" Ta niepewność, która wraz z krwiobiegiem ogarnia całe ciało człowieka.
Ten brak wiedzy, brak pewności, że wszystko będzie dobrze"
Skończyłam
pakować najważniejsze rzeczy. Zeszłam na dół i położyłam walizkę pod drzwiami
czekając na Marka. Nie ufałam mu, no i w sumie nawet nie miałam powodów do
tego. Jakimś dziwnym sposobem wdarł się do mojego umysłu i utworzył w nim obraz
gdy mnie zabijał. Więc tak, zdecydowanie nie jest godny zaufania. Aczkolwiek z
nieznanej sobie przyczyny zgodziłam się z nim jechać. Chcąc dowiedzieć się
czegoś o sobie, narażam się i nie wiem jakie będą tego konsekwencje. Może Ivan
miał rację? Jadąc tam-gdziekolwiek to jest- podaje się jak na tacy. Ale czymże
jest śmierć w obliczu niewiedzy? Nawet gdybym umarła to dopilnowałabym tego,
aby przed swoją śmiercią zdobyć jak najwięcej informacji o swoim życiu. Moje
rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Podeszłam i niechętnie je otworzyłam. Za
nimi stał Mark. W czarnej kurtce, ciemnych jeansach i lekko zmierzwionych
włosach wyglądał niczym bóg. Uśmiechnął się na mój widok.
-Jedziemy?- zapytał bez słowa przywitania.
-T-tak-
wyjąkałam i potrząsnęłam głową oszołomiona.
Jak
przystało na dżentelmena wziął mój bagaż i zaniósł do samochodu. Jeździł
czarnym porsche Carrera. Otworzył przede mną drzwi od strony pasażera, a ja
niepewnie usiadłam w wygodnym fotelu.
-Toooo..
dokąd jedziemy?- zapytałam, gdy zajął swoje miejsce.
-Dowiesz się
w swoim czasie.-odpowiedział uśmiechając się szelmowsko.
-Nie wydaje
ci się, że raczej powinnam wiedzieć gdzie się kierujemy zważywszy na fakt, że
jadę tam z tobą?- podniosłam brew i pozwoliłam, aby w moim głosie zabrzmiała
wyraźna nutka irytacji.
-Oczywiście,
że powinnaś. Ale spójrz na to w ten sposób, że siedzisz teraz obok mnie mimo
wszystko, co dowodzi temu, że sama pragniesz tam jechać, a z kolei mnie zwalnia
to z tego, aby mówić ci cokolwiek więcej, jeśli nie jest to konieczne.- odpalił
silnik i ruszyliśmy.
Twierdzicie,
że koleś jest irytujący? Jak cholera..
Zrezygnowana
i wściekła odwróciłam głowę w stronę okna. Domy migały mi przed oczami, a
kierowca pędził jak szalony pustymi ulicami Allas.
Czego się
dowiem o sobie? Dlaczego Mark jest dla mnie taki miły, a jeszcze wczoraj
próbował mnie zabić? Kim jest osoba, do której jedziemy? Skąd ma informacje o
mnie? Ile setek lat musiał przeżyć, aby mieć tak ogromną wiedzę? No bo jeśli
faktycznie coś o mnie wie to na pewno nie jest to informacja ze źródeł
książkowych. Pytania tłukły mi się po głowie, łaknąc jak najszybszych
odpowiedzi. Jednak z każdym kilometrem oddalającym mnie od domu, moja pewność
siebie gdzieś się ulatniała pozostawiając zamęt w myślach w związku z tym czy
aby na pewno powinnam jechać lub czy się zawczasu wycofać. Zważając na fakty,
na to drugie mogło być już za późno, chociaż zawsze zostaje opcja otwarcia
drzwi i wyskoczenia przez nie.
Mark włączył
radio. Właśnie leciała jedna z lubianych przeze mnie piosenek "Stolen
Youth". Mimowolnie zaczęłam nucić ją pod nosem, towarzysząc Alex'owi Band
śpiewającemu o ciężkim okresie w życiu jakim jest odnalezienie siebie. Chłopak
siedzący obok spojrzał na mnie z ciekawością.
