9 października 2012

Ważne!

Jak wielu z was zauważyło bardzo dawno nie dodawałam notki. No cóż ... Zawieszam bloga. Przynajmniej na razie. Doskwiera mi brak weny i wgl to opowiadanie straciło dla mnie sens. Może kiedyś tutaj wróce i przepraszam wszystkich. :(
Jeśli chodzi o wasze blogi to nadal  informujcie mnie na tym blogu o swoich NN  a ja oczywiście będe czytać i komentować :)  Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam wszystkich czytelników.

9 czerwca 2012

Rozdział V cz.1

" Ta niepewność, która wraz z krwiobiegiem ogarnia całe ciało człowieka.
Ten brak wiedzy, brak pewności, że wszystko będzie dobrze"


Skończyłam pakować najważniejsze rzeczy. Zeszłam na dół i położyłam walizkę pod drzwiami czekając na Marka. Nie ufałam mu, no i w sumie nawet nie miałam powodów do tego. Jakimś dziwnym sposobem wdarł się do mojego umysłu i utworzył w nim obraz gdy mnie zabijał. Więc tak, zdecydowanie nie jest godny zaufania. Aczkolwiek z nieznanej sobie przyczyny zgodziłam się z nim jechać. Chcąc dowiedzieć się czegoś o sobie, narażam się i nie wiem jakie będą tego konsekwencje. Może Ivan miał rację? Jadąc tam-gdziekolwiek to jest- podaje się jak na tacy. Ale czymże jest śmierć w obliczu niewiedzy? Nawet gdybym umarła to dopilnowałabym tego, aby przed swoją śmiercią zdobyć jak najwięcej informacji o swoim życiu. Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Podeszłam i niechętnie je otworzyłam. Za nimi stał Mark. W czarnej kurtce, ciemnych jeansach i lekko zmierzwionych włosach wyglądał niczym bóg. Uśmiechnął się na mój widok.
-Jedziemy?- zapytał bez słowa przywitania.      
-T-tak- wyjąkałam i potrząsnęłam głową oszołomiona.
Jak przystało na dżentelmena wziął mój bagaż i zaniósł do samochodu. Jeździł czarnym porsche Carrera. Otworzył przede mną drzwi od strony pasażera, a ja niepewnie usiadłam w wygodnym fotelu.
-Toooo.. dokąd jedziemy?- zapytałam, gdy zajął swoje miejsce.

-Dowiesz się w swoim czasie.-odpowiedział uśmiechając się szelmowsko.

-Nie wydaje ci się, że raczej powinnam wiedzieć gdzie się kierujemy zważywszy na fakt, że jadę tam z tobą?- podniosłam brew i pozwoliłam, aby w moim głosie zabrzmiała wyraźna nutka irytacji.
-Oczywiście, że powinnaś. Ale spójrz na to w ten sposób, że siedzisz teraz obok mnie mimo wszystko, co dowodzi temu, że sama pragniesz tam jechać, a z kolei mnie zwalnia to z tego, aby mówić ci cokolwiek więcej, jeśli nie jest to konieczne.- odpalił silnik i ruszyliśmy.
Twierdzicie, że koleś jest irytujący? Jak cholera..
Zrezygnowana i wściekła odwróciłam głowę w stronę okna. Domy migały mi przed oczami, a kierowca pędził jak szalony pustymi ulicami Allas.
Czego się dowiem o sobie? Dlaczego Mark jest dla mnie taki miły, a jeszcze wczoraj próbował mnie zabić? Kim jest osoba, do której jedziemy? Skąd ma informacje o mnie? Ile setek lat musiał przeżyć, aby mieć tak ogromną wiedzę? No bo jeśli faktycznie coś o mnie wie to na pewno nie jest to informacja ze źródeł książkowych. Pytania tłukły mi się po głowie, łaknąc jak najszybszych odpowiedzi. Jednak z każdym kilometrem oddalającym mnie od domu, moja pewność siebie gdzieś się ulatniała pozostawiając zamęt w myślach w związku z tym czy aby na pewno powinnam jechać lub czy się zawczasu wycofać. Zważając na fakty, na to drugie mogło być już za późno, chociaż zawsze zostaje opcja otwarcia drzwi i wyskoczenia przez nie.
Mark włączył radio. Właśnie leciała jedna z lubianych przeze mnie piosenek "Stolen Youth". Mimowolnie zaczęłam nucić ją pod nosem, towarzysząc Alex'owi Band śpiewającemu o ciężkim okresie w życiu jakim jest odnalezienie siebie. Chłopak siedzący obok spojrzał na mnie z ciekawością.
-Masz bardzo ładny głos.- skomplementował.
Zdziwiona tym nagłym zwrotem akcji zamilkłam i odwróciłam się w jego stronę. Chyba się ze mnie nabijał.
-Dzięki.- powiedziałam niepewnie.
Chciałam usiąść w poprzedniej pozycji, ale mój rozmówca kontynuował:
-Chodzisz do szkoły muzycznej?
-Nie.
-Dlaczego?
-Sama nie wiem.- wzruszyłam ramionami- Jakoś nigdy mi to nie przyszło do głowy.
Mark odchrząknął.
-A twoi... rodzice? Bo wiesz... spotkaliśmy się na cmentarzu i...
Zapadło milczenie. Wspomnienia odżyły we mnie na nowo. Długie rozmowy z mamą o chłopakach, dziecinne zabawy z tatą w wieku czternastu lat, a później już tylko częste kłótnie, ucieczki z domu i w końcu wypadek. Westchnęłam, starając się nadać twarzy obojętny wyraz.
-Cóż...Zginęli w wypadku samochodowym. Ale po tym co mi powiedziałeś ostatnio to nawet nie wiem czy ich kiedykolwiek do końca poznałam. Nawet nie wiem czy powinnam nazywać ich rodzicami.- powiedziałam przypominając sobie jak nazwał moją mamę Nimfą.
- Masz racje nie wiedziałaś wszystkiego, ale zapewne cię bardzo kochali. Pewnie zrobili to dla twojego bezpieczeństwa. Chcieli cię chronić. A ty nie możesz ich obwiniać.- wyszeptał i zamyślony zerknął na mnie.
Opuściłam głowę i zapatrzyłam się na swoje ręce. Te słowa mnie zaskoczyły. W jego głosie nie wyczułam nagany, tylko dziwną mieszankę troski ze zrozumieniem.
- Staram się tego nie robić lecz nie potrafię zrozumieć, że nic mi nie powiedzieli. Obserwowali jak się zmieniałam z każdym dniem, nie jadłam, nie spałam w nocy, bolała mnie głowa, czasami słyszałam i widziałam dziwne rzeczy.- poczułam nagłą chęć zwierzania się Mark'owi. Nie wysyłał mi wrogich sygnałów, wręcz przeciwnie. Słuchał, uważnie śledząc każde moje słowo.
- Przykro mi Rebeco.- uśmiechnął się do mnie blado i na powrót skupił wzrok na drodze.
- Życie to suka. Ale mimo wszystko trzeba nauczyć się doceniać wspaniałe chwile.- podsumowałam.
-Opowiedz mi o jednej takiej chwili z twoimi rodzicami.- poprosił.
Czułam się dziwnie w towarzystwie Marka. Miałam do niego mieszane uczucia. Nigdy nie byłam taka otwarta na nieznajomych, a już zwłaszcza na ludzi, którzy pragnęli mnie zabić. Chociaż człowiek, to w tym przypadku pojęcie względne.
-Kiedyś wyszłam z pod prysznica, a mój tata stał za drzwiami i powiedział, że wyje jak do księżyca i nikt przeze mnie spać nie może. Na złość zaczęłam śpiewać jeszcze głośniej, a zza ściany usłyszałam głośny śmiech mamy. Raczej nie jest to cudowna chwila, ale jest jedną z ostatnich jakie dane mi było z nimi przeżyć. I to czyni ją wyjątkową- nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Mark roześmiał się, a atmosfera w samochodzie się rozluźniła. Zauważyłam, że wyjechaliśmy z miasta. Teraz przede mną ciągnęły się długie sznury drzew.
-Rebeco?- podniosłam głowę i spojrzałam na niego.- Chciałem cię przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Naprawdę przepraszam. Po prostu nie wiedziałem w jaki sposób miałem się do ciebie dostać, jakkolwiek to brzmi.- skrzywił się.
-Nie. Spoko. Jest Ok! Nie musisz się tłumaczyć.- pokręciłam stanowczo głową.
-Próbowałem cię zabić, a ty mi mówisz, że nie muszę się tłumaczyć.- uniósł jedną brew.- To najgłupsza rzecz jaką ktoś kiedykolwiek mi powiedział.- wywrócił oczami, na co zareagowałam śmiechem,
-Ale i tak byłeś na przegranej pozycji, więc nie mamy o czym rozmawiać.- obróciłam wszystko w żart, czując coraz większą sympatie do tego mężczyzny

Chciał coś dodać, ale w ostatniej chwili zamknął usta. Resztę drogi (której kompletnie nie znałam), przebyliśmy w przyjemnym milczeniu. Może nie będzie tak źle pomyślałam obserwując widoki za oknem.


