24 lutego 2012

Rozdział I

"Wieczność może zaczekać, my tylko wpatrujemy się w niebo.
Mając nadzieje na najlepsze, lecz oczekując najgorszego."*

Weszłam do domu, starając się zapomnieć o tym co się wydarzyło. Odwiesiłam kurtkę na wieszak i poszłam do salonu. Will leżał na kanapie i spał. Podeszłam bliżej i pocałowałam go w czoło. Stwierdziłam z przerażeniem, że był cholernie zimny. Pochyliłam się nad nim. Co jest grane?
Dopiero wtedy zauważyłam, że chłopak leży nieruchomo, a jego klatka piersiowa się nie rusza. Przyłożyłam dłoń do jego szyi.. nie wyczułam pulsu. Boże, przecież on jest wampirem! Dlaczego się nie goisz Will!? Zaczynałam wpadać w panikę i z impetem potrząsnęłam ciałem przede mną.
-Will obudź się słyszysz? Will to ja Rebeca. Proszę..Will..- pierwsza łza spłynęła mi po policzku.- Will proszę oddychaj. Nie zostawiaj mnie samej! Proszę...
Rozpłakałam się na dobre. Moje myśli zaczęły błądzić. Musi być jakiś sposób , żeby go odzyskać. Przecież on nie może umrzeć. Nie mogę znowu stracić człowieka, którego kocham. Płacz przeszedł w histerie. Szybko wstałam i nie myśląc długo, skierowałam się do kuchni.
Skoro moja krew może być trucizną, to dlaczego niby do cholery nie może być lekiem?

Wyciągnęłam mój scyzoryk z szafy i pociągając nosem wróciłam do salonu. Oczyściłam swoje chi z negatywnych emocji, nacięłam sobie nadgarstek, ukucnęłam przy sofie i przyłożyłam go do ust Willa. Czekałam w napięciu , aż coś zacznie się dziać , w czasie gdy moja krew powoli spływała do gardła mojego ukochanego. Po kilku minutach, które dla mnie wydawały się wiecznością, usłyszałam pierwszy, nierówny oddech. Znowu zaczęłam płakać lecz tym razem ze szczęścia. Spojrzałam na jego twarz, która zaczęła nabierać rumieńców i przypomniał mi się dzień, w którym po raz pierwszy go zobaczyłam...
 
***

To był początek roku szkolnego. Ivan - mój najlepszy przyjaciel, zaproponował abym usiadła z nim i jego kolegami w stołówce , w czasie lunchu. Zgodziłam się chętnie i pociągnęłam Liz za sobą. Zawsze siedziałyśmy same i odpowiadało nam to, ale Ivanowi nie mogłyśmy odmówić. Podchodząc do stolika, Iv cały czas się uśmiechał.
-To Matt, Justin, Sam i Peter. A to jest Rebeca i Elizabeth - przedstawił nas sobie , gestykulując.
-Cześć- powiedzieli jednocześnie.
-Hej.- odpowiedziałyśmy zgodnie i uśmiechnęłyśmy się do siebie.
Zaczęliśmy luźną rozmowę. Byliśmy wszyscy na ostatnim roku i tak jak my, chłopacy cieszyli się, iż opuszczają te "nudne mury". Bo prawdą było to, że w liceum w Allas nic się nigdy nie działo. Żadnych bójek, skarg nauczycieli na inne klasy, i żadnych apeli porządkowych. Jednym słowem nuda.
Gdy Sam z Mattem nas opuścili ruszając pod swoją klasę, zwolniły się dwa miejsca przede mną. I to właśnie wtedy go zobaczyłam.. Siedział na przeciwko mnie, na samym końcu sali, obok okna. Krótko przystrzyżone jasne włosy, pełne usta i niebieskie oczy. Przystojny, a zarazem taki niedostępny. Przyglądając się mu przez dłuższą chwilę, stwierdziłam iż jego obojętny wyraz twarzy, karze wszystkim omijać go szerokim łukiem. To dziwne, że chodziłam do liceum od trzech lat, a właściwie to zaczynałam czwarty rok, a dopiero teraz go zauważyłam. Przebiegłam wzrokiem po stołówce, w której nie zostało już wiele osób i znowu skierowałam wzrok na niego. Okazało się to moim błędem, gdyż chłopak wyczuwszy mój wzrok, podniósł głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Patrzył na mnie jak urzeczony i nie odrywał ode mnie swoich cudownych oczu. Poczułam, że się rumienię. Uśmiechnął się do mnie delikatnie, a maska, którą jeszcze przed chwilą miał na sobie-opadła. Bez tej chłodnej goryczy na twarzy, wyglądał jeszcze lepiej. Nie pozostając mu dłużna  odwzajemniłam gest. Ivan, obok którego siedziałam zauważył moje zainteresowanie nieznajomym.
-Co ty się tak ślinisz na niego?
-Wcale się nie ślinie!- odparłam oburzona.
-Ta jasne..
-Znasz go?- ruchem głowy wskazałam chłopaka przy oknie.
-To William Freeman. Mam z nim chemię i angielski. Jest nowy.
To by wyjaśniało, dlaczego wcześniej go nie zauważyłam.
-Nie ma co, dziwny koleś.- odezwał się Justin.
Spojrzałam na niego zdziwiona, ale odpowiedział mi wzruszeniem rąk.
Po raz ostatni skierowałam wzrok na stolik pod oknem, ale okazał się pusty.


