, że moi rodzice byli jakimiś cyklopami?- oburzyłam się.
-To nie mity greckie.- odpowiedział rozbawiony.- Wprawdzie nie byli cyklopami, ale twoja matka była nimfą.
-Że.. Że co?- otwarłam szeroko oczy.
-To nie czas i miejsce na wyjaśnienia.- ścisnął bardziej moje ramiona i powiedział z naciskiem, akcentują każde słowo- Musisz. Ze. Mną. Jechać.
Znowu próbowałam go od siebie odepchnąć. Widząc to, odsunął się ode mnie i zwolnił uścisk. Może zrobił to z grzeczności, żeby załagodzić naszą napiętą sytuację, ale nie obchodziło mnie to, bo nagle zaczęłam emanować nową porcją pewności siebie. Z półobrotu kopnęłam go w brzuch. Mark przeleciał kawałek i wylądował na mokrej trawie. Podniósł się szybko, nie kryjąc zdziwienia obrotem sytuacji i ruszył na mnie.
W mojej prawej ręce pojawiła się kula ognia. Rzuciłam nią w jego kierunku lecz ten zrobił unik. Skupiając się, poruszyłam powietrzem i wytworzyłam wokół niego trzy wiry piaskowe, jego wielkości. Zaczęły krążyć z prędkością światła, by w końcu uderzyć na niego z trzech różnych stron. Upadł na ziemię, ciężko dysząc.
-Odwal się ode mnie!- syknęłam.
Z trudem stanął na nogi i łypnął na mnie, spod wachlarza długich rzęs. Myślałam, że znowu się na mnie rzuci, ale on tylko stał i mi się przyglądał, nie ukrywając swojego zainteresowania.  Może wysłuchasz co ma ci do powiedzenia uparciuchu szepnął mi jakiś głos, z tyłu głowy. Nim zdążyłam się odezwać, Mark zrobił to pierwszy.
-Jesteś bardzo odważna i masz ogromny potencjał Rebeco. Naprawdę zjawiskowe z ciebie Dziecko Mroku.
Spojrzałam na niego zbita z pantałyku.
-Dziecko Mroku?
-Nie moim zadaniem jest wyjaśniać ci to wszystko.- powiedział kręcąc energicznie głową.- O twoim przeznaczeniu dowiesz się wszystkiego, gdy ze mną pojedziesz. Jeśli się zgodzisz, to pójdziesz się spakować i jeszcze dzisiaj wyjedziemy. Jeśli nie, wrócisz teraz do siebie i będziesz czekać na swój koniec. A więc... wybieraj!
Miałam ochotę uderzyć go w twarz. Strasznie mnie drażnił. Powstrzymałam się siłą woli, żeby tego nie zrobić, choć rękę zdążyłam unieść do góry. Westchnęłam, a on uśmiechnął się ze satysfakcją.
-Pojadę z tobą, ale pod jednym warunkiem.- nic nie powiedział, wiec mówiłam dalej.- Nie wyjedziemy dzisiaj, tylko jutro po południu i obiecaj, że nic mi się złego nie stanie.
-Nie masz się czym martwić. Włos ci z głowy nie spadnie.
Musiałam zadowolić się taką odpowiedzią, bo koniec końców nic mi nie obiecał.
-A dokąd jedziemy?
-To tajemnica.- zauważyłam błysk w jego oku.
-Co ty pieprzysz?- oburzyłam się.
-Mówię jak jest. I tylko od ciebie zależy czy mi zaufasz.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem na to co powiedział.
-No dobra. W takim razie gadaj, co do cholery robiłeś tej nocy w mojej głowie?
-To proste. Musiałem cię wywabić z domu. Obserwujemy cię od jakiegoś czasu i wiem, że dotychczas po nocnych koszmarach, przychodziłaś na grób swoich rodziców.- wzruszył ramionami.
-Zaraz, zaraz. Jakie my?
-Nieważne.- zignorował mnie.
-A mogę chociaż wiedzieć, czym ty jesteś?- zapytałam zniecierpliwiona.
-Jestem upiorem.- i znowu ten tajemniczy błysk.
-Jak się żywicie?- kontynuowałam, nie wiedząc czy chce znać odpowiedź.
Przewrócił oczami.
-W pewnym sensie pożywiamy się tak samo jak ludzie.-chciałam się znowu odezwać, ale mi na to nie pozwolił.- Będzie czas na zadawanie pytań. Teraz powinnaś wrócić do domu i się przygotować.
-Mam jeszcze na to cały dzień.- odparłam.
Mark zlustrował mnie spojrzeniem i wskazał palcem swój zegarek na nadgarstku.
-Jest piąta rano. Normalni ludzie śpią o tej godzinie.- uśmiechnął się do mnie.
No to mnie podsumował westchnęłam w duchu i ruszyłam do domu.
-Do zobaczenia.- usłyszałam na odchodne.
Złość, którą czułam, doprowadzała mnie do czystego szaleństwa. Świadomość, że niczego tak naprawdę o sobie nie wiem, ba! Nie wiem też nic o swoich rodzicach, jak się okazało. "Człowiek jest tajemnicą- z tajemnicy przybywa i w tajemnicę odchodzi"** nasunęło mi się zdanie, wypowiedziane przez mojego nauczyciela historii w liceum i niestety musiałam przyznać mu rację.
Skręcając w stronę swojego trawnika, czułam się wyczerpana i przytłoczona nowymi informacjami. Wchodząc do domu, poczłapałam prosto do łóżka, zdejmując po drodze przemoczone rzeczy i rzucając je byle gdzie.
Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach, gdy odtworzyłam w głowie słowa Marka. "Twoja matka była nimfą". Dziwnie jest dowiadywać się o czymś takim, od obcego faceta, pomijając już fakt iż nigdy mi się nawet nie śniło, że to stworzenie, z mitów i legend istnieje. I jest, a raczej było moją matką!
Ja w stu procentach nie jestem normalna zdążyłam jeszcze pomyśleć, zanim zamknęłam oczy.