Około 21:00 zatrzymaliśmy się na postój na pobliskiej stacji benzynowej. Mark zapytał czy czegoś nie potrzebuję, a ja grzecznie odmówiłam. Zaproponowałam, że zostanę w samochodzie. Po jeszcze trzykrotnym upewnieniu się czy aby na pewno nic nie chce, w końcu powiedział:
-Jak chcesz-westchnął- Zaraz jestem.
Wyszedł z auta i już go nie było. Oparłam głowę o szybę i przymknęłam oczy, rozkoszując się cudowną ciszą. Zaczęłam rozważać to co się dzieje w moim życiu. Chaos, który w nim zapanował był nie do ogarnięcia. Zero odpowiedzi na całe setki pytań. Od kilku lat trwałam w zawieszeniu. A początek tego miał miejsce po śmierci moich rodziców. To dzięki Willowi moje życie znacznie się ustabilizowało. Pamiętam jak by to było wczoraj, kiedy siedziałam smutna, oparta o ścianę, bo znowu się pokłóciłam z przyjaciółką, rodzicami czy dostałam złą ocenę. On zawsze podchodził do mnie. Siedząc koło mnie milczał, bo nie wiedział czy chcę o tym rozmawiać czy nie. Brakuje mi tych chwil, kiedy opowiadałam mu wszystko, a on tuląc mnie do siebie mówił " nie martw się maleńka, będzie dobrze." Tęskniłam za nim bardziej, niż sama przed sobą odważyłam się przyznać. Tyle czasu minęło, a ja w dalszym ciągu czuję się, jakby jakaś cząstka została ze mnie wyrwana i zgnieciona na miazgę, która nie potrafi wrócić na swoje miejsce. Ivan powtarza mi, że muszę być silna, nie zapominając przy tym kim jestem, uśmiechając się i ciesząc tym, że dane było mi poznać Willa. Ale nie umiem cieszyć się z czegoś co przeminęło na zawsze. Zadziorna, pyskata, wrażliwa i bardzo przywiązująca się do ludzi. Bardziej prawdziwa być nie mogę. A inna nie potrafię.


Obudziłam się w środku nocy. Przewróciłam się na drugi bok, czując pod sobą miękki materac. Zaspana stwierdziłam, że już nie znajduję się w samochodzie. Nagle oprzytomniałam i podniosłam się szybko do pozycji siedzącej. Na oślep poszukałam lampki, a potem jej włącznika. Zapaliłam ją i rozejrzałam się uważnie po pomieszczeniu. Był duży i przestronny. Ściany miały piaskowy kolor, a posłanie na którym leżałam było ogromne. To na pewno łoże małżeńskie pomyślałam, przejeżdżając jednocześnie po gładkiej i delikatnej pościeli. Wszystkie meble zostały zrobione z czarnego drewna, które pięknie współgrały z kolorem ścian oraz białym dywanem. Nie pamiętałam jak się tu znalazłam. Wstałam ostrożnie i podeszłam do drzwi. Wyjrzałam przez nie. Przede mną ciągnął sie długi korytarz. Na ścianach wisiały pozapalane lampy. Ostrożnie wyszłam z pokoju i ruszyłam przed siebie. Rozglądałam się dookoła nie chcąc przegapić ani jednego szczegółu przez co wpadłam na kogoś.  Pisnęłam przerażona, a osoba przede mną zachichotała.
-Widzę, że śpioch się obudził.- podniosłam wzrok i zobaczyłam szczerzącego się Marka.
-Przepraszam. Zagapiłam się.
-Nic się nie stało, ale następnym razem patrz przed siebie- puścił mi oczko. On naprawdę to zrobił!
-Gdzie jestem?- zapytałam zmieniając temat.
-W Cattle Chute.- wzruszył barczystymi ramionami.
-A jak się tu znalazłam?
Spojrzał na mnie, jakbym przegapiła coś oczywistego.
-Oh..- westchnęłam.
-Wybacz.-skrzywił się- Nie chciałem cię budzić. Chociaż podczas snu wyglądasz na bezbronną.- stwierdził żartobliwie. Mimo wszystko zrobiłam się czerwona na twarzy i odwróciłam wzrok.
-Bardzo zabawne... Ja...yyy... Gdzie tutaj jest kuchnia?- zapytałam. Nagle zaschło mi w ustach.
-Choć zaprowadzę cię.
Zeszliśmy po długich krętych schodach, zapalając po drodze wszystkie światła, przeszliśmy przez salon i weszliśmy do małego przytulnego pomieszczenia.
-Chcesz coś do picia?- zapytał.
-Poproszę wodę.
Usiadłam przy stole. Mark postawił ją przede mną i usiadł na przeciw. Podziękowałam i opróżniłam szklankę jednym haustem. Chłopak spojrzał na mnie rozbawiony, a ja uśmiechnęłam się promiennie.
-Która jest właściwie godzina?- odezwałam się po chwili przyjemnej ciszy.
-Dokładnie 6:34.
Westchnęłam w duchu. Normalnie w domu spałabym jeszcze jakieś trzy- cztery godziny.
-Mark?
-Hm?
-Mogę cię o coś zapytać?- zapytałam nieśmiało.
Potwierdził skinieniem głowy.
-Jak to jest z upiorami?
-A o co konkretnie ci chodzi?- uniósł brew.
-No... Potrzebujecie snu?
-Tak, ale nie tyle co ludzie.- odpowiedział.
-A co ze słońcem?
-Kotku, my jesteśmy upiorami a nie wampirami.- pokręcił głową uśmiechnięty. Zignorowałam jego kąśliwą uwagę. Zauważył to i westchnął.- Tak naprawdę słońce nam nie szkodzi lecz jasność dnia jest..hmm.. przytłaczająca.
-Dlaczego?- zapytałam.
-Jesteśmy Nocnymi Łowcami skarbie. To chyba logiczne, że wolimy ciemność.
-No tak. Ale noc przesypiacie- zauważyłam nie rozumiejąc.
-Jeszcze jakieś uwagi myszko?- zapytał z nutką ironii w głosie.
-Tylko jedna.
-Jaka znowu?- powiedział zbulwersowany.
-Przestań mówić do mnie kotku, skarbie itp.
-Ok. Przepraszam- kolejne westchnięcie.
-Mogę zapytać o coś jeszcze?
-Dawaj.- zachęcił
-Czym się żywicie?- wyszeptałam
Mięśnie Marka się napięły i już wiedziałam, że nie uzyskam odpowiedzi.
-Upiory nie rozmawiają o takich sprawach. Jest to temat raczej...drażliwy.
-Oh.. Umm.. rozumiem. A dlaczego taki jest?
-Rebeco!- wrzasnął upiór.
-No dobrze, już dobrze. Koniec tematu.- wzruszyłam ramionami, ale nie mogłam opanować chichotu, który mi się wyrwał, co spotkało się z morderczym spojrzeniem posłanym w moim kierunku.
Przez kolejne kilka minut żadne z nas się nie odezwało. Ranne promienie słoneczne zalały całe pomieszczenie. Dopiero teraz dostrzegłam, że każdy metr w kuchni jest starannie wyczyszczony i lśniący.
-To..-odchrząknęłam, postanawiając się chociaż czegoś dowiedzieć- Skoro przyjechaliśmy tu, abym miała szanse z kimś porozmawiać, a wnioskuję, że tą osoba nie jesteś ty, to powiesz mi chociaż jak On ma właściwie na imię?
-Na imię mam Alex.- usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się na krześle i zamarłam. Chłopak, który za mną stał miał krótko przystrzyżone, czarne włosy, niebieskie oczy i ponad metr osiemdziesiąt. Obcisła bluzka opinała się na jego umięśnionym ciele. Był mniej więcej w moim wieku. Patrzył na mnie z ciekawością, ale i niechęcią. Uświadomiwszy sobie iż mój wzrok zatrzymał się na nim stanowczo za długo, spojrzałam na podłogę. Moje policzki zalał szkarłatny rumieniec.
-Widzę braciszku, że nie próżnowałeś.- powiedział Alex patrząc na mnie znacząco.
Otworzyłam oczy zdziwiona.
-Braciszku?
-Tak.- Mark spojrzał na mnie przepraszająco.- Rebeco to mój młodszy brat, Alex to Rebeca.
Ani ja ani on nie ruszyliśmy się z miejsca, nie mając zamiaru zbliżyć się do drugiego. Usłyszałam ciche westchnienie. Mark wstał od stołu i podszedł do swojego brata. 
-To ona- powiedział niewzruszony.
-Zaraz! To znaczy...-nie dokończył.
I w tym samym momencie przeszła mnie ochota słuchania tej rozmowy. Wstałam od stołu i obydwoje spojrzeli na mnie.
-Wiecie co? To może wy sobie wszystko wyjaśnicie, a ja pójdę do pokoju.- powiedziałam i ruszyłam pędem ku schodom, czując się coraz gorzej.
Odnalazłszy swój pokój, weszłam do niego i usiadłam na łóżku. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc zaczęłam wypakowywać ubrania z walizki. Postanowiłam, że później zadzwonię do Ivan'a.