-Masz bardzo
ładny głos.- skomplementował.
Zdziwiona tym
nagłym zwrotem akcji zamilkłam i odwróciłam się w jego stronę. Chyba się ze
mnie nabijał.
-Dzięki.-
powiedziałam niepewnie.
Chciałam
usiąść w poprzedniej pozycji, ale mój rozmówca kontynuował:
-Chodzisz do
szkoły muzycznej?
-Nie.
-Dlaczego?
-Sama nie
wiem.- wzruszyłam ramionami- Jakoś nigdy mi to nie przyszło do głowy.
Mark
odchrząknął.
-A twoi...
rodzice? Bo wiesz... spotkaliśmy się na cmentarzu i...
Zapadło
milczenie. Wspomnienia odżyły we mnie na nowo. Długie rozmowy z mamą o
chłopakach, dziecinne zabawy z tatą w wieku czternastu lat, a później już tylko
częste kłótnie, ucieczki z domu i w końcu wypadek. Westchnęłam, starając się
nadać twarzy obojętny wyraz.
-Cóż...Zginęli
w wypadku samochodowym. Ale po tym co mi powiedziałeś ostatnio to nawet nie
wiem czy ich kiedykolwiek do końca poznałam. Nawet nie wiem czy powinnam
nazywać ich rodzicami.- powiedziałam przypominając sobie jak nazwał moją mamę
Nimfą.
- Masz racje
nie wiedziałaś wszystkiego, ale zapewne cię bardzo kochali. Pewnie zrobili to
dla twojego bezpieczeństwa. Chcieli cię chronić. A ty nie możesz ich obwiniać.-
wyszeptał i zamyślony zerknął na mnie.
Opuściłam
głowę i zapatrzyłam się na swoje ręce. Te słowa mnie zaskoczyły. W jego głosie
nie wyczułam nagany, tylko dziwną mieszankę troski ze zrozumieniem.
- Staram się
tego nie robić lecz nie potrafię zrozumieć, że nic mi nie powiedzieli.
Obserwowali jak się zmieniałam z każdym dniem, nie jadłam, nie spałam w nocy,
bolała mnie głowa, czasami słyszałam i widziałam dziwne rzeczy.- poczułam nagłą
chęć zwierzania się Mark'owi. Nie wysyłał mi wrogich sygnałów, wręcz
przeciwnie. Słuchał, uważnie śledząc każde moje słowo.
- Przykro mi
Rebeco.- uśmiechnął się do mnie blado i na powrót skupił wzrok na drodze.
- Życie to
suka. Ale mimo wszystko trzeba nauczyć się doceniać wspaniałe chwile.-
podsumowałam.
-Opowiedz mi
o jednej takiej chwili z twoimi rodzicami.- poprosił.
Czułam się
dziwnie w towarzystwie Marka. Miałam do niego mieszane uczucia. Nigdy nie byłam
taka otwarta na nieznajomych, a już zwłaszcza na ludzi, którzy pragnęli mnie
zabić. Chociaż człowiek, to w tym przypadku pojęcie względne.
-Kiedyś
wyszłam z pod prysznica, a mój tata stał za drzwiami i powiedział, że wyje jak
do księżyca i nikt przeze mnie spać nie może. Na złość zaczęłam śpiewać jeszcze
głośniej, a zza ściany usłyszałam głośny śmiech mamy. Raczej nie jest to
cudowna chwila, ale jest jedną z ostatnich jakie dane mi było z nimi przeżyć. I
to czyni ją wyjątkową- nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Mark
roześmiał się, a atmosfera w samochodzie się rozluźniła. Zauważyłam, że
wyjechaliśmy z miasta. Teraz przede mną ciągnęły się długie sznury drzew.
-Rebeco?- podniosłam
głowę i spojrzałam na niego.- Chciałem cię przeprosić za moje wczorajsze
zachowanie. Naprawdę przepraszam. Po prostu nie wiedziałem w jaki sposób miałem
się do ciebie dostać, jakkolwiek to brzmi.- skrzywił się.
-Nie. Spoko.