Obudziłam się o 12:34. Wstałam z ociąganiem z łóżka i założyłam zielone rurki oraz fioletowa bokserkę. Zrobiłam delikatny makijaż, założyłam jeszcze czarne buty na koturnie i wyszłam z domu. Zapowiadał się ciepły i słoneczny dzień. Skierowałam się na SolarStreet, gdzie mieszkał Ivan. Doszłam na miejsce po dwudziestu minutach. Widząc przed sobą duży i przestronny dom, uświadomiłam sobie, jak bardzo lubiłam w nim przebywać. Otaczał go drewniany płot, za którym na wiosnę rosły chryzantemy. Otworzyłam furtkę, która ustąpiłam z lekkim skrzypnięciem i poszłam zadzwonić do drzwi. Po kilku sekundach usłyszałam ciężkie kroki i ktoś otworzył drzwi. Widząc, że to pani z licznymi zmarszczkami na buzi, siwymi włosami i okularami na czubku nosa, uśmiechnęłam się promiennie.
-Dzień dobry, pani Margaret. Zastałam Ivana?
-Oh dziecko, jak miło cię widzieć! Tak tak, Ivuś jest u siebie.- posłała mi ciepły uśmiech i zaprosiła gestem do środka.- Poczekaj chwileczkę serduszko, zawołam go.
Zanim zdążyłam choćby mrugnąć, już zniknęła na schodach, prowadzących na piętro. Przysiadłam na jednym z foteli w salonie i rozejrzałam się dookoła. Duży acz skromnie urządzony salon państwa Coelho, był zapełniony kolorowymi serpentynami i balonami. Można to wyjaśnić tylko tym, że siostra mojego przyjaciela, miała urodziny.
Po kilku minutach pani Margaret znalazła się przy mnie. Oznajmiła, że Ivan zaraz do mnie zejdzie, tylko się ubierze. Tak jak ja, mógłby chodzić całymi dniami w piżamie i nie przeszkadzałoby mu to.
-Przepraszam za ten bałagan kruszynko, ale dopiero co przyszłam i nie miałam czasu sprzątnąć tego wszystkiego, po urodzinach Liwii. - spojrzała na mnie z przepraszającym wyrazem twarzy.
-Nic nie szkodzi- odpowiedziałam śmiejąc się. Wielokrotnie pomagałam rodzinie Coelho, przygotowywać takie małe przyjęcia, dla ich najmłodszego członka.

Liwia miała 6 lat i odziedziczyła po starszym bracie jasne włosy oraz szczere, czekoladowe oczy. Z charakteru także byli podobni. Często mówiłyśmy z Elizabeth, że są jak dwie krople wody.

