"Dzień,w którym odszedłeś
Był dniem, w którym zrozumiałam,
Że już nie będzie tak samo."*
Obudziłam
się spełniona i wypoczęta. Will już nie spał i przyglądał mi się z delikatnym
uśmiechem, czającym się na tych boskich ustach. Odwzajemniłam go. Przeciągnęłam
się mocno, świadoma tego iż z moich piersi zsunęła się pościel. Chłopak leżący
obok, tylko zaśmiał się rozkosznie. Chciałam się odezwać, ale w następnej
sekundzie, siedziałam już na Willu okrakiem.
-Dzień dobry
kochanie- powiedziałam uwodzicielsko, pochylając się nad nim i muskając jego
usta.
-Widzę
słońce, że nie masz jeszcze dosyć.- uśmiechnął się kpiąco.- Jak się spało?
-Nie
narzekam- próbowałam stłumić śmiech.
-Ach tak?-
zapytał unosząc brwi. Jego ręce zacisnęły się mocniej na mojej tali.
-Willie czy
ty mi może grozisz?- zaśmiałam się i pokazałam mu język niczym pięciolatka.
Zanim
zdążyłam się zorientować zrzucił mnie z siebie i przygniótł swoim ciałem, na co
zareagowałam piskiem.
W odpowiedzi
spotkałam się z wyszczerzonymi zębami Willa.
-Ty draniu!-
krzyknęłam śmiejąc się, bo zaczął mnie gilgotać.
-Przeproś,
bo inaczej cię nie puszczę.- powiedział do mnie, gdy ja wierzgałam pod nim,
próbując się wyswobodzić.
-W życiu-
wystękałam między kolejnymi salwami śmiechu. Po kolejnej minucie postanowiłam
jednak wywiesić białą flagę, gdyż byłam już cała obolała. Przeprosiłam Willa, a
ten w zamian mnie uwolnił i położył się obok, śmiejąc się ze mnie.
-Sadysta z
ciebie- powiedziałam z uśmiechem, podpierając się na łokciu i patrząc w jego
stronę.
Chciał mi
odpowiedzieć, ale w tym samym momencie głośno zaburczało mi w brzuchu, na co
Will wybuchł śmiechem. Minęła chwila zanim się uspokoił.
-Choć na
śniadanie.- powiedział i spojrzał na mnie rozbawiony.
-Nie śmiej
się ze mnie.- powiedziałam obrażona.
-Nie marudź,
księżniczko- pocałował mnie w policzek i wstał.
Wciąż
obrażona, poszłam za jego przykładem. Założyłam szybko jego koszulę, po czym
zeszliśmy do kuchni. Po pysznym śniadaniu jakie William mi przygotował,
podeszłam do telewizora i włączyłam na wiadomości. Dziennikarz akurat mówił coś
o rosnącej cenie za paliwo i gaz. Gdy skończył, na ekranie pojawiła się
blondynka o piwnych, sprytnych oczach, szczupłej sylwetce, w dobrze dopasowanej
garsonce.
- Dzień
dobry państwu.- przywitała się. Dziewczyna stała pośrodku wielkiego gąszczu.
Gdzie nie gdzie kamienie porastał mech, a wokół było mnóstwo drzew. Za plecami
dziewczyny, kręciła się policja.- W lesie, w Allas zdarzył się wypadek.
Mianowicie znaleziono cztery ciała zakopane głęboko pod ziemią. Było to dwóch
mężczyzn, kobieta w ciąży i ... 3 letnia dziewczynka.- Laura z trudem wypowiedziała
ostatnie słowa- Sprawca tego strasznego morderstwa jest nieznany. Na razie
policji udało się ustalić, iż to ta sama osoba spowodowała śmierć wszystkich
czterech osób. Jeśli ktokolwiek coś widział lub ma podejrzenia kto mógł dokonać
tego czynu, jest proszony o kontakt.
- O
cholera!- szepnęłam sama do siebie, a Will już po sekundzie siedział obok mnie
na kanapie.
-Co się
stało?
-Ten
wypadek... To chyba sprawka Elizabeth- spojrzałam na niego. Zdziwił się.
Najwyższy czas mu wszystko opowiedzieć.
-Wczoraj,
gdy u niej byłam..- wzięłam głęboki oddech- wyglądała jak nie ona i zrobiła
coś...- tu słowo "strasznego" nie pasowało, bo to było o wiele, wiele
gorsze.- Ona zabiła swoich rodziców Willie.
Chłopak nie
wiedział czy mówię prawdę, czy tylko sobie żartuję, ale jedno spojrzenie w moje
oczy mu wystarczyło.
