31 stycznia 2018

Rozdział XI

„Lepiej spłonąć niż się wypalić.”

Dryń, dryń.
Dryń, dryń.
Dryń, dryń
Pieprzony telefon.
Podniosłam się z jękiem do pozycji siedzącej i z zamkniętymi oczami wymacałam telefon leżący na szafce. Nie patrząc na wyświetlacz, odebrałam.
-Halo? – warknęłam do osoby, która miała czelność obudzić mnie o tak wczesnej porze.
-Cześć Reb!- usłyszałam śmiech Ivana po drugiej stronie telefonu i od razu pożałowałam swojej złości.- Spałaś?
Głupie pytanie.
-Nie no co ty, już dawno jestem na nogach.- odpowiedziałam z sarkazmem. Zaczęłam masować sobie głowę i w tym samym czasie ziewnęłam potężnie.- Co jest?
-Chciałem pogadać, bo dawno nie było ku temu okazji.
Fakt. Nie miałam z nim kontaktu od dłuższego czasu. Odsunęliśmy się od siebie, mimo tego iż byliśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Podczas jednej z rozmów z Katherine stwierdziłyśmy, że powodem tego może być moja potrzeba zapomnienia o wszystkim co związane z Allas i odcięcie się od bólu z przeszłości. Lecz nie obeszło mnie to i było mi przykro, że tak się sprawy mają.
-Więc jak tam u ciebie?- przerwał moje rozmyślania Iv.
-Powoli, ale nareszcie do przodu..- i pozwoliłam się sobie rozgadać o tym co robiłam przez ostatnie kilka tygodni, nie pomijając ani jednego szczegółu. Poczułam pewnego rodzaju satysfakcję, gdy opowiadałam chłopakowi o tym jak prawie pokonałam Alexa podczas naszych wspólnych lekcji. Z pewnym ociąganiem wyznałam także co mnie czeka w najbliższym czasie- na arenie, przed Starszyzną, wśród wszystkich dziwnych istot należących do świata nocy.  Gdy skończyłam, zapadła cisza i słyszałam tylko ciężki oddech Ivana. Przerwałam to pytając się co u niego.
-Była u mnie wczoraj policja.
Zachłysnęłam się powietrzem.
-Co takiego?
-Odwiedziła mnie wczoraj policja.- powtórzył- Zaprzestają poszukiwań Elizabeth i jej rodziców. Stwierdzili, że zrobili co mogli i jak to określili „teraz trzeba mieć tylko nadzieję”. Każdy jeden posterunek w kraju ma ich zdjęcia, są w stałym kontakcie aby w razie czego wszcząć poszukiwania.
-Ale jak oby dwoje wiemy, to wszystko i tak na nic. – powiedziałam cicho.
Usłyszałam westchnienie po drugiej stronie telefonu.
-Zrobiłaś co musiałaś. Elizabeth by tego chciała.
-Wiem- szepczę. Moja przyjaciółka odkąd poznała moją tajemnicę, często powtarzała, wypowiadając się o innych, że wybierając między byciem potworem, a śmiercią, zawsze wybrałaby tę drugą opcję. Nienawidziła krzywdzić i zadawać cierpienie ludziom. Wręcz przeciwnie. Cały czas starała się poprawiać humor wszystkim i dbać o to, aby czuli się dobrze we własnej skórze. Dlatego też, gdy stała się jednym z potworów, moje serce wzbraniało się przed dopuszczeniem do siebie ówczesnej prawdy o niej.
Rozmawiałam z Ivanem jeszcze przez kilka minut, po czym pożegnaliśmy się, obiecując sobie dzwonić częściej.
Wstałam z łóżka i ociężale podeszłam do swojej garderoby. Zapowiadał się ładny dzień, więc postawiłam na krótkie spodenki i białą bluzkę z odkrytym ramieniem. Zostały mi trzy dni. Trzy dni do testu, który ma się odbyć na oczach Starszyzny. I szczerze powiedziawszy, mimo bardzo dużej ilości godzin, jakie spędziłam z Alexem na doskonaleniu techniki walki, nie czuję się przygotowana na to co mnie czeka, w najmniejszym stopniu. A to lista rzeczy, które udało mi się ustalić przez ostatnie dni, dotyczących owego testu; ma on za zadanie pokazać nie tylko moją skuteczność poprzez siłę fizyczna, ale także psychiczną, czyli innymi słowy magię, która we mnie drzemie; będę pod obserwacją około pięciu tysięcy istot ze Świata Nocy; na pokonanie przeciwników dostanę określony czas oraz; odbędzie się to nocą.
Tak czy owak, przeraża mnie wizja skupienia tylu osób, o których nie mam bladego pojęcia, w jednym miejscu. Nie należę do tego świata mimo swojego pochodzenia i najchętniej zostałabym w domu pod kołdrą. Zachowuję się jak tchórz, mam tę świadomość, ale po prostu chęć schowania się przed czekającymi wydarzeniami, staje się silniejsza.
Moje ponure rozmyślania przerwał dziwny odgłos dochodzący z głębi domu. Odwróciłam głowę w stronę drzwi i nasłuchując odeszłam od lustra, w którym jeszcze przed chwilą się malowałam. Wyszłam po cichu na korytarz. Rozejrzałam się dookoła, ale niczego nie dostrzegłam. Stwierdzając, że się przesłyszałam, chciałam wrócić do pokoju. Już miałam odejść, gdy moją uwagę przykuły uchylone drzwi, znajdujące się trzy metry ode mnie. Ruszyłam w ich kierunku na palcach, zdając sobie sprawę, że pomieszczenie, do którego idę to pokój Theresy. Wzięłam głęboki wdech i lekko pchnęłam, wykonane z jasnego, delikatnego drewna drzwi. Moim oczom ukazał się niewielki, różowo-biały pokój dziewczynki. Po lewej stronie znajdowała się naścienna półka, pełna małych i dużych, kolorowych pluszaków, obok śmieszna lampa stojąca; z karniszem w kształcie mocno rozkloszowanej sukienki z owiniętą kokardką na środku. Na przeciwko mnie stało jedno pojedyncze łóżko, obite w białe poduszki i tego samego koloru pościel, z brązowym baldachimem i wielką ramką zapełnioną zdjęciami. Z ciekawości podeszłam bliżej i przyjrzałam się fotografiom. Na jednej z nich Theresa z Katherine stały mocno objęte pośród wielokolorowych kwiatów, uśmiechając się szeroko do fotografa. Na kolejnej Alex w przebraniu wikinga, gonił po podwórku roześmianą Theresę. Na widok chłopaka w takim stroju, wyrwało mi się ciche parsknięcie. Pozostałe zdjęcia przedstawiały wszystkich członków ich małej rodziny, w różnych, śmiesznych sytuacjach. Z całego kolażu biła radość, jaką rzadko spotykałam w tym domu.
Ktoś lekko odchrząknął za moimi plecami. Gwałtownie się odwróciłam.
-O Boże, przepraszam, ja nie chciałam tak tutaj…- zaczęłam spanikowana i czerwona na twarzy, że mnie przyłapano, ale nie dane mi było dokończyć ponieważ słowa ugrzęzły mi w gardle, a usta nagle zrobiły się suche. Wpatrywałam się w miejsce przede mną z szeroko otwartą buzią. Stał tam chłopak, mniej więcej w moim wieku, z kasztanowymi włosami, błyskotliwym uśmiechem i szarymi oczami. Był on ubrany w białą koszulę z bufiastymi rękawami, skórzane spodnie, na których znajdował się ozdobny pasek oraz buty z zakrzywionymi noskami. Z lewej strony, przypięty do paska, wisiał miecz schowany w pokrowcu. Na jego ramieniu spoczywała spięta, czarna peleryna. Wyglądał jak żywcem wyjęty ze średniowiecza. Jego skóra miała dziwny, alabastrowy odcień. Wydawała się bardzo cienka i miejscami po prostu przezroczysta. Przyglądając się dokładniej, zrozumiałam, że jednak nic mi się nie wydaje. Przez ciało nieznajomego mogłam dostrzec korytarz, który w każdym innym przypadku powinien mieć za plecami. Potrząsnęłam głową nie wierząc w to co widzę.
A potem się odezwał.
-Witam- skłonił się szarmancko.
I zaczęłam się drzeć.