Mój przyjaciel ucieszył się gdy powiedziałam mu, że żyję. Powiem inaczej. Skakał z radości. Cała rozmowa z nim była dla mnie przekomiczna gdyż okazało się, że wcisnął mi do torebki gaz pieprzowy. Nie wiem kiedy to zrobił, nie wiem jak i naprawdę nie chcę wiedzieć.
Usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Wyszłam z pokoju i skierowałam się na dół, z zamiarem pozwiedzania okolicy. Przechodziłam właśnie przez salon, kiedy usłyszałam głośne chrząknięcie. Odwróciłam się, a za mną stał nie kto inny tylko Alex. Zdałam sobie sprawę, że w podświadomości miałam cichą nadzieję iż go tu nie zastanę i nie będę musiała mieć z nim do czynienia. Jakże się myliłam!
-Wybierasz się gdzieś?- zapytał niby przez grzeczność lecz w jego głosie można było usłyszeć pogardę.
-Idę pozwiedzać okolicę.-odpowiedziałam, dając mu wyraźny znak, że też nie chcę z nim rozmawiać.
-Cóż muszę ci tego zabronić, ponieważ jak dobrze wiesz to miasto jest pełne upiorów i innych mitycznych stworzeń. A przecież nie chcemy, aby naszej księżniczce coś się stało- zadrwił, uśmiechając się kpiąco w moją stronę.
-Jak to pełne upiorów i innych stworzeń mitycznych?- powtórzyłam zbita z tropu, otwierając szerzej oczy.
-Mój brat nic ci nie powiedział?- udawał zdziwionego.
-Nie.
-Hm. To dziwne, że zgodziłaś się jechać z nim do miejsca, o którym praktycznie nic nie wiesz. Tak samo dziwne jest to, że jechałaś z kimś kogo praktycznie nie znasz. A co na to twoi rodzice? Chyba, że uciekłaś.- jednego byłam pewna: facet mnie wkurzał. Tymczasem on kontynuował.- Bo widzisz..Jeśli chodzi o mojego brata. Jeśli coś między wami jest, to gdy go skrzywdzisz...
-Między nami nic nie ma i nie będzie!- odpowiedziałam, kładąc nacisk na ostatnie słowa.- W ogóle skąd ci to do głowy przyszło!? Ledwo się znamy i jakby nie było nie dalej niż trzy dni temu próbował mnie zabić!
-Jak to się mówi? Los płata figle.- zaśmiał się szyderczo, po czym kontynuował.- Zresztą, dzisiaj nie mógł się tobą nachwalić.
-Co masz na myśli?- zmrużyłam oczy.
-No cóż gadał o tym jaka to ty nie jesteś uzdolniona. Był zadziwiony, że tak panujesz nad tym co robisz. Ponoć powaliłaś go na kolana.- uniósł brwi.
-Wiesz co? Robi mi się żal Marka.- powiedziałam ignorując ostatnie zdanie.
-A to dlaczego?- zapytał niezainteresowany.
-No wiesz. Mieć takiego pieprzonego dupka jak ty w rodzinie to nic fajnego.- powiedziałam i podeszłam do niego, mimo iż Alex zacisnął zęby i ręce jak gdyby miał zamiar mnie uderzyć. Wiedziałam, że moje słowa uderzyły w niego z podwójną siłą.-Albo udajesz takiego cwaniaczka, albo jesteś po prostu wredny! I wiesz co? Przyjechałam tu z Mark'iem, bo chciałam w końcu dowiedzieć się czegoś o sobie. Głupota? Brak piątej klepki? Możliwe! Ale nie chcę żyć w ciągłej niepewności. Nie chcę budzić się rano z myślą" Kto dziś przeze mnie zginie?". Pierwszy raz mam możliwość dowiedzenia się czegoś o sobie. I może to nawet desperacja mnie tu przywiodła! W każdym razie nie masz bladego pojęcia jak to jest, gdy patrzysz na śmierć wszystkich ludzi których kochasz. Tak samo jak nie wiesz nic o mnie. Więc przestań! Przestań wygadywać bzdury i być taką szowinistyczną świnią, bo to w końcu okaże się zgubą w twoim życiu!- krzyczałam, pozwalając emocją wypłynąć.
Później z impetem się odwróciłam i ruszyłam ku drzwiom, mijając w nich zdziwionego Mark'a. Nawet nie drgnęłam, gdy zaczął mnie wołać.
Skierowałam się do pobliskiego lasu, który dostrzegłam przechodząc obok jakiegoś zniszczonego przez upływ lat budynku, nie zważając na to co mnie otacza. Szłam i szłam aż w końcu znalazłam małą polankę. Usiadłam na pobliskim kamieniu. Po moich policzkach zaczęły spływać słone łzy. Nie chciałam tego, ale w jakiś sposób zabolało mnie to, że jestem tak postrzegana przez Alexa. Schowałam głowę między kolana i wzięłam kilka głębszych wdechów dla uspokojenia. Moje ręce zaczęły drżeć by po chwili zapłonąć żywym ogniem, który przyniósł ukojenie. Tysiące myśli tłukło mi się po głowie. Potrzebowałam się wyciszyć. Inaczej rozwalę wszystko, co jest w zasięgu mojej ręki.

Po kilku minutach mój umysł oczyścił się z niemiłych rzeczy, a łzy przestały lecieć. Postanowiłam wrócić do domu Mark'a, choć zapędziłam się tak daleko i nie pamiętałam drogi. Wstałam z ziemi, otrzepałam spodnie i ruszyłam przed siebie licząc na szczęście. Nie zdążyłam przejść dwóch metrów, gdy nagle za mną coś zaszeleściło.

_____________________________________________________________________________________

Wracam po ponad miesięcznej przerwie. Przepraszam za to, ale tak naprawdę jeśli chodzi o przepisywanie rozdziałów z zeszytu na bloga to jestem dość leniwa. Dochodzi jeszcze zakończenie roku i niekiedy po prostu nie mam czasu. No, ale cóż. Jest kolejny rozdział i przyznam, że nie jest taki zły.Chyba... Jak zawsze proszę o szczere komentarze.