-Jedziemy do
niej.- poderwał się z kanapy i ruszył do pokoju się ubrać. Podreptałam za nim,
nie mogąc się otrząsnąć. Po mojej głowie wciąż tłukły się słowa dziennikarki
"kobieta w ciąży i 3 letnia dziewczynka". "Cztery ciała".
Boże...
Po
dziesięciu minutach już siedzieliśmy w porsche Willa.
-Rebeco,
powiedz mi teraz dokładnie, o czym wczoraj z nią rozmawiałaś.- spojrzał na mnie
by po chwili znów skierować głowę w stronę jezdni.
-Ona się
zmieniła nie do poznania. Wyglądała jak wrak człowieka. Chociaż mam dziwne
wrażenie, że jej już nie można nazwać człowiekiem. Zabijając swoich rodziców,
głód i wszystkie dolegliwości jakie miała, od tak znikły. Aż do wczoraj.
Powiedziała mi, że to "znowu" wróciło.- mówiłam szybko, wręcz
histerycznie. Freeman położył mi rękę na kolanie.
-Powiedziała
w jaki sposób to zrobiła?- zapytał ze zmarszczonymi brwiami.
-Mamie...
skręciła kark, a.. ojcu.. wbiła nóż w serce.- cały mój strach z wczoraj, wrócił
do mnie z podwójną siłą. Miałam przed oczami twarze jej rodziców. Sine, z
szeroko otworzonymi oczami. Zdawało mi się, że nawet czuję unoszący się w
powietrzu smród, rozkładających się ciał.
-Reb uspokój
się.
-Przepraszam.
Po prostu to było takie.. przerażające..- z moich oczu trysnęły niechciane łzy.
Szybko je wytarłam, ale William i tak zdążył je już zobaczyć. Zatrzymał się na
poboczu i patrząc z troską, przyciągnął mnie do siebie.
-Kochanie
spójrz na mnie.- uniósł delikatnie mój podbródek.-Przestań o tym myśleć, bo
musimy się skupić na twojej przyjaciółce, a wygląda mi na to, że Liz stała się
Possedit.
-Possedit?-
Przestałam szlochać.
-W
tłumaczeniu Opętana. Tylko osoba, która włada czarną magią, jest w stanie
opętać drugą osobę. Possedit karmi się esencją ludzką.
-Esencją?-
powtórzyłam nie rozumiejąc.
-Ludzkim
chi.- wyjaśnił.- Zabijając człowieka wysysa z niego jego życiową energię,
zapewniając sobie nieśmiertelne życie.
-Ale.. ale
ona nic mi o tym nie mówiła. Powiedziała tylko, że.. ich zabiła i..
-Bo ona
niekoniecznie jest świadoma tego co robi. Nie myśli racjonalnie. Nie ma
poczucia winy. Jest pusta. Wyprana z wszelakich emocji.- powiedział i spojrzał
na mnie.- Takiej osoby nie da się uratować. Jedynie odbierając jej życie. A
można to zrobić tylko za pomocą wyrwania serca.
To by
znaczyło, że.. Ona musi... O nie.. Moja Liz musi umrzeć... Wybuchnęłam płaczem,
a Will na powrót mnie przytulił.
-Przykro mi
kochanie.- wyszeptał w moje włosy.
-To nie może
być prawda- wykrztusiłam dławiąc się łzami.
-Cii..-uspokajająco
głaskał mnie po plecach- Musisz wziąć się w garść Rebeco. Trzeba to wszystko
przerwać, bo to co dzisiaj zobaczyłaś w wiadomościach... To dopiero początek.
-Ale.. kto
może władać taką czarną magią Will? Kto może być tak okrutny?- podniosłam
głowę, a gorzkie łzy rozmazywały mój makijaż.- Kto tak może chcieć krzywdzić
ludzi?
Spojrzał na
mnie i odpowiedział z powagą:
-Jeden z
trzech najpotężniejszych wysłanników szatana.
Po kilku
minutach zaparkowaliśmy obok domu Elizabeth. Wychodząc z auta, Will ścisnął
moją rękę w geście pocieszenia. Gdy mieliśmy już ruszyć do dziewczyny, mój
chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie niepewnie.
-Co jest?-
zapytałam.
-Co zrobiłaś
z ich ciałami Reb?- obserwował mnie uważnie gdy mu odpowiedziałam:
-Użyłam
swoich mocy, chcąc dać im wieczny odpoczynek.