********

Po 3 minutach czułam, że gardło mam zdarte do krwi, ale nie mogłam przestać krzyczeć. Jak na złość, prawdopodobnie nie było nikogo w domu, ponieważ nikt nie przyszedł sprawdzić co się dzieje.
-Spokojnie, nic ci nie zrobię.- duch uniósł ręce do góry w obronnym geście. Kiedy to nie odniosło zamierzonego skutku, westchnął.- La cerise dlaczego tak wysoko podnosisz głos? Możesz już przestać. Damie nie wypada.
-O Boże! O Boże! O Boże!- myślałam, że oczy wyjdą mi na wierzch, gdy tak stałam i patrzyłam na ducho- chłopaka przede mną.- Ześwirowałam! Totalnie mi odbiło!
W przypływie nagłej odwagi, wyciągnęłam rękę i chwyciłam powietrze w miejscu gdzie stał. Oczywiście jak możecie przypuszczać- oprócz przedziwnych drobinek elektryczności nie z tego świata, niczego więcej nie poczułam. Momentalnie zaczęłam się zastanawiać jak to jest przestać istnieć. Świadomość braku możliwości odczuwania dotyku, ciepła promieni słonecznych, lekkich podmuchów wiatru, zapachu lasu podczas przebieżki.. Sprawiałoby mi niewyobrażalny ból. Będąc pod postacią eteryczną, bez szans smakowania świata zewnętrznego.. Naprawdę chyba wolałabym stać się Nicością.
Spojrzałam na twarz przybysza i pokręciłam niedowierzająco głową.
-Kim ty do cholery jesteś?
Duch, prawdopodobnie pod wpływem mojego sposobu wypowiadania się, skrzywił się i cmoknął z dezaprobatą.
- A kimże jesteśmy w obliczu Świata i Tego, który zapoczątkował nasze istnienie? Tyle nieznanych twarzy, każda z tysiącami oblicz, krocząca swoją drogą tylko po to, aby i tak na końcu zostać zgładzoną w imię większego dobra. Jedno nieczyste ciało mniej na ziemi- świat podążający ku lepszym czasom.
-Dobra Einstein- zdałam sobie sprawę, iż otworzyłam szeroko buzię słysząc taką odpowiedź.- Wiem, że każdy z nas ma swoje 50 twarzy Grey’a, ale zadałam ci proste pytanie i niech mnie cholera weźmie, oczekuje na nie odpowiedzi.
-Toż to oburzające jak Madame się wyraża! Przydałaby się długa lekcja kształtowania kultury osobistej!- prychnął wzburzony i dałabym sobie rękę obciąć, że gdyby był bardziej ‘żywy’, jego twarz można by przyrównać do buraka. - Intrygujące musi być dla Pani odkrywanie twarzy tegoż segineur Grey’a, wszak mnie to nie interesuje. Przez ponad pięć wieków, miałem dość czasu aby dokonać oględzin różnych typów osobowości oraz tego jak potrafiły się one zmienić. Z całym szacunkiem, ale poznawanie kolejnych ciemniejszych stron człowieka nie zniosę.
Wybuchnęłam gromkim śmiechem, nie mogąc się powstrzymać po tym co właśnie usłyszałam.
-Czyżbym coś przegapił mon Cher?- mrugnął zaskoczony.
-Są rzeczy, których nawet mając tyle lat, nigdy nie pojmiesz Panie.- przeciągnęłam ostatnią sylabę, żeby się z nim podroczyć i dygnęłam uroczyście udając, że mam na sobie suknię. To dziwne, że w przeciągu kilku minut rozmowy zaczynałam go lubić? Mimo paradoksu całej tej sytuacji, poczułam się dziwnie swobodnie w towarzystwie tej niesamowitej istoty.
-Toż to doprawdy skandal, aby le Ange, miał zachowanie iście diabelskie.- mruknął do siebie, spoglądając na mnie z niedowierzaniem. Przesunął wzrokiem od góry do dołu niczym klient oceniający produkt, chcący kupić. Dreszcz przeszył moje ciało, ponieważ odniosłam wrażenie, że zjawa potrafi dostrzec wszystko, włącznie z moimi największymi tajemnicami. Było coś niesamowicie intymnego w tym geście. Odetchnęłam głęboko.