Moje rozmyślania przerwał Iv, który właśnie schodził ze schodów. Podniosłam się z fotela i ruszyłam go przytulić. Widząc to, wyszczerzył zęby.
-Czym zawdzięczam tę wizytę?- zapytał, gdy się odsunęłam.
-Przyszłam cię odwiedzić..- powiedziałam zagryzając wargę- A także poinformować o moich planach.
Jego uśmiech momentalnie zgasł.
-Jakich planach?
-Może się przejdziemy?- zaproponowałam szybko. Ivan skinął lekko głową. W tej samej chwili ze schodów zeszła pani Margaret.
-Czy mogłaby pani przekazać moim rodzicom, na wypadek gdy by już wrócili, że poszedłem na spacer i nie wiem o której będę?- zapytał mój przyjaciel.
-Oczywiście.-odpowiedziała .- Wróć na kolacje!
-Obiecuje!
Pożegnałam się z kobietą. Wyszliśmy na ulicę, a między nami zapadła niezręczna cisza. Gdy dochodziliśmy do parku usiadłam na ławce i poklepałam miejsce obok siebie w zapraszającym geście. Odchrząknęłam znacząco.
-Więc...Mam okazje dowiedzieć się o sobie czegoś więcej.- zaczęłam delikatnie.
-I co w związku z tym?
Odetchnęłam głęboko i kontynuowałam.
-Dostałam propozycje, aby jechać do kogoś kto mi to wszystko wytłumaczy. Sama... I przyjęłam ją
Ivan zaczerpnął gwałtownie powietrza i usiadł obok mnie. Pochylił głowę i zamknął oczy.
-Nie ma mowy. Nigdzie cię nie puszcze.- wyszeptał-Obiecałem, że będę przy tobie. Zawsze.-otworzył oczy- Chyba zgłupiałaś jeśli myślisz, że od tak pojedziesz sobie nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z kim, w dodatku sama.
-Nie jesteś moją niańką Iv!- odparowałam z irytacją.
-Oh czyżby? To ja przez ostatnie pół roku dbałem o ciebie, żeby ci nie odwaliło i żebyś nie zrobiła czegoś głupiego!- warknął.
-Proszę Iv! To moja jedyna szansa. Wiesz dobrze, że mam wiele umiejętności, których nie kontroluje. W każdej chwili mogę zabić człowieka, nawet o tym nie wiedząc! Równie dobrze wiesz, jak bardzo chce dowiedzieć się czegoś o sobie!- spojrzałam na niego i powtórzyłam jeszcze raz.- To moja jedyna szansa.
-Przecież to głupota- westchnął zrezygnowany.
-Jeśli chodzi o to, że nie kieruje się rozumem to masz racje!- zażartowałam. Podziałało. Mój przyjaciel uśmiechnął się lecz zaraz zwrócił na mnie swój zatroskany wzrok. Szturchnęłam go lekko w ramię - Hej nic mi nie będzie.
-Nawet nie wiesz kim on jest, a chcesz się z nim szlajać.
-Tajemniczy On jest upiorem. I nie mam zamiaru się z nim nigdzie szlajać- powiedziałam wprost, ponieważ nienawidziłam go okłamywać. Ivan otworzył szeroko oczy. Wiedziałam co teraz nastąpi. Będzie mnie wyzywać od idiotki i chorej umysłowo. Zacznie przeklinać i zadręczać się o to, że jest tylko marnym człowiekiem, który nie umie wbić swojej przyjaciółce czegoś prostego i oczywistego do głowy. Zdziwiłam się, gdy zamiast tego objął mnie ramieniem i uścisnął mocno.
- Po prostu nie chce cie stracić.- wyszeptał w moje włosy.
-Nie stracisz!- uśmiechnęłam się- Jesteś moim najlepszym przyjacielem i zawsze nim będziesz.- zauważyłam, że robi się późno.- Muszę już iść. Będę za tobą tęsknić.
-Ja za tobą też Rebeco.
Nachyliłam się i pocałowałam go w policzek. Wstałam z ławki i ruszyłam w kierunku mojego domu.
-Nie wiem ile mnie nie będzie, ale obiecuję dzwonić codziennie.-rzuciłam na odchodne.



***
Siedziałem na ławce jak sparaliżowany. Co ta kobieta znowu wymyśliła? Pokochałem ją za jej spryt, odwagę, wewnętrzny spokój, a także piękno. Jest i będzie mądrą dziewczyną. Ale to na co teraz się pisze, jest czystą głupotą. Westchnąłem.
Zawsze zazdrościłem Willowi. Kochał ją, a ona kochała jego. Starałem się trzymać swoje uczucia na wodzy lecz gdy się pokłócili przyjaciółka przychodziła do mnie i zwierzała się z problemów. Wtedy go nienawidziłem. Ale gdy Will umarł Rebeca cierpiała. Zamknęła się w sobie. Gdy dzisiaj do mnie przyszła byłem strasznie zdziwiony. Pomyślałem, że coś się stało, bo ona -od jego śmierci- nigdy nie wychodziła z domu. Gdy przychodziłem do niej starała się maskować ból sztucznym uśmiechem, ale ja wiedziałem jak jest. I nic nie mogłem zrobić. Dzisiaj coś się zmieniło w jej zachowaniu. Gdy przyszła do mnie uśmiechała się. Szczerze. Pierwszy raz od dawna zauważyłem przebłysk nadziei w jej oczach. Jak gdyby myśl o wyjeździe i od odseparowanie od tego miejsca, miało jej przynieść ulgę.
Był okres kiedy myślałem, że zastąpię jej Willa. Choć dla niej jestem tylko najlepszym przyjacielem. Świadomość iż wiem, że nigdy nie odwzajemni moich uczuć, jest przytłaczająca, ale wkrótce się z tym pogodzę.
Uważałem się za jej ochroniarza. A zważywszy na fakt, że jestem tylko człowiekiem- to wręcz absurdalne. Tym czasem ona jechała na pewną śmierć, a ja jej nie powstrzymałem.

Otrząsnąłem się z ponurych myśli, wstałem z ławki i ruszyłem nieśpiesznym krokiem do domu.

_____________________________________________________________________________________
* Linkin Park- Blackbirds
** Maria Dąbrowska

Z góry przepraszam za tak długą przerwę.Pozostawiam wam opinię o tym rodziale i proszę jak zawsze o szczere komentarze.