***

-Rebeco...- głos Willa przywrócił mnie do rzeczywistości. Otworzyłam oczy i zauważyłam, że przygląda mi się z troską.
- Will..- w oczach stanęły mi łzy- Will!- powtórzyłam głośniej i rzuciłam się na niego pod wpływem silnych emocji.
Zaśmiał się ledwo słyszalnie, a zaraz potem skrzywił z bólu. Otrząsnęłam się i usadowiłam się obok niego.
-Widzę, że tęskniłaś.- uśmiechnął się ciepło do mnie, a chwile później zmarszczył brwi- Co się właściwie stało? Pamiętam tylko te brudne ściany piwnicy u Alena w domu i...
Spojrzałam na niego z bólem w oczach.
-Odnaleźliśmy cię. Ivan namierzył twoją komórkę, którą ci idioci zostawili w twojej kurtce, uprzednio jej nie sprawdzając. Zadzwoniłam po Davida i razem z nim, Ivem i Liz pojechaliśmy cię odbić. Nie wiedzieliśmy tylko, że ten skurczybyk miał taką obstawę przy sobie. Około dwudziestu wilkołaków. A jeszcze lepsze jest to, że wszyscy Pierwsi także tam byli. Byłeś przynętą na mnie. Wiedzieli, że będę cię szukać i nie spocznę, aż cię nie odzyskam. I tak też się stało. Wparowaliśmy tam bez żadnego ostrzeżenia. Gdy cię zobaczyłam całego we krwi.. to jest nie do opisania-szepnęłam, a łzy zaczęły mi lecieć po policzkach- Twoja skóra.. była poparzona.. Ściągnęli ci pierścień i wpuścili słońce do środka... Byłeś przywiązany do łańcucha... jak jakiś zwierz.. i..
-Ciii..- Will podniósł się powoli na sofie i mnie przytulił. Po chwili uniósł mój podbródek i spojrzał prosto w moje mokre oczy.- Już jest po wszystkim. Teraz się uspokój i opowiedz mi co było dalej skarbie.- pocałował mnie w czoło.
Pociągnęłam nosem i zaczęłam mówić.
-No więc.. Poczułam gniew. Niewyobrażalny gniew. Spojrzałam na Davida i powiedziałam mu, że ma cię rozkuć i zabrać do domu. Pierwszy raz się ze mną nie sprzeciwił..- spojrzałam na swojego mężczyznę i uśmiechnęłam się cierpko- Może to było spowodowane tym, iż sama czułam wzbierający się w moim ciele ogień, więc pewnie wyczuli to także inni... Nie mam pojęcia..- na chwilę przymknęłam oczy.- A wracając.. Ivan pomógł cię wynieść, a Elizabeth, dla jej własnego bezpieczeństwa, zostawiliśmy w samochodzie. Gdy wyszliście przestałam nad sobą panować. Zebrana energia wypłynęła ze mnie i trafiła w każdego z podwójną siłą...- spuściłam głowę- Oni się mnie bali Will. Nie wiedziałam, że jestem zdolna do czegoś takiego...
-Przecież wiedzieliśmy, że twoja moc rośnie. Spodziewaliśmy się tego.
-Tak wiem. Ale mówić o tym, a czuć to w sobie i widzieć co można tym zrobić jest czymś zupełnie innym.- westchnęłam i kontynuowałam.- Po wszystkim byłam nie mniej przerażona niż oni. David siedział cały czas przy tobie, a gdy zauważył, że już jestem blisko domu, wyszedł mi na przeciw i powiedział, że Liz dała ci trochę swojej krwi. Gdy tu weszłam, wydawało mi się wszystko w porządku aż..
-Aż?- czekał cierpliwie, dając mi się uspokoić.
-Aż zauważyłam, że nie oddychasz..-Cholerne łzy!- Tak się bałam Willie! Myślałam, że cię straciłam..
-Ale.. dlaczego tak pomyślałaś?
Spojrzałam na niego i zapragnęłam utonąć w jego niebieskich oczach, które teraz były szeroko otwarte.
-Trucizna stała się lekiem.. - powiedziałam po prostu, przyglądając mu się. Uniósł jedną brew do góry i spojrzał na mnie z pytaniem w oczach.- Chodzi mi o moją krew Will.
-Oh..- spojrzał na mnie z niedowierzaniem.- Chcesz powiedzieć, że..
-Tak, właśnie to chcę powiedzieć.- mimo powagi sytuacji uśmiechnęłam się słabo, gdyż jego mina była bezcenna.
-Choć tu- uśmiechnął się głupio i przyciągnął mnie do siebie.
Bardzo szybko odnalazł moje usta. Jak dobrze było znów poczuć ten odurzający smak. Mimowolnie westchnęłam, co oczywiście nie uszło uwadze Willa, bo odsunął się ode mnie i zachichotał.
-No co?- powiedziałam niezadowolona, że pocałunek już się skończył.
Spojrzał na mnie z czułością i przesunął ręką po moim policzku.