-Naprawdę chciałaby wiedzieć z kim mam przyjemność, ponieważ głupio będzie mówić do ciebie per duchu albo zjawo.- puściłam mu oczko na co się obruszył i podszedł jeszcze bliżej. Spojrzał na mnie oceniająco, westchnął przeciągle i udając wymuszenie wreszcie odpowiedział.
-Zwą mnie Rowan Lee Rodriguez. Jestem synem Collins'a Rodrigueza II, który był czystej krwi synem Lorda Felixa Rodrigueza I z Anglii  lecz wychowany został na obczyźnie oraz Adelmiry Lority Oquendo pochodzenia hiszpańskiego. Oh moja matka..cóż to była za wspaniała kobieta...
-Kiedy się urodziłeś?- zapytałam szybko, aby nie zdążył rozwinąć tematu tej, która dała mu życie.
-1419 roku w miasteczku Owernii, położonym niedaleko Oceanu Atlantyckiego, mieszczącym się na terenie Księstwa Akwitanii, jednym z największych we Francji nawiasem mówiąc. Panował tam wówczas angielski książę Henryk IV. - mówiąc to, zadarł dumnie głowę i patrzył na mnie z góry chcąc abym poczuła się mało znacząca. Jednak, ku jego rozczarowaniu, nic to nie dało.
Złożyłam ręce i oparłam się o najbliższy mebel stojący za mną. Nie mogłam uwierzyć, że oto stoi przede mną osoba żyjąca w średniowieczu, z którą jakby nigdy nic prowadzę normalną rozmowę wplatając w to zachowanie 'ą, ę'.
Naszą miłą pogawędkę przerwało otwieranie wejściowych drzwi  i pisk Tessie. Spojrzałam w kierunku korytarza, zastanawiając się czy Katherine weźmie mnie za dużego freaka kiedy opowiem jej, że strasznie fiksuję, bo zaczynam widzieć duchy, po czym przeniosłam wzrok na Rowana. Bardzo chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o nim; jakie wiódł życie, jak zginał, ale stwierdziłam iż będzie musiało to poczekać o ile oczywiście nagle nie wyparuje.
-Odwiedzisz mnie jeszcze?- zapytał, zaskakując tym samego siebie.- Od bardzo dawna z nikim nie rozmawiałem. 
Mimowolnie zrobiło mi się go żal.
-Oczywiście. Gdzie będę mogła cię znaleźć?- uśmiechnęłam się.
-Rebeka?- usłyszeliśmy krzyk Kat wchodzącej po schodach.
Wiedziałam, że jeśli nie chcę zostać przyłapana, musiałam się streszczać. Rowan chyba to wyczuł, ponieważ szybko odpowiedział:
-To tu, to tam. Błądzę po tym miejscu od kilkudziesięciu lat szukając kogoś kto mnie dostrzeże. I w końcu pojawiłaś się ty. Ja cię znajdę.
-Dobrze- kiwnęłam i ruszyłam w kierunku wyjścia.
-Mon  cher?
-Si?- odwróciłam się do niego kiedy chciałam zamknąć drzwi.
-Jeszcze jedno. Przestrzegaj się upiora o czarnych włosach i niebieskich oczach.
-Alex'a?- zapytałam zdziwiona.
-Si si. Jego dusza jest ciemna niczym noc. Rzadko spotyka się osobę tak nieczystą, pełną gniewu i niewyobrażalnej mocy. W moim świecie dano mu przydomek Furii. - rozglądał się przy tym jakby obawiał się zostać przyłapanym.
Nie rozumiałam do końca o czym mówił, ale wiedziałam, że  było to silniejsze, co potwierdzało szczerość jego słów.
-Dobrze- szepnęłam. Zrobiłam krok w kierunku swojego pokoju.- I dziękuję.
-Méfie-toi du fruit qui ne peut pas être cassé, mon cher.- ostatnie słowa, które do mnie dotarły, gdy zamykałam drzwi, wywoływały gęsią skórkę na ciele.

Zakazany owoc, zakazany owoc, zakazany owoc...