Jest Ok! Nie musisz się tłumaczyć.- pokręciłam stanowczo głową.
-Próbowałem
cię zabić, a ty mi mówisz, że nie muszę się tłumaczyć.- uniósł jedną brew.- To
najgłupsza rzecz jaką ktoś kiedykolwiek mi powiedział.- wywrócił oczami, na co
zareagowałam śmiechem,
-Ale i
tak byłeś na przegranej pozycji, więc nie mamy o czym rozmawiać.- obróciłam
wszystko w żart, czując coraz większą sympatie do tego mężczyzny
Chciał coś
dodać, ale w ostatniej chwili zamknął usta. Resztę drogi (której kompletnie nie
znałam), przebyliśmy w przyjemnym milczeniu. Może nie będzie tak źle pomyślałam
obserwując widoki za oknem.
Około 21:00
zatrzymaliśmy się na postój na pobliskiej stacji benzynowej. Mark zapytał czy
czegoś nie potrzebuję, a ja grzecznie odmówiłam. Zaproponowałam, że zostanę w
samochodzie. Po jeszcze trzykrotnym upewnieniu się czy aby na pewno nic nie
chce, w końcu powiedział:
-Jak
chcesz-westchnął- Zaraz jestem.
Wyszedł z
auta i już go nie było. Oparłam głowę o szybę i przymknęłam oczy, rozkoszując
się cudowną ciszą. Zaczęłam rozważać to co się dzieje w moim życiu. Chaos,
który w nim zapanował był nie do ogarnięcia. Zero odpowiedzi na całe setki
pytań. Od kilku lat trwałam w zawieszeniu. A początek tego miał miejsce po
śmierci moich rodziców. To dzięki Willowi moje życie znacznie się
ustabilizowało. Pamiętam jak by to było wczoraj, kiedy siedziałam smutna,
oparta o ścianę, bo znowu się pokłóciłam z przyjaciółką, rodzicami czy dostałam
złą ocenę. On zawsze podchodził do mnie. Siedząc koło mnie milczał, bo nie
wiedział czy chcę o tym rozmawiać czy nie. Brakuje mi tych chwil, kiedy
opowiadałam mu wszystko, a on tuląc mnie do siebie mówił " nie martw się
maleńka, będzie dobrze." Tęskniłam za nim bardziej, niż sama przed sobą
odważyłam się przyznać. Tyle czasu minęło, a ja w dalszym ciągu czuję się,
jakby jakaś cząstka została ze mnie wyrwana i zgnieciona na miazgę, która nie
potrafi wrócić na swoje miejsce. Ivan powtarza mi, że muszę być silna, nie
zapominając przy tym kim jestem, uśmiechając się i ciesząc tym, że dane było mi
poznać Willa. Ale nie umiem cieszyć się z czegoś co przeminęło na zawsze.
Zadziorna, pyskata, wrażliwa i bardzo przywiązująca się do ludzi. Bardziej
prawdziwa być nie mogę. A inna nie potrafię.
Obudziłam
się w środku nocy. Przewróciłam się na drugi bok, czując pod sobą miękki
materac. Zaspana stwierdziłam, że już nie znajduję się w samochodzie. Nagle
oprzytomniałam i podniosłam się szybko do pozycji siedzącej. Na oślep
poszukałam lampki, a potem jej włącznika. Zapaliłam ją i rozejrzałam się
uważnie po pomieszczeniu. Był duży i przestronny. Ściany miały piaskowy kolor,
a posłanie na którym leżałam było ogromne. To na pewno łoże małżeńskie
pomyślałam, przejeżdżając jednocześnie po gładkiej i delikatnej pościeli.
Wszystkie meble zostały zrobione z czarnego drewna, które pięknie współgrały z
kolorem ścian oraz białym dywanem. Nie pamiętałam jak się tu znalazłam. Wstałam
ostrożnie i podeszłam do drzwi. Wyjrzałam przez nie. Przede mną ciągnął sie
długi korytarz. Na ścianach wisiały pozapalane lampy. Ostrożnie wyszłam z
pokoju i ruszyłam przed siebie. Rozglądałam się dookoła nie chcąc przegapić ani
jednego szczegółu przez co wpadłam na kogoś.