1 maja 2012

Rozdział IV

"Drżę i trzęsę się przez ciepło i chłód.
Jestem samotny sam ze sobą."*


-To ty!- odzyskując głos, tylko tyle z siebie wydusiłam.
-Powiem ci kotku, że trudno przejąć nad tobą kontrolę. No, ale nie ma rzeczy niemożliwych.- uśmiechnął się. Mężczyzna z mojego snu położył rękę na sercu i spojrzał na mnie spode łba.- Och, przepraszam. A gdzie moje maniery? Jestem Mark- przedstawił się, z udawaną skruchą.
-Czego ode mnie chcesz?- byłam dumna, że głos mi nie zadrżał.
-Chcę cię stąd zabrać, abyś mogła dowiedzieć się czegoś więcej o sobie.
-Wiem wszytko, co chciałabym wiedzieć.
-Czyżby?- uniósł jedną brew.
-Daj mi spokój!- odparłam zgryźliwie.
-Uwierz chciałbym. Ale nie mogę.
-Jak to nie możesz? I kim ty do cholery jesteś?- założyłam ręce na piersi i łypnęłam na niego groźnie.
-Zadajesz strasznie dużo pytań, kotku.
Prychnęłam.
-Nie nazywaj mnie tak!
Mark w ułamku sekundy, stał przede mną. Zacisnął ręce na moich ramionach. Syknęłam z bólu i próbowałam się wyrwać.
-Co ty sobie wyobrażasz? - krzyknęłam.
-Nie tym tonem mała! Pójdziesz ze mną po dobroci, czy mam zrobić to inaczej?
-A co ci tak na tym zależy? Nigdzie z tobą nie pójdę, z głowy sobie to wybij!
Idiotka! Po co ty z nim dyskutujesz! Facet nie jest normalny! Skarciłam się w myślach za swoją głupotę.
-Posłuchaj mnie! Twoje przyjście na świat, było zapisane w gwiazdach. Urodziłaś się, aby w odpowiednim czasie, wypełnić swoje przeznaczenie. To jest ten czas Rebeco.- powiedział poważnie, patrząc mi w oczy.
-Och, co ty bredzisz! Może jeszcze mi powiesz, że moi rodzice byli jakimiś cyklopami?- oburzyłam się.
-To nie mity greckie.- odpowiedział rozbawiony.- Wprawdzie nie byli cyklopami, ale twoja matka była nimfą.
-Że.. Że co?- otwarłam szeroko oczy.
-To nie czas i miejsce na wyjaśnienia.- ścisnął bardziej moje ramiona i powiedział z naciskiem, akcentują każde słowo- Musisz. Ze. Mną. Jechać.
Znowu próbowałam go od siebie odepchnąć. Widząc to, odsunął się ode mnie i zwolnił uścisk. Może zrobił to z grzeczności, żeby załagodzić naszą napiętą sytuację, ale nie obchodziło mnie to, bo nagle zaczęłam emanować nową porcją pewności siebie. Z półobrotu kopnęłam go w brzuch. Mark przeleciał kawałek i wylądował na mokrej trawie. Podniósł się szybko, nie kryjąc zdziwienia obrotem sytuacji i ruszył na mnie.
W mojej prawej ręce pojawiła się kula ognia. Rzuciłam nią w jego kierunku lecz ten zrobił unik. Skupiając się, poruszyłam powietrzem i wytworzyłam wokół niego trzy wiry piaskowe, jego wielkości. Zaczęły krążyć z prędkością światła, by w końcu uderzyć na niego z trzech różnych stron. Upadł na ziemię, ciężko dysząc.
-Odwal się ode mnie!- syknęłam.
Z trudem stanął na nogi i łypnął na mnie, spod wachlarza długich rzęs. Myślałam, że znowu się na mnie rzuci, ale on tylko stał i mi się przyglądał, nie ukrywając swojego zainteresowania.  Może wysłuchasz co ma ci do powiedzenia uparciuchu szepnął mi jakiś głos, z tyłu głowy. Nim zdążyłam się odezwać, Mark zrobił to pierwszy.
-Jesteś bardzo odważna i masz ogromny potencjał Rebeco. Naprawdę zjawiskowe z ciebie Dziecko Mroku.
Spojrzałam na niego zbita z pantałyku.
-Dziecko Mroku?
-Nie moim zadaniem jest wyjaśniać ci to wszystko.- powiedział kręcąc energicznie głową.- O twoim przeznaczeniu dowiesz się wszystkiego, gdy ze mną pojedziesz. Jeśli się zgodzisz, to pójdziesz się spakować i jeszcze dzisiaj wyjedziemy. Jeśli nie, wrócisz teraz do siebie i będziesz czekać na swój koniec. A więc... wybieraj!
Miałam ochotę uderzyć go w twarz. Strasznie mnie drażnił. Powstrzymałam się siłą woli, żeby tego nie zrobić, choć rękę zdążyłam unieść do góry. Westchnęłam, a on uśmiechnął się ze satysfakcją.
-Pojadę z tobą, ale pod jednym warunkiem.- nic nie powiedział, wiec mówiłam dalej.- Nie wyjedziemy dzisiaj, tylko jutro po południu i obiecaj, że nic mi się złego nie stanie.
-Nie masz się czym martwić. Włos ci z głowy nie spadnie.
Musiałam zadowolić się taką odpowiedzią, bo koniec końców nic mi nie obiecał.
-A dokąd jedziemy?
-To tajemnica.- zauważyłam błysk w jego oku.
-Co ty pieprzysz?- oburzyłam się.
-Mówię jak jest. I tylko od ciebie zależy czy mi zaufasz.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem na to co powiedział.
-No dobra. W takim razie gadaj, co do cholery robiłeś tej nocy w mojej głowie?
-To proste. Musiałem cię wywabić z domu. Obserwujemy cię od jakiegoś czasu i wiem, że dotychczas po nocnych koszmarach, przychodziłaś na grób swoich rodziców.- wzruszył ramionami.
-Zaraz, zaraz. Jakie my?
-Nieważne.- zignorował mnie.
-A mogę chociaż wiedzieć, czym ty jesteś?- zapytałam zniecierpliwiona.
-Jestem upiorem.- i znowu ten tajemniczy błysk.
-Jak się żywicie?- kontynuowałam, nie wiedząc czy chce znać odpowiedź.
Przewrócił oczami.
-W pewnym sensie pożywiamy się tak samo jak ludzie.-chciałam się znowu odezwać, ale mi na to nie pozwolił.- Będzie czas na zadawanie pytań. Teraz powinnaś wrócić do domu i się przygotować.
-Mam jeszcze na to cały dzień.- odparłam.
Mark zlustrował mnie spojrzeniem i wskazał palcem swój zegarek na nadgarstku.
-Jest piąta rano. Normalni ludzie śpią o tej godzinie.- uśmiechnął się do mnie.
No to mnie podsumował westchnęłam w duchu i ruszyłam do domu.
-Do zobaczenia.- usłyszałam na odchodne.
Złość, którą czułam, doprowadzała mnie do czystego szaleństwa. Świadomość, że niczego tak naprawdę o sobie nie wiem, ba! Nie wiem też nic o swoich rodzicach, jak się okazało. "Człowiek jest tajemnicą- z tajemnicy przybywa i w tajemnicę odchodzi"** nasunęło mi się zdanie, wypowiedziane przez mojego nauczyciela historii w liceum i niestety musiałam przyznać mu rację.
Skręcając w stronę swojego trawnika, czułam się wyczerpana i przytłoczona nowymi informacjami. Wchodząc do domu, poczłapałam prosto do łóżka, zdejmując po drodze przemoczone rzeczy i rzucając je byle gdzie.
Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach, gdy odtworzyłam w głowie słowa Marka. "Twoja matka była nimfą". Dziwnie jest dowiadywać się o czymś takim, od obcego faceta, pomijając już fakt iż nigdy mi się nawet nie śniło, że to stworzenie, z mitów i legend istnieje. I jest, a raczej było moją matką!
Ja w stu procentach nie jestem normalna zdążyłam jeszcze pomyśleć, zanim zamknęłam oczy.


Obudziłam się o 12:34. Wstałam z ociąganiem z łóżka i założyłam zielone rurki oraz fioletowa bokserkę. Zrobiłam delikatny makijaż, założyłam jeszcze czarne buty na koturnie i wyszłam z domu. Zapowiadał się ciepły i słoneczny dzień. Skierowałam się na SolarStreet, gdzie mieszkał Ivan. Doszłam na miejsce po dwudziestu minutach. Widząc przed sobą duży i przestronny dom, uświadomiłam sobie, jak bardzo lubiłam w nim przebywać. Otaczał go drewniany płot, za którym na wiosnę rosły chryzantemy. Otworzyłam furtkę, która ustąpiłam z lekkim skrzypnięciem i poszłam zadzwonić do drzwi. Po kilku sekundach usłyszałam ciężkie kroki i ktoś otworzył drzwi. Widząc, że to pani z licznymi zmarszczkami na buzi, siwymi włosami i okularami na czubku nosa, uśmiechnęłam się promiennie.
-Dzień dobry, pani Margaret. Zastałam Ivana?
-Oh dziecko, jak miło cię widzieć! Tak tak, Ivuś jest u siebie.- posłała mi ciepły uśmiech i zaprosiła gestem do środka.- Poczekaj chwileczkę serduszko, zawołam go.
Zanim zdążyłam choćby mrugnąć, już zniknęła na schodach, prowadzących na piętro. Przysiadłam na jednym z foteli w salonie i rozejrzałam się dookoła. Duży acz skromnie urządzony salon państwa Coelho, był zapełniony kolorowymi serpentynami i balonami. Można to wyjaśnić tylko tym, że siostra mojego przyjaciela, miała urodziny.
Po kilku minutach pani Margaret znalazła się przy mnie. Oznajmiła, że Ivan zaraz do mnie zejdzie, tylko się ubierze. Tak jak ja, mógłby chodzić całymi dniami w piżamie i nie przeszkadzałoby mu to.
-Przepraszam za ten bałagan kruszynko, ale dopiero co przyszłam i nie miałam czasu sprzątnąć tego wszystkiego, po urodzinach Liwii. - spojrzała na mnie z przepraszającym wyrazem twarzy.
-Nic nie szkodzi- odpowiedziałam śmiejąc się. Wielokrotnie pomagałam rodzinie Coelho, przygotowywać takie małe przyjęcia, dla ich najmłodszego członka.