23 czerwca 2016

Rozdział X

Czymże jest życie, jeśli nie ustawiczną możliwością popełniania błędów.”

Kolejna fala bólu, tym razem przeszyła moją łydkę. Alex zrobił kolejny zamach, ale zdążyłam zrobić unik i potoczyłam się w bok. W ułamku sekundy stał nade mną.
-Skup się!- polecił po raz tysięczny tego dnia.
Podniósł nogę i przygniótł mi nią lewą rękę. Krzyknęłam przeciągle. Pomiatał mną jak chciał, a ja mu na to pozwalałam.
-Nawet nie starasz się odeprzeć mojego ataku!- wrzasnął i przycisnął moją rękę jeszcze bardziej. Usłyszałam chrupot łamanej kości. Jasna cholera. Miałam tego dosyć! Odbiłam zdrową nogę od ziemi i walnęłam go w kark najmocniej jak potrafiłam. Skrzywił się, dając mi szansę na obalenie go całym ciałem.  Padł na ziemię z wielkim hukiem i teraz to ja siedziałam na nim. Dostałam nowego zastrzyku energii. Przyciskając zdrową ręką jego twarz do ziemi, wbiłam kolano w najwrażliwsze miejsce na szyi. Druga dłoń już zaczynała mi się goić, ale w dalszym ciągu niemiłosiernie bolała. Chłopak pode mną jęknął. Poczułam wzbierającą w nim siłę i po chwili zrzucił mnie z siebie, posyłając na drugi koniec trawnika. Wykonałam przewrót w powietrzu. Gdy znowu poczułam równy teren pod nogami, Alex już biegł w moją stronę. Zapominając o bólu, walnęłam upiora z pół obrotu w mostek prawą nogą. Odleciał w tył i zarył plecami o ziemię. Wyplułam krew zbierającą się w buzi i ruszyłam w jego kierunku. Walka miała być fair, dlatego nie pozwalano używać mi moich mocy. Stanął na nogach i wyprowadził cios lewą ręką. Zablokowałam ją, zapominając o tym, że ma drugą, która jest wolna. Gdy sobie to uświadomiłam, było już za późno, bo w tym samym momencie poczułam silne przyłożenie w brodę. Moja głowa odskoczyła do tyłu. Zamrugałam zdezorientowana, czekając aż wzrok znowu nabierze ostrości.
-Wystarczy na dzisiaj.- Alex puścił mnie i od razu musiał podtrzymać,  ponieważ się zatoczyłam.- W końcu się zmobilizowałaś. Jesteś coraz lepsza ale w dalszym ciągu wkładasz w to za mało siebie.
A już się zaczęłam cieszyć, że chociaż raz mnie pochwali. Podniosłam wzrok na niego, nagle zdeterminowana.
-Jeszcze raz.
Spojrzał na mnie zaskoczony, a w jego oczach błysnęło rozbawienie. Chociaż ktoś się tu dobrze bawił.
-Jak sobie życzysz.- mrugnął do mnie. No nie! On naprawdę to zrobił!
-Alex już dość.- zabrzmiał głos zza pleców przeciwnika. Mark szedł dziarskim krokiem w naszym kierunku. Za nim dreptała Katherine.- Nie uważasz, że już wystarczająco ją pokiereszowałeś?
Szatyn podniósł ręce do góry w geście kapitulacji.
-Ona o to prosiła.- wskazał na mnie palcem.
-Reb?- jego brat posłał mi surowe spojrzenie. Oho! Czułam się jak dziecko w przedszkolu, które zrobiło coś źle i przez to zostanie postawione do kąta.- Najprawdopodobniej masz złamaną rękę oraz kość piszczelową. Nie ma mowy, żebyś dalej walczyła!
-Już prawie nie boli.- grałam na zwłokę- Poza tym wydaje mi się, że ten przede mną zasłużył, aby skopać mu dupę.
Dobiegł mnie chichot Kat, a i sam Alex błysnął zębami w uśmiechu.
-Oo tak- powiedziała dziewczyna w przerwach między salwami śmiechu.- Mu na pewno przydałby się porządny wpierdol.
Dołączyłam do niej słysząc to.
-No siostrzyczko i ty takie rzeczy.. o mnie?
-Ja po prostu wybieram słuszną stronę. Wybacz. Wiesz, że cię kocham, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Niezły tyran z ciebie.- Kat wywróciła oczami i znowu zaczęła się podśmiewać.
To przekomarzanie dwójki rodzeństwa było bardzo zabawne. Mark ciężko westchnął i obrzucił mnie krytycznym spojrzeniem.
-No co?- zapytałam.
-Będziesz miała jeszcze dużo okazji, żeby się na nim odegrać, ale teraz chodź do domu.
No na pewno nie będzie mi mówił co mam robić.
-Bracie, wydaje mi się, że skoro nasza księżniczka chce walki, to powinna ją dostać.-Alex poklepał go po ramieniu, patrząc na mnie znacząco.
-Mógłbyś przestać się wpieprzać, a jeśli już musisz, to chociaż stań po mojej stronie. Widzisz w jakim jest stanie.- warknął Mark.
Nie czułam się źle, wręcz przeciwnie. Noga już przestała mnie boleć, co znaczyło, że kość się zrosła, a gdy nie ruszałam ręką, to też mogłam ją znieść. Co robił Mark? Wyolbrzymiał, tak to się chyba nazywa. Poza tym naprawdę chciałam jeszcze poćwiczyć.
-Ej ja myślę, że jednak Mark ma racje.- przyszła mu z pomocą Kat.- Jutro też jest dzień i nic się nie stanie jak trochę wcześniej skończycie.
-Ale opuściliśmy już dzień treningu- zaprotestował ‘mój nauczyciel’.- Była mowa o skończeniu z walką wręcz, a nie całą dzisiejszą nauką.
To prawda. Wczoraj wpadł Steven i cały dzień przesiedzieliśmy w salonie słuchając o tym co mu się przytrafiło podczas obecności w Kolorado, Luizjanie i innych miejscach, po których podróżował przez ostatni rok. Pokładaliśmy się ze śmiechu, kiedy opowiadał jak jakaś prostytutka próbowała się do niego dobrać gdy napił się z kolegami w barze Bourbon „O” w jednej z dzielnic Nowego Orleanu, a gdy odmówił nazwała go mięczakiem i ukradła mu portfel. Stev okazał się naprawdę pozytywny. Aż dziwne, że przyjaźnił się z Alexem, w którym nawiasem mówiąc po raz pierwszy spostrzegłam jakieś oznaki człowieczeństwa. W pewnym momencie na stole pojawiła się szkocka wprawiając chłopaków w jeszcze lepszy humor. Dowiedziałam się przy tym, że upiory mają bardzo mocną głowę do alkoholu.
-Dobra, macie racje. Chodźmy do domu.- przestałam się spierać i ruszyłam do budynku, nie patrząc czy ktoś idzie za mną.