-Brakowało mi tej czerwieni na twoich policzkach.
_______________________________________________________________________________________

Rozdział z dedykacją dla Crimson :)

22 lutego 2012

Prolog


Byłam tak wściekła , że już nie panowałam nad mocą. Fala energii wystrzeliła ze mnie niczym piorun. Wszystkie wilkołaki odleciały w tył, uderzając o ściany. Zapadła niezmącona cisza. Nawet Pierwsi nie podjęli ryzyka i nie podeszli do mnie. Mgła , którą wytworzyłam powoli zaczęła opadać. Starałam się uspokoić, ponieważ nie chciałam zabijać. Ale jednak nie udało mi się powstrzymać kolejnego wybuchu gniewu i po dwóch trzecich sekundy, już stałam przed Alenem.
-I co już nie chcesz wyrwać mi serca?- warknęłam do niego. Alen drgnął, a w jego oczach pojawił się strach.- Już nie chcesz zabić Willa, tak ja zabiłeś mi rodziców? Nie chcesz wyssać mi krwi do ostatniej kropli? Uwierz mi, jeśli jeszcze kiedyś tkniesz kogoś na kim mi zależy, to obiecuję znajdę cię! Potem będę powoli odrywać każdą część twojego ciała, a to skończy się tym, że będziesz błagać o litość.- rozgoryczenie brało nade mną górę. Coraz bardziej wyczuwałam niepokój innych wampirów i wilkołaków. Gdy przypomniałam sobie jak strasznie wyglądał mój ukochany, który już jest bezpieczny w domu, a którego oni torturowali, zbliżyłam twarz do jego ucha i wysyczałam- Nie okażę ci jej.
Cofnęłam się tak , że mogłam ogarnąć ich wszystkich wzrokiem. Twarze, które przed sobą widziałam już nie były pełne chęci rozprucia mnie na kawałki, tylko były pełne lęku. I to właśnie ten lęk uświadomił mi co zrobiłam. Obiecałam sobie, że nie dopuszczę do tego, aby ktoś się mnie bał. Że nie pozwolę wpłynąć swojej mocy na siebie. Słowa nie dotrzymałam.