Liwia miała 6 lat i odziedziczyła po starszym bracie jasne włosy oraz szczere, czekoladowe oczy. Z charakteru także byli podobni. Często mówiłyśmy z Elizabeth, że są jak dwie krople wody.

Moje rozmyślania przerwał Iv, który właśnie schodził ze schodów. Podniosłam się z fotela i ruszyłam go przytulić. Widząc to, wyszczerzył zęby.
-Czym zawdzięczam tę wizytę?- zapytał, gdy się odsunęłam.
-Przyszłam cię odwiedzić..- powiedziałam zagryzając wargę- A także poinformować o moich planach.
Jego uśmiech momentalnie zgasł.
-Jakich planach?
-Może się przejdziemy?- zaproponowałam szybko. Ivan skinął lekko głową. W tej samej chwili ze schodów zeszła pani Margaret.
-Czy mogłaby pani przekazać moim rodzicom, na wypadek gdy by już wrócili, że poszedłem na spacer i nie wiem o której będę?- zapytał mój przyjaciel.
-Oczywiście.-odpowiedziała .- Wróć na kolacje!
-Obiecuje!
Pożegnałam się z kobietą. Wyszliśmy na ulicę, a między nami zapadła niezręczna cisza. Gdy dochodziliśmy do parku usiadłam na ławce i poklepałam miejsce obok siebie w zapraszającym geście. Odchrząknęłam znacząco.
-Więc...Mam okazje dowiedzieć się o sobie czegoś więcej.- zaczęłam delikatnie.
-I co w związku z tym?
Odetchnęłam głęboko i kontynuowałam.
-Dostałam propozycje, aby jechać do kogoś kto mi to wszystko wytłumaczy. Sama... I przyjęłam ją
Ivan zaczerpnął gwałtownie powietrza i usiadł obok mnie. Pochylił głowę i zamknął oczy.
-Nie ma mowy. Nigdzie cię nie puszcze.- wyszeptał-Obiecałem, że będę przy tobie. Zawsze.-otworzył oczy- Chyba zgłupiałaś jeśli myślisz, że od tak pojedziesz sobie nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z kim, w dodatku sama.
-Nie jesteś moją niańką Iv!- odparowałam z irytacją.
-Oh czyżby? To ja przez ostatnie pół roku dbałem o ciebie, żeby ci nie odwaliło i żebyś nie zrobiła czegoś głupiego!- warknął.
-Proszę Iv! To moja jedyna szansa. Wiesz dobrze, że mam wiele umiejętności, których nie kontroluje. W każdej chwili mogę zabić człowieka, nawet o tym nie wiedząc! Równie dobrze wiesz, jak bardzo chce dowiedzieć się czegoś o sobie!- spojrzałam na niego i powtórzyłam jeszcze raz.- To moja jedyna szansa.
-Przecież to głupota- westchnął zrezygnowany.
-Jeśli chodzi o to, że nie kieruje się rozumem to masz racje!- zażartowałam. Podziałało. Mój przyjaciel uśmiechnął się lecz zaraz zwrócił na mnie swój zatroskany wzrok. Szturchnęłam go lekko w ramię - Hej nic mi nie będzie.
-Nawet nie wiesz kim on jest, a chcesz się z nim szlajać.
-Tajemniczy On jest upiorem. I nie mam zamiaru się z nim nigdzie szlajać- powiedziałam wprost, ponieważ nienawidziłam go okłamywać. Ivan otworzył szeroko oczy. Wiedziałam co teraz nastąpi. Będzie mnie wyzywać od idiotki i chorej umysłowo. Zacznie przeklinać i zadręczać się o to, że jest tylko marnym człowiekiem, który nie umie wbić swojej przyjaciółce czegoś prostego i oczywistego do głowy. Zdziwiłam się, gdy zamiast tego objął mnie ramieniem i uścisnął mocno.
- Po prostu nie chce cie stracić.- wyszeptał w moje włosy.
-Nie stracisz!- uśmiechnęłam się- Jesteś moim najlepszym przyjacielem i zawsze nim będziesz.- zauważyłam, że robi się późno.- Muszę już iść. Będę za tobą tęsknić.
-Ja za tobą też Rebeco.
Nachyliłam się i pocałowałam go w policzek. Wstałam z ławki i ruszyłam w kierunku mojego domu.
-Nie wiem ile mnie nie będzie, ale obiecuję dzwonić codziennie.-rzuciłam na odchodne.



***
Siedziałem na ławce jak sparaliżowany. Co ta kobieta znowu wymyśliła? Pokochałem ją za jej spryt, odwagę, wewnętrzny spokój, a także piękno. Jest i będzie mądrą dziewczyną. Ale to na co teraz się pisze, jest czystą głupotą. Westchnąłem.
Zawsze zazdrościłem Willowi. Kochał ją, a ona kochała jego. Starałem się trzymać swoje uczucia na wodzy lecz gdy się pokłócili przyjaciółka przychodziła do mnie i zwierzała się z problemów. Wtedy go nienawidziłem. Ale gdy Will umarł Rebeca cierpiała. Zamknęła się w sobie. Gdy dzisiaj do mnie przyszła byłem strasznie zdziwiony. Pomyślałem, że coś się stało, bo ona -od jego śmierci- nigdy nie wychodziła z domu. Gdy przychodziłem do niej starała się maskować ból sztucznym uśmiechem, ale ja wiedziałem jak jest. I nic nie mogłem zrobić. Dzisiaj coś się zmieniło w jej zachowaniu. Gdy przyszła do mnie uśmiechała się. Szczerze. Pierwszy raz od dawna zauważyłem przebłysk nadziei w jej oczach. Jak gdyby myśl o wyjeździe i od odseparowanie od tego miejsca, miało jej przynieść ulgę.
Był okres kiedy myślałem, że zastąpię jej Willa. Choć dla niej jestem tylko najlepszym przyjacielem. Świadomość iż wiem, że nigdy nie odwzajemni moich uczuć, jest przytłaczająca, ale wkrótce się z tym pogodzę.
Uważałem się za jej ochroniarza. A zważywszy na fakt, że jestem tylko człowiekiem- to wręcz absurdalne. Tym czasem ona jechała na pewną śmierć, a ja jej nie powstrzymałem.

Otrząsnąłem się z ponurych myśli, wstałem z ławki i ruszyłem nieśpiesznym krokiem do domu.

_____________________________________________________________________________________
* Linkin Park- Blackbirds
** Maria Dąbrowska

Z góry przepraszam za tak długą przerwę.Pozostawiam wam opinię o tym rodziale i proszę jak zawsze o szczere komentarze.