***
Siedzieliśmy wszyscy przy stole w jadalni, kończąc resztę zamówionej pizzy. Mała Tessa była cała brudna od ketchupu, którym polała swój kawałek. Było coś niesamowicie słodkiego w tym jak z pełną buzią opowiadała o dniu w przedszkolu. Katherine cały czas ją upominała, że nie powinna mówić gdy je, ale ona nie zwracała uwagi na swoją mamę, ponieważ musiała ponarzekać na Nicolasa, chłopca z przedszkola, który chyba ją podrywał- jak stwierdziła, kiedy wziął jej lalkę Barbie i zaczął z nią uciekać. Zaśmiałam się, a Mark mi zawtórował.
Po posiłku przeszliśmy do salonu.
-Mogę ciociu na kolana?- zapytał brzdąc stojący przede mną, patrzący na mnie wielkimi proszącymi oczkami.
Od kilku tygodni Theresa mówi na mnie inaczej i wolę to, niż mówienie do mnie „pani”. Poza tym podoba mi się taki stan rzeczy, gdyż naprawdę mogłabym być jej ciocią.
-Oczywiście, kruszynko.- uśmiechnęłam się do niej.
Alex siedział na drogim końcu kanapy. Przyglądał się nam z nieodgadnionym wyrazem twarzy, gdy dziewczynka próbowała wdrapać się na moje nogi. Po dwóch nieudanych próbach pomogłam jej i poczekałam aż się wygodnie usadowi. Westchnęła, jakby jej ulżyło i zaczęła się bawić moimi włosami. Zaplatała je w coś na kształt warkocza i po chwili zaczynała od nowa, zła na siebie, bo jej nie wychodziło. Oderwałam od niej wzrok i spojrzałam na Marka, chociaż zwracałam się bezpośrednio do wszystkich.
-Ile jeszcze będę musiała trenować?
-To zależy jak szybko przyswoisz sobie zasady walki.- odparł spokojnie Alex.
Odwróciłam głowę w jego kierunku.
-Ty mi tego nie ułatwiasz.- sarknęłam.
-A myślisz, że twój przeciwnik na polu bitwy ci odpuści?- warknął.
-Jasne, że nie. Ale..
-Ale chciałabyś, żebym był łagodniejszy i obchodził się z tobą jak z jajkiem.- wtrącił mi się w zdanie.
-Nawet przez chwile mi to do głowy nie przyszło!- powiedziałam z oburzeniem. Co za typ!
-Skończycie już.- westchnął Mark.- Wszyscy myślimy, że potrwa to jeszcze z trzy miesiące, może mniej, naprawdę ciężko określić. Ale za dwa tygodnie musimy stawić się u Starszyzny, ponieważ musisz przejść test.
-Jaki test?- zatkało mnie.
-Chcą przetestować twoje zdolności magiczne, aby wiedzieć na ile cię stać. Będziesz demonstrować swoją umiejętność władania żywiołami przed całą publiką.
-Publiką?
-Tak. Odbędzie się to na arenie. Obserwującymi będą wszyscy ze Świata Nocy, którzy zechcą popatrzeć, aby się przekonać do czego jest zdolne dziecko, którego przyjście na świat zostało zapisane w Księdze Wieczności.
Wzięłam głęboki oddech, gdy to usłyszałam.
-Chcesz mi powiedzieć, że będę kimś podobnym do Gladiatora?- uniosłam brwi i zaśmiałam się ze swojego skojarzenia. Chociaż w rzeczywistości wcale nie było mi do śmiechu.
Katherine spuściła głowę i odpowiedziała mi cicho za swojego brata.
-Nawet nie masz pojęcia jak bliska prawdy jesteś.
-Co!?- wrzasnęłam. Przypominając sobie, że mam dziecko na kolanach, wzięłam uspokajający oddech.- Masz na myśli to, że będę musiała walczyć z innymi i tylko jak pokonam wszystkich to przeżyje!? Jasna cholera!
-Nie panikuj.- powiedział Alex.- Nikt tam nie zginie. Po prostu będą cię atakować, a ty będziesz się bronić.
Odetchnęłam, mimo że nie czułam się przez te słowa spokojniejsza. Co to ma być? Czułam się jak w jakimś filmie lub książkach, których tyle przeczytałam w swoim życiu.
-Gdy mówiłeś mi, że mam z tobą pojechać, aby się czegoś dowiedzieć o sobie, słowem nie wspomniałeś, że będę musiała stoczyć z kimś jakąś popieprzoną walkę!- rzuciłam oskarżająco do Marka.- W co ty ze mną pogrywasz?
-Nie wiedzieliśmy, że tak to będzie wyglądać.- odparł spokojnie.- Dowiedzieliśmy się w dzień po twoim przyjeździe. Był tu jeden ze straży Starszych i poinformował nas o zaistniałej sytuacji.
Dziwne, że go nie zauważyłam pomyślałam ponuro.