William
chwycił mnie za rękę, a ja spojrzałam na niego smutno. Skierowaliśmy oczy w
stronę białego domu Liz i ruszyliśmy do środka.
Zadzwoniliśmy
dzwonkiem, ale nie było żadnej odpowiedzi. Po wykonaniu tej czynność jeszcze
trzy razy zdenerwowałam się i wyciągnęłam klucze do domu Beth z pod doniczki z
kwiatem. Z wahaniem otworzyłam drzwi. To, co za nimi zobaczyłam zmroziło mi
krew w żyłach. Czysty i zadbany jak dotąd salon państwa Blue, teraz był pełen
śmieci. Wszystkie meble były poobalane. Stolik leżał do góry nogami. Ale
najgorsze z tego wszystkiego było to, iż na ścianach była rozmazana czerwona
maź. Tak.. Wszystko było we krwi. Nawet nie zauważyłam, że Will pchnął mnie
lekko, abym weszła dalej . Zrobiłam krok do przodu. Nagle w rogu pokoju dostrzegłam
Elizabeth. Miała podarte ubranie i potargane włosy. Jej oczy były czarne, a
uśmiech dziki. Podbiegłam do niej i zatrzymałam się dwa kroki przed nią.
-Dlaczego
ty?- szepnęłam.
Spojrzała na
mnie i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
-On chce
ciebie!- powiedziała chrapliwym głosem.
-Kto?
-On!-
krzyknęła wstając- Mam cię zabić. Jeśli nie ja to zrobi to on.- szczerzyła do
mnie zęby i mierzyła wzrokiem.
Mimo woli
cofnęłam się kilka kroków w tył. Patrzyłam z przerażeniem na osobę przede mną.
-Kim jest
twój stwórca?- zapytał Will i w kilku susach stanął obok mnie.
-Nieważne
kim jest.-warknęła Liz, nie odrywając ode mnie oczu- Ale zniszczy tego
potwora!- krzyknęła, pokazując na mnie palcem.
Mimo iż
wiedziałam, że jest opętana- zabolało.
-Kim jest
twój stwórca? - powtórzył pytanie Will, kładąc nacisk na ostatnie słowa. Jego
twarz była spokojna, głos bezbarwny, ale oczy płonęły.
Kolejne
rzeczy wydarzyły się bardzo szybko. Beth rzuciła się gwałtownie na mnie, ale
Will skoczył ku niej odpychając mnie na bok. Upadłam. Podniosłam szybko głowę i
rozejrzałam się za nimi. Znajdowali się dwa metry ode mnie. Chłopak leżał na
ziemi, a dziewczyna przyciskała do niego usta, szarpiąc się z nim. Moje oczy,
otworzyły się szeroko. Nieeeee! Pomyślałam i krzyknęłam głośno w tym samym
momencie. Liz skierowała swoją głowę w moją stronę. Will korzystając z okazji
wepchnął jej rękę w ciało. Rozdzierający krzyk wydarł się z gardła dziewczyny.
Po kolejnej sekundzie już leżała na ziemi, a jej serce spadło razem z ręką
Willa na podłogę. Poderwałam się z podłogi i rzuciłam się w kierunku chłopka.
Nie! Nie! Nie! Nie! Spojrzałam w dół i... nogi się pode mną ugięły. Wokół ust
widniała krew, oczy były szeroko otwarte, ale wygasłe. Straciły swój ciepły
kolor. Nie chciałam ale zrozumiałam od razu. Umarł..._______________________________________________________________________________________________
* Avril Lavigne- Slipped away
Z góry przepraszam za ten rozdział. Wiem , że jest strasznie krótki , ale obiecuję, że druga część będzie lepsza i dłuższa. Czytając to po raz setny myślę, że po prostu nie umiem pisać.
Krótki, ale świetny.
OdpowiedzUsuńPisz szybkoooo!;d
U mnie nowy post
melancolie.blog.onet.pl
Jak mogłaś go zabić?! Prawie się przez to popłakałam, bo czytając to słuchałam piosenki, która zwykle mnie dobija, a w połączeniu ze śmiercią Willa... :(
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=m3TaedsO7NA&feature=related
Pisz szybko kolejny! Nie mogę się doczekać. I zrób coś i ożyw Willa, nie wiem zmień go w wampira, zombie, ducha, cokolwiek, żeby tylko tu był :P
Zapraszam do mnie na nowy rozdział http://szkarlatna-kostucha.blog.onet.pl/
Zapraszam do mnie na nowy rozdział http://szkarlatna-kostucha.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńPisz szybko, bo nie wytrzymam! :P