6 kwietnia 2012

Rozdział III cz 2

"I ja czuje się taki mały.
To było ponad mną,
w ogóle nic nie wiem."*


-Will nie rób mi tego proszę!- krzyczałam tak od kilku minut, nieustannie szlochając. Nie poddam się pomyślałam i znowu przecięłam sobie nadgarstek, który przyłożyłam do jego ust. Nic.
Klęczałam przy Willu, a jego głowa leżała bezwładnie na moich kolanach. Byłam bezradna. To co teraz czułam było nie do opisania. Ból, cierpienie, strach, samotność i ostre kłucie w sercu, które powoli rozlatywało się na miliony kawałeczków. Nie docierały do mnie żadne dźwięki z zewnątrz. Nie obchodziło mnie to ze gdzieś obok leży Elizabeth. Najważniejsze było dla mnie to, że osoba którą kochałam ponad własne życie... Odeszła.
W chwili, w której kolejny raz miałam przyłożyć rękę do ust Willa, otworzyły się drzwi od domu Liz. Nie przejęłam się tym. Musiałam go uratować i nikt mi w tym nie przeszkodzi. Dopiero gdy usłyszałam swoje imię, podniosłam oczy zdezorientowana. W wejściu dostrzegłam Ivana. Podszedł do mnie szybkim krokiem. Spojrzał niepewnie na ciało, na które patrzyłam z bólem w oczach. Nagle zamarł zszokowany i patrzył na zwłoki z niedowierzeniem wypisanym, na twarzy. Bez zawahania usiadł obok i mnie przytulił.
-On nie żyje Iv! Nie żyje!- Krzyknęłam płacząc i waląc pięściami w klatkę piersiową mojego kolegi, jakbym chciała mu się wyrwać. Ale on tylko przytulił mnie jeszcze mocniej- Dlaczego on! Iv dlaczego on!?- szlochałam dalej. Zdawałam sobie sprawę, że te wszystkie dni spędzone razem już zawsze będą tylko wspomnieniem i już nigdy więcej nie zapiszemy innych naszych histori w gwiazdach. Will umarł, a z nim moje szczęście, życia, którego tak bardzo zawsze nienawidziłam i mój uśmiech umarł, a teraz odbywa się jego cichy pogrzeb.
Nawet nie wiem ile czasu tak siedzieliśmy. Mój przyjaciel przez cały ten czas szeptał do mnie uspokajająco, aż w końcu zabrakło mi łez i nie miałam już czym płakać. Odsunęłam się i przetarłam moje spuchnięte oczy.
-Skąd wiedziałeś, że tu jestem?- zapytałam słabo, patrząc na martwą twarz Williama. Jak ja sobie bez ciebie poradzę? Nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Zresztą.. co to za życie, gdy on nie będzie brał w nim udziału. Najchętniej rozpłakałabym się znowu, ale widocznie wyczerpałam dzienny limit łez. Serce bolało mnie niemiłosiernie. Straciłam sens swojego cholernie zagmatwanego życia.
-Przechodziłem koło domu Elizabeth i usłyszałem krzyk.- spojrzał na mnie zmartwiony. W jego oczach można było dostrzec współczucie oraz troskę.- Później skierowałem się na tyły domu, po czym wejrzałem przez okno do środka. I zobaczyłem ciebie. Klęczącą na podłodze i krzyczącą coś niezrozumiale.- kontynuował.
Spojrzałam na mojego przyjaciela, a później na Willa. Wiedziałam co muszę zrobić, ponieważ nie mogłam dopuścić do tego, aby ktokolwiek, kiedykolwiek znalazł mojego ukochanego. Wyczułam, że Ivan napina mięśnie. Także był tego świadom. Pociągnęłam nosem, położyłam ostrożnie głowę Williama na podłodze i powoli wstałam. Mój przyjaciel zrobił to samo. Spojrzał na mnie, a ja dzielnie skinęłam głową na znak, że ma wziąć Willa na ręce i wyjść za mną. Gdy byliśmy już w lesie, Ivan położył ciało mojego ukochanego obok pobliskiego drzewa. Z rozszarpanym sercem i nieznośnym bólem w klatce piersiowej, podeszłam do niego. Ukucnęłam i pocałowałam go ostatni raz. Wstrząsnął mną dreszcz, gdy moje usta dotknęły jego zimnych i nieruchomych warg.
-Kocham cię Willie. Zawszę będę!- wyszeptałam i przejechałam ręką po bladym policzku chłopaka.
Nie chciałam go takiego zapamiętać. Chciałam, aby w moich wspomnieniach był zawsze uśmiechnięty. Aby patrzył na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami wariata, pełnymi miłości. Pokonaliśmy wszystkie przeszkody, które na nas czyhały. To on był osobą, która wprowadziła w końcu trochę światła do mojej codzienności. Wyrwał mnie z tego stanu otępienia, w którym trwałam po śmierci rodziców. Minęło tyle lat od ich śmierci, ale ja nadal nie mogłam się pozbierać. Wszystko co robiłam, było po to, aby inni myśleli, że u mnie  w porządku. Ale wcale tak nie było. Do dnia, kiedy nagle wszystko zaczęło się zmieniać. Włącznie ze mną.
-Mógłbyś mnie zostawić samą?- zapytałam Iva, otrząsając się przy tym i wracając do rzeczywistości. Lekko skinął głową, odwrócił się i ruszył w stronę domu Liz.
Skierowałam wzrok z powrotem na bladą twarz Williama. Wzięłam głęboki oddech. Przyłożyłam dłoń do policzka chłopaka, zamknęłam oczy i pozwoliłam mojej mocy wypłynąć na zewnątrz. Dreszcz przeszedł przez moje ciało i poczułam ciepło rozprowadzające się po moim wnętrzu. Zaczęły mrowić mi palce. Przez kilka minut siedziałam w zupełnej ciszy, słysząc tylko śpiew ptaków i różnego rodzaju małe zwierzątka chowające się do swoich kryjówek, nie mając dość odwagi, aby otworzyć oczy. Gdy w końcu je otworzyłam, przede mną już nikogo nie było. Rozejrzałam się dookoła, bliska załamania. To był wyłącznie mój wybór...

Klęczałam tam tak długo, aż Coelho nie zjawił się obok.

***
Pół roku później
Mimo upływu czasu, nie pozbierałam się. Moje życie stało się koszmarem. Straciłam ukochanego i przyjaciółkę, a gdyby nie Ivan, który czuwał wiernie u mego boku przez cały ten czas, nie poradziłabym sobie z wszystkim co mnie spotkało. Żyłam z dnia na dzień. Moja psychika stopniowo siadała, bo ciało dławiło się wspomnieniami. Często także udawałam, że przyjdzie ktoś i ocali mnie przed samą sobą. Byłam uwięziona we własnym ciele.
Jasne, mogłabym zamknąć oczy, udając, że wszystko jest w porządku, ale mam dosyć udawania. Wiedziałam jednak, że nie da się żyć z zamkniętymi oczami.
Gdy wróciliśmy do domu Liz, została z niej tylko wielka kupka popiołu. Opowiedziałam Ivanowi o tym kim się stała i co zrobiła. Nie mógł w to wszystko uwierzyć i tak jak ja był w głębokim szoku.
Wyszłam z pod prysznica po czym nałożyłam koszulę nocną, rozczesałam włosy i umyłam zęby. Wszystko robiłam machinalnie. Jak robot, który nie ma własnej woli, musi funkcjonować. Weszłam pod kołdrę i otuliłam się nią szczelnie. Wyczerpana, szybko wpadłam w objęcia Morfeusza.
   
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Otaczały mnie gęsto rosnące sosny i dęby. Pod jednym z drzew zauważyłam zarys postaci. Przymrużyłam oczy i dostrzegłam, iż jest to męska sylwetka. Zorientowawszy się, że go dostrzegłam, zaczął się do mnie zbliżać. Wyszedł na zalaną światłem księżyca polanę i spojrzał na mnie groźnie. Mężczyzna o nieskazitelnej urodzie, jasnych włosach i oczach czarnych jak noc, który uśmiechał się podstępnie w moim kierunku. W jednej chwili, w jego prawej ręce znalazł się niebezpiecznie wyglądający nóż. Zerknęłam na niego przelotnie, zbyt przerażona, aby stać mnie było na więcej. Zakrzywiona głownia i złota rękojeść, na której znajdowały się jakieś hieroglify. Zaskoczyłam samą siebie, dostrzegając to wszystko z takiej odległości. Głos właściciela ręki trzymającej nóż, sprowadził mnie z powrotem na ziemię.
- Witam, witam śliczną panią- powiedział nieznajomy z ironią w głosie-Gdy cię ostatnio widziałem byłaś małym szkrabem Rebeco John.- wysyczał.
Sparaliżowana strachem, zaczęłam głowić się, skąd on mnie zna. Sięgnęłam- na tyle, na ile pozwalała mi pamięć- do mojego dzieciństwa, chcąc przypomnieć sobie czy już go kiedyś spotkałam.
-Kim jesteś?- zapytałam, chcąc opóźnić chwilę swojej śmierci.
-Och... Nie pamiętasz mnie?- parsknął.- No cóż.. Kogo to obchodzi?
-Tak się składa, że mnie.- powiedziałam, w nagłym przypływie odwagi, unosząc głowę dumnie do góry.
-Dla mnie bardziej liczy się to, kim jesteś ty!- jego oczy zabłysnęły szmaragdem tak szybko, iż myślałam, że mi się przewidziało.
Jeden szybki ruch mężczyzny i moje ciało przeszył niewyobrażalny ból. Równolegle z tym, z moich ust wydostał się głośny krzyk. Opuściłam głowę. W moim brzuchu tkwił nóż, a wokół niego na białej bluzce, zebrała się ogromna plama krwi. Blondyn zaniósł się szyderczym śmiechem, a ja padłam na ziemię.