***

Wyszłam na zalane słońcem podwórze. Ściągnęłam przez głowę bluzkę i zostałam w samym bikini. Podeszłam do basenu i sprawdziłam temperaturę wody. Po chwili wzięłam rozpęd i skoczyłam zanurzając całe swoje ciało. Chłodny dotyk niebieskiej, przejrzystej cieczy okazał się bardzo orzeźwiający. Przepłynęłam sześć długości basenu stylem klasycznym i zatrzymałam się, aby zaczerpnąć powietrza. Mimochodem spojrzałam na budynek, który obecnie był moim domem. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam go tak  nazywać. I byłam świadoma, iż nawet gdy wrócę do Allas, nie zapomnę o tym miejscu.
Nagle moją uwagę przyciągnęło coś innego. Firanka jednego z okien na piętrze, poruszyła się i wróciła na swoje miejsce. Nikogo nie zdążyłam zobaczyć, ale przez tą chwilę poczułam się obserwowana. Albo to paranoja, albo to po prostu wiatr, tylko że okno było zamknięte. Dreszcz przeszedł przez moje ciało. Szybko się ogarnęłam i wyszłam z basenu, po czym od razu skierowałam się do domu, odczuwając dziwny niepokój.


7 maja 2016

Rozdział IX

"Odgrzebywanie tego co było nie zmieni przeszłości. Sprawi tylko, że będziesz musiała przeżyć ją na nowo."

Z czasem przychodzi taki moment, że świat zanika. Widnieją tylko Twoje myśli, siadasz w kącie, dookoła tylko cztery ściany, zaczynasz przypominać sobie to co wydarzyło się kiedyś, wszystko co dobre i złe. Łzy zlewają się z uśmiechem, co czujesz..? Nie wiesz.. Po pewnym czasie dostrzegasz pustkę. Zdajesz sobie sprawę, że to co dawało ci tyle szczęścia jak i bólu już nie wróci, nic się nie powtórzy.. Że osoba w której byłeś zakochany, nigdy nie przytuli Cię już tak samo, że słowa usłyszane kiedyś nie zabrzmią już identycznie. Pogłębiając się w dalsze drobnostki przypominasz sobie najmniejsze szczegóły, chcesz wrócić do przeszłości, masz ochotę wyjść i pójść w te miejsca tak sentymentalne dla serca, bo to tam się poznaliście, tam po raz pierwszy zetknęły się wasze usta, to właśnie tam stworzyliście jedność. Dwa serca- jeden bit. Mija czas, minuta za minutą tworzysz historię, którą za jakiś czas tak samo będziesz wspominał. Dochodzisz do wniosku, że życie nie jest takie piękne jakbyśmy chcieli, ale jednak żyjesz tu, to twoje życie, w którym za zadanie masz je wykorzystać. Żyj chwilą.. A do przeszłości wracaj zawsze gdy tylko potrzebujesz…