Pisnęłam przerażona, a osoba przede mną zachichotała.
-Widzę, że
śpioch się obudził.- podniosłam wzrok i zobaczyłam szczerzącego się Marka.
-Przepraszam.
Zagapiłam się.
-Nic się nie
stało, ale następnym razem patrz przed siebie- puścił mi oczko. On naprawdę to
zrobił!
-Gdzie
jestem?- zapytałam zmieniając temat.
-W Cattle
Chute.- wzruszył barczystymi ramionami.
-A jak się
tu znalazłam?
Spojrzał na
mnie, jakbym przegapiła coś oczywistego.
-Oh..-
westchnęłam.
-Wybacz.-skrzywił
się- Nie chciałem cię budzić. Chociaż podczas snu wyglądasz na bezbronną.-
stwierdził żartobliwie. Mimo wszystko zrobiłam się czerwona na twarzy i
odwróciłam wzrok.
-Bardzo
zabawne... Ja...yyy... Gdzie tutaj jest kuchnia?- zapytałam. Nagle zaschło mi w
ustach.
-Choć
zaprowadzę cię.
Zeszliśmy po
długich krętych schodach, zapalając po drodze wszystkie światła, przeszliśmy
przez salon i weszliśmy do małego przytulnego pomieszczenia.
-Chcesz coś
do picia?- zapytał.
-Poproszę
wodę.
Usiadłam
przy stole. Mark postawił ją przede mną i usiadł na przeciw. Podziękowałam i
opróżniłam szklankę jednym haustem. Chłopak spojrzał na mnie rozbawiony, a ja
uśmiechnęłam się promiennie.
-Która jest
właściwie godzina?- odezwałam się po chwili przyjemnej ciszy.
-Dokładnie
6:34.
Westchnęłam
w duchu. Normalnie w domu spałabym jeszcze jakieś trzy- cztery godziny.
-Mark?
-Hm?
-Mogę cię o
coś zapytać?- zapytałam nieśmiało.
Potwierdził
skinieniem głowy.
-Jak to jest
z upiorami?
-A o co
konkretnie ci chodzi?- uniósł brew.
-No...
Potrzebujecie snu?
-Tak, ale
nie tyle co ludzie.- odpowiedział.
-A co ze
słońcem?
-Kotku, my
jesteśmy upiorami a nie wampirami.- pokręcił głową uśmiechnięty. Zignorowałam
jego kąśliwą uwagę. Zauważył to i westchnął.- Tak naprawdę słońce nam nie
szkodzi lecz jasność dnia jest..hmm.. przytłaczająca.
-Dlaczego?- zapytałam.
-Jesteśmy
Nocnymi Łowcami skarbie. To chyba logiczne, że wolimy ciemność.
-No tak. Ale
noc przesypiacie- zauważyłam nie rozumiejąc.
-Jeszcze
jakieś uwagi myszko?- zapytał z nutką ironii w głosie.
-Tylko
jedna.
-Jaka
znowu?- powiedział zbulwersowany.
-Przestań
mówić do mnie kotku, skarbie itp.
-Ok.
Przepraszam- kolejne westchnięcie.
-Mogę
zapytać o coś jeszcze?
-Dawaj.-
zachęcił
-Czym się
żywicie?- wyszeptałam
Mięśnie
Marka się napięły i już wiedziałam, że nie uzyskam odpowiedzi.
-Upiory nie
rozmawiają o takich sprawach. Jest to temat raczej...drażliwy.
-Oh.. Umm..
rozumiem. A dlaczego taki jest?
-Rebeco!-
wrzasnął upiór.
-No dobrze,
już dobrze. Koniec tematu.- wzruszyłam ramionami, ale nie mogłam opanować
chichotu, który mi się wyrwał, co spotkało się z morderczym spojrzeniem
posłanym w moim kierunku.
Przez
kolejne kilka minut żadne z nas się nie odezwało. Ranne promienie słoneczne
zalały całe pomieszczenie. Dopiero teraz dostrzegłam, że każdy metr w kuchni
jest starannie wyczyszczony i lśniący.