Wyprostowałam się gwałtownie na łóżku. To był tylko sen. Tylko sen...Ciężko oddychając, przetarłam ręką, zlane potem czoło. Kręciło mi się w głowie. Zsunęłam pościel z siebie i opuściłam nogi na podłogę. Ostrożnie wstałam i włączyłam lampkę nocną. Skierowałam kroki do kuchni, zapalając po drodze światła, żeby się nie zabić. Wyjęłam szklankę z szafy, nalałam sobie wody i usiadłam przy stole, w jadalni. Gdy wypiłam całą zawartość myśląc o moim śnie, wróciłam do swojego pokoju i ubrałam się. Po stwierdzeniu, że dzisiaj już nie usnę, mimo pogody za oknem, postanowiłam wybrać się na spacer.
Moja garderoba była ogromna. Zapełniona po same brzegi bluzkami, sukienkami i spódniczkami we wszystkich kolorach, z których połowy nie miałam nigdy na sobie. Wrzuciłam na siebie pierwsze co mi wpadło w rękę, a na koniec założyłam jedną z grubszych kurtek, żeby nie zmarznąć.
Była czwarta nad ranem. Za oknami wiatr wstrząsał drzewami, a deszcz bębnił głośno o szyby. Zapięłam się pod samą szyję, nałożyłam na głowę kaptur i otworzyłam drzwi.
Idąc w stronę cmentarza, odniosłam dziwne wrażenie, że jestem śledzona. Obejrzałam się za siebie, ale chodnik za mną był pusty. Chyba mam paranoje. Zaczęłam się karcić w myślach. Skręciłam w lewo i szłam dalej, wyostrzając swój wzrok na tyle, ile mogłam. Idąc wydeptaną ścieżką, zapuszczałam się coraz głębiej między drzewami, aż w końcu domy całkiem zniknęły z mojego pola widzenia. Dopiero wtedy odważyłam się utworzyć niewielką kulę światła na swojej ręce, aby oświetlić błotnistą drogę przede mną. Dotarłszy na cmentarz, skierowałam się na sam jego koniec i ukucnęłam przy nagrobku głoszącym " Ella i Sam John, 1972-2008 Kochający rodzice.". W ciszy pomodliłam się za nich. Gdy skończyłam, palcami u wolnej ręki, przejechałam delikatnie po napisie.
-Cześć mamo. Cześć tato.- wyszeptałam cichutko.- Szkoda, że was tu nie ma. Przydałyby mi się teraz wasze ciepłe słowa i świadomość, że mam dla kogo żyć. Nie mogę tego ogarnąć...- westchnęłam ciężko.- Dlaczego wszyscy, których kocham odchodzą?- w oczach stanęły mi łzy. Od śmierci Willa nie byłam ani razu na grobie rodziców. Zaniedbałam ich, a przed tym wszystkim byłam bardzo częstym gościem na tym cmentarzu.- Elizabeth go zabiła mamo.- zagryzłam wargi, żeby nie wybuchnąć płaczem.- Zabiła Williama, rozumiecie? Mało tego, ją też straciłam. Gdyby nie Iv nie wiem co by się ze mną stało. Oddałabym wszystko, by być znowu normalną dziewczyną. Bez problemów. W świecie, w którym nie ma miejsca na magię. Ale mam też świadomość, że miałaś rację mówiąc, że przyjaciół ma się na całe życie. Nie wiadomo co bym zrobiła, jak głęboko zraniła, oni i tak zawsze będą przy mnie- na mojej twarzy zamajaczył blady uśmiech na wspomnienie tego dnia. Byłam w pierwszej liceum, a mama najpierw wyzywała mnie, że za dużo wypiłam na imprezie, a później, że potraktowałam okropnie Ivana, ignorując go, gdy ten chciał ze mną trochę potańczyć. Widząc jak w oczach stają mi łzy, uspokoiła się i zmieniła ton na łagodniejszy. Zaczęła mówić o jej przyjaźni z panią Maggie, którą znała od dziecka i wygłosiła długi monolog o tym, kim są prawdziwi przyjaciele. Westchnęłam ciężko.
W tym samym momencie ciszę przerwał niski, fałszywy śmiech. Brzmiał znajomo lecz w tamtej chwili, nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie go już słyszałam. Było w nim coś obcego i zimnego. Coś, co sprawiło, że zadrżałam. Podniosłam się powoli z ziemi i stanęłam przodem do nieznajomego. Niestety, nie byłam przygotowana na to co mnie czeka.

- Witaj Rebeco.- powiedział głos.

_____________________________________________________________________________________

*Christina Aquilera & A Great Big World- Say something

No i wreszcie jest. Proszę o szczere komentarze. A z okazji zbliżających się świąt życzę wszystkim smacznego jajka :)

24 marca 2012

Rozdział III cz 1

"Dzień,w którym odszedłeś
Był dniem, w którym zrozumiałam,
Że już nie będzie tak samo."*