Szklane drzwi do centrum handlowego, rozsunęły się przed nami. Wkroczyłyśmy z Katherine do dużego królestwa. Trzypiętrowy budynek, ruchome schody, aby się sprawniej poruszać i mnóstwo sklepów. Raj na ziemi. Spojrzałyśmy na siebie i się zaśmiałyśmy.
-Chodź Rebeco. Idziemy na samą górę do sprawdzonego już i najlepszego sklepu tutaj.- pociągnęła mnie za rękę i ruszyłyśmy.
Po trzech godzinach miałam już dosyć. Wyszłyśmy z centrum całe obładowane torbami. Cieszyłam się, że postanowiłam wybrać sie z nią na te zakupy, bo pozwoliły mi się oderwać od wszystkich problemów. Kat była bardzo dobrym towarzyszem. Buzia jej się nie zamykała, pytała sie o moje zainteresowania, o moich znajomych i jak zajmowałam sobie czas przed tymi wszystkimi zdarzeniami. Więc zaczęłam jej opowiadać o tym jak to przynajmniej dwa razy w miesiącu wybywałam z całą moją paczką na imprezy, jeździłam nad jezioro, szlajałam się po moim małym miasteczku z piwem w ręce drąc sie w niebo głosy. Powiedziałam o Ivanie, reszcie moich znajomych i Elizabeth. Gdy wspominałam o mojej byłej przyjaciółce poczułam ból w piersi i na moment przestałam oddychać. Katherina zauważając to, stwierdziła, że czas na zmianę tematu.
-Teraz w piątek wybieram się na imprezę, nie poszłabyś ze mną?- zagaiła mnie, gdy siedziałyśmy w kawiarence, po tym jak nasze zakupy wylądowały w samochodzie.
-Chętnie.- uniosłam brwi- Jak ty sobie radzisz z byciem mamą, a znalezieniem takiej ilości czasu dla siebie?
Siostra Marka zaśmiała się, kiwając głową, przez co jej dzisiejsze loki zaczęły śmiesznie podskakiwać.
-Kochanie to, że mam córkę nie oznacza iż mam rezygnować z własnego życia. Mam tylko 21 lat, więc wszystko jeszcze przede mną.- Tu prychnęła i zmrużyła oczy.- A właściwie wieczność zważywszy na fakt iż jestem kim jestem.
-A Tess?
-Tessa zostanie z Markiem. Po za tym może i ma 3 latka ale jak na swój wiek jest bardzo rozwinięta. Dorasta szybciej niż normalne dzieci. Więcej już rozumie i umie czytać.
Podobało mi się jej podejście. Podchodziła do wszystkiego na luzie, ciesząc się, ze było jej dane zostać matką, ale także pamiętając o tym, że jest młoda. Tknęło mnie, iż ma dopiero dwadzieścia jeden lat, co znaczyło, że jednak za szybko została matką.
-Katherina mogę cię o coś zapytać? Nie chce wyjść na wścibską czy coś, bo nie o to mi chodzi- powiedziałam niepewnie.
-Wal śmiało!- uśmiechnęła się i podniosła do ust swoje latte.
-Co się stało z ojcem Tess?
Dziewczyna spuściła wzrok, i odłożyła drżącą ręką szklankę.
-To się stało gdy miałam siedemnaście lat. Urządzaliśmy grilla ze znajomymi w wakacyjny wieczór. Niektórzy przyszli sami, inni ze swoimi partnerami. No i był też on. Patch. Wysoki, umięśniony, przystojny brunet, z zabójczym uśmiechem i wesołymi ognikami w oczach. Cały wieczór z nim przegadałam i w pewnym momencie zapytał czy się przejdziemy. Od razu się zgodziłam. No więc chodziliśmy sobie i nawet nie zauważyłam kiedy zaczęliśmy się całować.- uśmiech pojawił się jej na twarzy, na wspomnienie tej chwili.- I wiesz jak to bywa.. Po chwili byliśmy bez ubrań. Przez tą jedną chwile myślałam, że spotkałam księcia, ale zapomniałam, że ja nie jestem księżniczką, a takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach.- zagryzła wargę.
-Co się stało później?- zapytałam, choć nie trudno było się domyślić jak to się skończyło.
-Po wszystkim ślad po nim zaginął. Nie dawał znaku życia, zmienił numer. Było tak jakbyśmy się nigdy nie poznali. Po trzech tygodniach dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
Moje cappuccino już wystygło. Spojrzałam na nią ze współczuciem.
-Jak na to zareagowali inni?- szepnęłam.
-Dostało mi się. Byłam załamana. Snułam się po domu jak cień. Bracia mówili mi, że się na mnie zawiedli. Myśleli, że jestem odpowiedzialna. Ufali mi. A ja to wszystko spieprzyłam w przeciągu jednej nocy, bo hormony mi buzować zaczęły.- w jej oczach zalśniły łzy. Pierwszy raz ją widziałam w takim stanie. W odruchu wyciągnęłam ramię i ścisnęłam jej rękę w geście pocieszenia.
-Ale już jest chyba okej, prawda? Wydają się zakochani w twoim dziecku.
-Oh.. No tak. Było ciężko, ale po kilkunastu dniach wszystko się zmieniło. Mark i Alex powiedzieli mi, że mnie z tym nie zostawią, że mi pomogą. A jak Theresa przyszła na świat, to moi bracia zwariowali na jej punkcie. W bardzo krótkim czasie owinęła ich sobie wokół palca.- zachichotałyśmy.
-A czy Patch..?
-Tak, on był taki sam jak my. W zasadzie to wszyscy byli. Nie możemy spoufalać się z ludźmi. Oczywiście ciebie to nie dotyczy, bo nim nie jesteś.- uśmiechnęła się krzywo.
-Taa.. I znowu wychodzi na to, że tylko ja nie wiem kim tak na prawdę jestem.- zmarszczyłam brwi sfrustrowana.
-Oj nie przejmuj się. Gdy przyjdzie czas wszystkiego się dowiesz.
-O ile dożyje..
Nie zdążyłam skończyć, ponieważ ktoś obok mnie odsunął krzesło i nie pytając się o pozwolenie uwalił się na nim.
-Cześć panienki.- odwróciłam się w stronę faceta o chrapowatym głosie.
-Hej Stev!- pisnęła Katherina na widok obcego.- Jak miło cię znowu widzieć! Od kiedy jesteś w Cattle Chute?
-Przyjechałem trzy dni temu.- puścił do niej oczko.- A kimże jest ta śliczna dama obok mnie?
-Oh! To Rebeca.- Kat szybko nas sobie przedstawiła- A to jest Steven.
-Cześć- uśmiechnęłam się.
Chłopak zlustrował mnie wzrokiem na tyle na ile pozwalał stolik przy którym siedzieliśmy. Dziewczyna siedząca naprzeciwko kopnęła mnie w kostkę. Spojrzałam na nią, spotykając się z jej okrutnym uśmieszkiem i unoszącą przy tym brew. To było coś w stylu "bierz go". Nie mogąc się powstrzymać, wybuchnęłam śmiechem.
-Nie wiem z czego ten zaciesz, ale piękna jesteś maleńka.- posłał mi szelmowski uśmiech, na co znowu zachichotałam.
-Dzięki, ale to "maleńka" to sobie odpuśćmy.- odrzekłam po chwili.
-Ha ha, no dobrze. To co was tu sprowadza moje drogie?- padło pytanie z ust bruneta.
-Wracałyśmy z centrum i stwierdziłyśmy, że wpadniemy na kawę.- pierwsza odezwała się Kat.- Ale za chwilę musimy spadać.
-Tak szybko? Katherine tak dawno się nie widzieliśmy.- powiedział Stev z udawanym smutkiem w głosie.
Dziewczyna w odpowiedzi posłała mu promienny uśmiech.
-Wpadnij do nas jutro. Alex na pewno się ucieszy.