-To..-odchrząknęłam,
postanawiając się chociaż czegoś dowiedzieć- Skoro przyjechaliśmy tu, abym
miała szanse z kimś porozmawiać, a wnioskuję, że tą osoba nie jesteś ty, to
powiesz mi chociaż jak On ma właściwie na imię?
-Na imię mam
Alex.- usłyszałam za sobą.
Odwróciłam
się na krześle i zamarłam. Chłopak, który za mną stał miał krótko
przystrzyżone, czarne włosy, niebieskie oczy i ponad metr osiemdziesiąt.
Obcisła bluzka opinała się na jego umięśnionym ciele. Był mniej więcej w moim
wieku. Patrzył na mnie z ciekawością, ale i niechęcią. Uświadomiwszy sobie iż
mój wzrok zatrzymał się na nim stanowczo za długo, spojrzałam na podłogę. Moje
policzki zalał szkarłatny rumieniec.
-Widzę
braciszku, że nie próżnowałeś.- powiedział Alex patrząc na mnie znacząco.
Otworzyłam
oczy zdziwiona.
-Braciszku?
-Tak.- Mark
spojrzał na mnie przepraszająco.- Rebeco to mój młodszy brat, Alex to Rebeca.
Ani ja ani
on nie ruszyliśmy się z miejsca, nie mając zamiaru zbliżyć się do drugiego.
Usłyszałam ciche westchnienie. Mark wstał od stołu i podszedł do swojego
brata.
-To ona-
powiedział niewzruszony.
-Zaraz! To
znaczy...-nie dokończył.
I w tym
samym momencie przeszła mnie ochota słuchania tej rozmowy. Wstałam od stołu i
obydwoje spojrzeli na mnie.
-Wiecie co? To
może wy sobie wszystko wyjaśnicie, a ja pójdę do pokoju.- powiedziałam i
ruszyłam pędem ku schodom, czując się coraz gorzej.
Odnalazłszy
swój pokój, weszłam do niego i usiadłam na łóżku. Nie wiedziałam co ze sobą
zrobić, więc zaczęłam wypakowywać ubrania z walizki. Postanowiłam, że później
zadzwonię do Ivan'a.
Mój
przyjaciel ucieszył się gdy powiedziałam mu, że żyję. Powiem inaczej. Skakał z
radości. Cała rozmowa z nim była dla mnie przekomiczna gdyż okazało się, że
wcisnął mi do torebki gaz pieprzowy. Nie wiem kiedy to zrobił, nie wiem jak i
naprawdę nie chcę wiedzieć.
Usłyszałam
odgłos zamykanych drzwi. Wyszłam z pokoju i skierowałam się na dół, z zamiarem
pozwiedzania okolicy. Przechodziłam właśnie przez salon, kiedy usłyszałam głośne
chrząknięcie. Odwróciłam się, a za mną stał nie kto inny tylko Alex. Zdałam
sobie sprawę, że w podświadomości miałam cichą nadzieję iż go tu nie zastanę i
nie będę musiała mieć z nim do czynienia. Jakże się myliłam!
-Wybierasz
się gdzieś?- zapytał niby przez grzeczność lecz w jego głosie można było
usłyszeć pogardę.
-Idę
pozwiedzać okolicę.-odpowiedziałam, dając mu wyraźny znak, że też nie chcę z
nim rozmawiać.
-Cóż muszę
ci tego zabronić, ponieważ jak dobrze wiesz to miasto jest pełne upiorów i
innych mitycznych stworzeń. A przecież nie chcemy, aby naszej księżniczce coś
się stało- zadrwił, uśmiechając się kpiąco w moją stronę.
-Jak to
pełne upiorów i innych stworzeń mitycznych?- powtórzyłam zbita z tropu,
otwierając szerzej oczy.
-Mój brat
nic ci nie powiedział?- udawał zdziwionego.
-Nie.
-Hm. To
dziwne, że zgodziłaś się jechać z nim do miejsca, o którym praktycznie nic nie
wiesz. Tak samo dziwne jest to, że jechałaś z kimś kogo praktycznie nie znasz.