Obudziłam się spełniona i wypoczęta. Will już nie spał i przyglądał mi się z delikatnym uśmiechem, czającym się na tych boskich ustach. Odwzajemniłam go. Przeciągnęłam się mocno, świadoma tego iż z moich piersi zsunęła się pościel. Chłopak leżący obok, tylko zaśmiał się rozkosznie. Chciałam się odezwać, ale w następnej sekundzie, siedziałam już na Willu okrakiem.
-Dzień dobry kochanie- powiedziałam uwodzicielsko, pochylając się nad nim i muskając jego usta.
-Widzę słońce, że nie masz jeszcze dosyć.- uśmiechnął się kpiąco.- Jak się spało?
-Nie narzekam- próbowałam stłumić śmiech.
-Ach tak?- zapytał unosząc brwi. Jego ręce zacisnęły się mocniej na mojej tali.
-Willie czy ty mi może grozisz?- zaśmiałam się i pokazałam mu język niczym pięciolatka.
Zanim zdążyłam się zorientować zrzucił mnie z siebie i przygniótł swoim ciałem, na co zareagowałam piskiem.
W odpowiedzi spotkałam się z wyszczerzonymi zębami Willa.
-Ty draniu!- krzyknęłam śmiejąc się, bo zaczął mnie gilgotać.
-Przeproś, bo inaczej cię nie puszczę.- powiedział do mnie, gdy ja wierzgałam pod nim, próbując się wyswobodzić.
-W życiu- wystękałam między kolejnymi salwami śmiechu. Po kolejnej minucie postanowiłam jednak wywiesić białą flagę, gdyż byłam już cała obolała. Przeprosiłam Willa, a ten w zamian mnie uwolnił i położył się obok, śmiejąc się ze mnie.
-Sadysta z ciebie- powiedziałam z uśmiechem, podpierając się na łokciu i patrząc w jego stronę.
Chciał mi odpowiedzieć, ale w tym samym momencie głośno zaburczało mi w brzuchu, na co Will wybuchł śmiechem. Minęła chwila zanim się uspokoił.
-Choć na śniadanie.- powiedział i spojrzał na mnie rozbawiony.
-Nie śmiej się ze mnie.- powiedziałam obrażona.
-Nie marudź, księżniczko- pocałował mnie w policzek i wstał.
Wciąż obrażona, poszłam za jego przykładem. Założyłam szybko jego koszulę, po czym zeszliśmy do kuchni. Po pysznym śniadaniu jakie William mi przygotował, podeszłam do telewizora i włączyłam na wiadomości. Dziennikarz akurat mówił coś o rosnącej cenie za paliwo i gaz. Gdy skończył, na ekranie pojawiła się blondynka o piwnych, sprytnych oczach, szczupłej sylwetce, w dobrze dopasowanej garsonce.
- Dzień dobry państwu.- przywitała się. Dziewczyna stała pośrodku wielkiego gąszczu. Gdzie nie gdzie kamienie porastał mech, a wokół było mnóstwo drzew. Za plecami dziewczyny, kręciła się policja.- W lesie, w Allas zdarzył się wypadek. Mianowicie znaleziono cztery ciała zakopane głęboko pod ziemią. Było to dwóch mężczyzn, kobieta w ciąży i ... 3 letnia dziewczynka.- Laura z trudem wypowiedziała ostatnie słowa- Sprawca tego strasznego morderstwa jest nieznany. Na razie policji udało się ustalić, iż to ta sama osoba spowodowała śmierć wszystkich czterech osób. Jeśli ktokolwiek coś widział lub ma podejrzenia kto mógł dokonać tego czynu, jest proszony o kontakt.
- O cholera!- szepnęłam sama do siebie, a Will już po sekundzie siedział obok mnie na kanapie.
-Co się stało?
-Ten wypadek... To chyba sprawka Elizabeth- spojrzałam na niego. Zdziwił się. Najwyższy czas mu wszystko opowiedzieć.
-Wczoraj, gdy u niej byłam..- wzięłam głęboki oddech- wyglądała jak nie ona i zrobiła coś...- tu słowo "strasznego" nie pasowało, bo to było o wiele, wiele gorsze.- Ona zabiła swoich rodziców Willie.
Chłopak nie wiedział czy mówię prawdę, czy tylko sobie żartuję, ale jedno spojrzenie w moje oczy mu wystarczyło.
-Jedziemy do niej.- poderwał się z kanapy i ruszył do pokoju się ubrać. Podreptałam za nim, nie mogąc się otrząsnąć. Po mojej głowie wciąż tłukły się słowa dziennikarki "kobieta w ciąży i 3 letnia dziewczynka". "Cztery ciała". Boże...
Po dziesięciu minutach już siedzieliśmy w porsche Willa.
-Rebeco, powiedz mi teraz dokładnie, o czym wczoraj z nią rozmawiałaś.- spojrzał na mnie by po chwili znów skierować głowę w stronę jezdni.
-Ona się zmieniła nie do poznania. Wyglądała jak wrak człowieka. Chociaż mam dziwne wrażenie, że jej już nie można nazwać człowiekiem. Zabijając swoich rodziców, głód i wszystkie dolegliwości jakie miała, od tak znikły. Aż do wczoraj. Powiedziała mi, że to "znowu" wróciło.- mówiłam szybko, wręcz histerycznie. Freeman położył mi rękę na kolanie.
-Powiedziała w jaki sposób to zrobiła?- zapytał ze zmarszczonymi brwiami.
-Mamie... skręciła kark, a.. ojcu.. wbiła nóż w serce.- cały mój strach z wczoraj, wrócił do mnie z podwójną siłą. Miałam przed oczami twarze jej rodziców. Sine, z szeroko otworzonymi oczami. Zdawało mi się, że nawet czuję unoszący się w powietrzu smród, rozkładających się ciał.
-Reb uspokój się.
-Przepraszam. Po prostu to było takie.. przerażające..- z moich oczu trysnęły niechciane łzy. Szybko je wytarłam, ale William i tak zdążył je już zobaczyć. Zatrzymał się na poboczu i patrząc z troską, przyciągnął mnie do siebie.
-Kochanie spójrz na mnie.- uniósł delikatnie mój podbródek.-Przestań o tym myśleć, bo musimy się skupić na twojej przyjaciółce, a wygląda mi na to, że Liz stała się Possedit.
-Possedit?- Przestałam szlochać.
-W tłumaczeniu Opętana. Tylko osoba, która włada czarną magią, jest w stanie opętać drugą osobę. Possedit karmi się esencją ludzką.
-Esencją?- powtórzyłam nie rozumiejąc.
-Ludzkim chi.- wyjaśnił.- Zabijając człowieka wysysa z niego jego życiową energię, zapewniając sobie nieśmiertelne życie.
-Ale.. ale ona nic mi o tym nie mówiła. Powiedziała tylko, że.. ich zabiła i..
-Bo ona niekoniecznie jest świadoma tego co robi. Nie myśli racjonalnie. Nie ma poczucia winy. Jest pusta. Wyprana z wszelakich emocji.- powiedział i spojrzał na mnie.- Takiej osoby nie da się uratować. Jedynie odbierając jej życie. A można to zrobić tylko za pomocą wyrwania serca.
To by znaczyło, że.. Ona musi... O nie.. Moja Liz musi umrzeć... Wybuchnęłam płaczem, a Will na powrót mnie przytulił.
-Przykro mi kochanie.- wyszeptał w moje włosy.
-To nie może być prawda- wykrztusiłam dławiąc się łzami.
-Cii..-uspokajająco głaskał mnie po plecach- Musisz wziąć się w garść Rebeco. Trzeba to wszystko przerwać, bo to co dzisiaj zobaczyłaś w wiadomościach... To dopiero początek.
-Ale.. kto może władać taką czarną magią Will? Kto może być tak okrutny?- podniosłam głowę, a gorzkie łzy rozmazywały mój makijaż.- Kto tak może chcieć krzywdzić ludzi?
Spojrzał na mnie i odpowiedział z powagą:
-Jeden z trzech najpotężniejszych wysłanników szatana.

Po kilku minutach zaparkowaliśmy obok domu Elizabeth. Wychodząc z auta, Will ścisnął moją rękę w geście pocieszenia. Gdy mieliśmy już ruszyć do dziewczyny, mój chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie niepewnie.
-Co jest?- zapytałam.
-Co zrobiłaś z ich ciałami Reb?- obserwował mnie uważnie gdy mu odpowiedziałam:
-Użyłam swoich mocy, chcąc dać im wieczny odpoczynek.
William chwycił mnie za rękę, a ja spojrzałam na niego smutno. Skierowaliśmy oczy w stronę białego domu Liz i ruszyliśmy do środka.
Zadzwoniliśmy dzwonkiem, ale nie było żadnej odpowiedzi. Po wykonaniu tej czynność jeszcze trzy razy zdenerwowałam się i wyciągnęłam klucze do domu Beth z pod doniczki z kwiatem. Z wahaniem otworzyłam drzwi. To, co za nimi zobaczyłam zmroziło mi krew w żyłach. Czysty i zadbany jak dotąd salon państwa Blue, teraz był pełen śmieci. Wszystkie meble były poobalane. Stolik leżał do góry nogami. Ale najgorsze z tego wszystkiego było to, iż na ścianach była rozmazana czerwona maź. Tak.. Wszystko było we krwi. Nawet nie zauważyłam, że Will pchnął mnie lekko, abym weszła dalej . Zrobiłam krok do przodu. Nagle w rogu pokoju dostrzegłam Elizabeth. Miała podarte ubranie i potargane włosy. Jej oczy były czarne, a uśmiech dziki. Podbiegłam do niej i zatrzymałam się dwa kroki przed nią.
-Dlaczego ty?- szepnęłam.
Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
-On chce ciebie!- powiedziała chrapliwym głosem.
-Kto?
-On!- krzyknęła wstając- Mam cię zabić. Jeśli nie ja to zrobi to on.- szczerzyła do mnie zęby i mierzyła wzrokiem.
Mimo woli cofnęłam się kilka kroków w tył. Patrzyłam z przerażeniem na osobę przede mną.
-Kim jest twój stwórca?- zapytał Will i w kilku susach stanął obok mnie.
-Nieważne kim jest.-warknęła Liz, nie odrywając ode mnie oczu- Ale zniszczy tego potwora!- krzyknęła, pokazując na mnie palcem.
Mimo iż wiedziałam, że jest opętana- zabolało.
-Kim jest twój stwórca? - powtórzył pytanie Will, kładąc nacisk na ostatnie słowa. Jego twarz była spokojna, głos bezbarwny, ale oczy płonęły.
Kolejne rzeczy wydarzyły się bardzo szybko. Beth rzuciła się gwałtownie na mnie, ale Will skoczył ku niej odpychając mnie na bok. Upadłam. Podniosłam szybko głowę i rozejrzałam się za nimi. Znajdowali się dwa metry ode mnie. Chłopak leżał na ziemi, a dziewczyna przyciskała do niego usta, szarpiąc się z nim. Moje oczy, otworzyły się szeroko. Nieeeee! Pomyślałam i krzyknęłam głośno w tym samym momencie. Liz skierowała swoją głowę w moją stronę. Will korzystając z okazji wepchnął jej rękę w ciało. Rozdzierający krzyk wydarł się z gardła dziewczyny. Po kolejnej sekundzie już leżała na ziemi, a jej serce spadło razem z ręką Willa na podłogę. Poderwałam się z podłogi i rzuciłam się w kierunku chłopka. Nie! Nie! Nie! Nie! Spojrzałam w dół i... nogi się pode mną ugięły. Wokół ust widniała krew, oczy były szeroko otwarte, ale wygasłe. Straciły swój ciepły kolor. Nie chciałam ale zrozumiałam od razu. Umarł...
_______________________________________________________________________________________________

* Avril Lavigne- Slipped away

Z góry przepraszam za ten rozdział. Wiem , że jest strasznie krótki , ale obiecuję, że druga część będzie  lepsza i dłuższa. Czytając to po raz setny myślę, że po prostu nie umiem pisać.