A co na to twoi rodzice? Chyba, że uciekłaś.- jednego byłam pewna: facet mnie
wkurzał. Tymczasem on kontynuował.- Bo widzisz..Jeśli chodzi o mojego brata.
Jeśli coś między wami jest, to gdy go skrzywdzisz...
-Między nami
nic nie ma i nie będzie!- odpowiedziałam, kładąc nacisk na ostatnie słowa.- W
ogóle skąd ci to do głowy przyszło!? Ledwo się znamy i jakby nie było nie dalej
niż trzy dni temu próbował mnie zabić!
-Jak to się
mówi? Los płata figle.- zaśmiał się szyderczo, po czym kontynuował.- Zresztą, dzisiaj
nie mógł się tobą nachwalić.
-Co masz na
myśli?- zmrużyłam oczy.
-No cóż
gadał o tym jaka to ty nie jesteś uzdolniona. Był zadziwiony, że tak panujesz
nad tym co robisz. Ponoć powaliłaś go na kolana.- uniósł brwi.
-Wiesz co?
Robi mi się żal Marka.- powiedziałam ignorując ostatnie zdanie.
-A to
dlaczego?- zapytał niezainteresowany.
-No wiesz.
Mieć takiego pieprzonego dupka jak ty w rodzinie to nic fajnego.- powiedziałam
i podeszłam do niego, mimo iż Alex zacisnął zęby i ręce jak gdyby miał zamiar
mnie uderzyć. Wiedziałam, że moje słowa uderzyły w niego z podwójną siłą.-Albo
udajesz takiego cwaniaczka, albo jesteś po prostu wredny! I wiesz co?
Przyjechałam tu z Mark'iem, bo chciałam w końcu dowiedzieć się czegoś o sobie.
Głupota? Brak piątej klepki? Możliwe! Ale nie chcę żyć w ciągłej niepewności.
Nie chcę budzić się rano z myślą" Kto dziś przeze mnie zginie?".
Pierwszy raz mam możliwość dowiedzenia się czegoś o sobie. I może to nawet
desperacja mnie tu przywiodła! W każdym razie nie masz bladego pojęcia jak to
jest, gdy patrzysz na śmierć wszystkich ludzi których kochasz. Tak samo jak nie
wiesz nic o mnie. Więc przestań! Przestań wygadywać bzdury i być taką
szowinistyczną świnią, bo to w końcu okaże się zgubą w twoim życiu!- krzyczałam,
pozwalając emocją wypłynąć.
Później z
impetem się odwróciłam i ruszyłam ku drzwiom, mijając w nich zdziwionego
Mark'a. Nawet nie drgnęłam, gdy zaczął mnie wołać.
Skierowałam
się do pobliskiego lasu, który dostrzegłam przechodząc obok jakiegoś
zniszczonego przez upływ lat budynku, nie zważając na to co mnie otacza. Szłam
i szłam aż w końcu znalazłam małą polankę. Usiadłam na pobliskim kamieniu. Po
moich policzkach zaczęły spływać słone łzy. Nie chciałam tego, ale w jakiś
sposób zabolało mnie to, że jestem tak postrzegana przez Alexa. Schowałam głowę
między kolana i wzięłam kilka głębszych wdechów dla uspokojenia. Moje ręce
zaczęły drżeć by po chwili zapłonąć żywym ogniem, który przyniósł ukojenie.
Tysiące myśli tłukło mi się po głowie. Potrzebowałam się wyciszyć. Inaczej
rozwalę wszystko, co jest w zasięgu mojej ręki.
Po kilku
minutach mój umysł oczyścił się z niemiłych rzeczy, a łzy przestały lecieć.
Postanowiłam wrócić do domu Mark'a, choć zapędziłam się tak daleko i nie
pamiętałam drogi. Wstałam z ziemi, otrzepałam spodnie i ruszyłam przed siebie
licząc na szczęście. Nie zdążyłam przejść dwóch metrów, gdy nagle za mną coś
zaszeleściło.
_____________________________________________________________________________________