Pół godziny później zbierałyśmy się do wyjścia. Okazało się, że ta dwójka jest starymi przyjaciółmi. Mało tego, chodzili kiedyś ze sobą, ale po krótkim czasie stwierdzili, że do siebie nie pasują i wrócili do poprzedniej relacji. Ich rodziny znają się od pokoleń i zawsze utrzymywały ze sobą ciepłe stosunki. Pożegnałyśmy się z chłopakiem i ruszyłyśmy do domu.

________________________________________________________________________
Hej kochani! Skończyłam praktyki 30 kwietnia i wracam z nowym rozdziałem! Miłej lektury i czekam na szczere komentarze ;)

31 marca 2016

Rozdział VIII

"W życiu nie ma prób, 
od razu zaczyna się przedstawienie."

Grzmot. Nieustający wiatr. Targający liśćmi i piaskiem po ulicy. Bez ich udziału. Nie miały chęci, silnej woli. Nie chciały opierać się drzewom, które niosły w ich kierunku swoje krzyki. Smagane przez życie. Bez jakiejkolwiek wartości. Bez prawa wyboru.
Podobnie jest z ludźmi. Zastanawialiście się kiedyś? Człowiek się rodzi, aby przeżyć swoje życie jak najlepiej. Ale tak naprawdę od dnia kiedy zaczerpnęliśmy pierwszy oddech jest ono przesądzone. Rodzice mówią nam, że jest ono takie jakie sami sobie zaplanujemy. Chcą żebyśmy w to wierzyli, zapominając, że na górze jest ktoś, kto ułożył nam je już krok po kroku. Powtarzano mi, iż życie jest formą bezosobową. Jest krótkie. Przemija.
Jak jest z ludźmi? Dostaliśmy dar. Dar poznawania świata. Szansa jest jedna. I co z tym robimy? Ciągłe wojny, spory o wszystko, kłótnie z najbliższymi. Poniżanie. Mordowanie. Gwałty. Głód. I do czego to zmierza? Co będzie wtedy, gdy nasz Ojciec będzie miał już tego dość? Wszystko ulegnie zniszczeniu. Dążymy do samozagłady.
W życiu każdego z nas przychodzi taki moment, w którym stajemy na rozstaju dróg i patrzymy na kierunkowskazy. Obieramy jeden kurs, myśląc o tym co by było gdybyśmy jednak poszli tą inną ścieżką. Byłoby lepiej? Gorzej? Nikt nie zna odpowiedzi na te pytania. Możemy chodzić i roztrząsać wszystko co robiliśmy źle. Możemy się obwiniać, przepraszać, błagać o wybaczenie. Ale po śmierci i tak zostaniemy rozliczeni z naszych złych jak i zarówno dobrych uczynków.
Spójrzcie na mnie. Jestem nikim. Jestem bytem, bez duszy. Czymś bez przyszłości, z bolesną przeszłością. W odróżnieniu od zwykłego człowieka  nie istnieje. Na mnie nic nie czeka po śmierci. A przynajmniej tak uważałam w tamtym momencie...

***
Odgłos otwieranych drzwi wyrwał mnie z letargu w jakim trwałam przez ostatnie kilka godzin, siedząc w swoim pokoju na szerokim parapecie obitym miękkimi poduszkami, wpatrując się bez celu w okno.
-Może wyrwiesz się stąd w końcu i pojedziemy na jakieś zakupy?- usłyszałam pretensjonalny ton w głosie Katheriny.
Odwróciłam niechętnie głowę w kierunku mojego nieproszonego gościa.
Kat była siostrą Marka i Alex'a. Najmłodszą z ich trójki. Narwana, z ognistym temperamentem, co udowadniała mi nie raz w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy jakie tu spędziła, odwiedzając nas ze swoją małą, słodką córeczką.
Moje życie przez ten czas stało się monotonią. Rano wstawałam aby uczyć się walki wręcz z Alex'em, co przyznam szczerze odnosiło zamierzony efekt. Oczywiście nie obyło się bez tego iż jeszcze kilka razy kończyłam nieprzytomna, budząc się po dwóch dniach, poturbowana i posiniaczona. Lecz mimo wszystko sama zauważyłam, że moje ciało powoli przestaje reagować na bodźce zadawane mi przez mojego, chcąc nie chcąc nauczyciela. Miałam już chyba złamaną każdą kość, a każdy mój nerw przynajmniej raz był uszkodzony.
Po treningach, gdy miałam siłę sama dojść do domu, mój czas mijał na czytaniu, myśleniu o tym co się zdarzyło, rozmowach z Ivanem, jeśli już zadzwonił- czego nie robił zbyt często, lub na bezowocnych próbach polepszenia mi samopoczucia przez Marka. Kończyło się na tym, że zbywałam go machnięciem ręki i szłam do swojego pokoju, zaszywając się w nim na resztę dnia. Katherina także próbowała nawiązać ze mną jakikolwiek kontakt, ale poddawała się po jakimś czasie gdy odpowiadałam jej jednosylabowymi słowami. Kręciła wtedy zrezygnowana głową i patrzyła na mnie z bólem w oczach, co jeszcze bardziej mnie przybijało.
Alex'a nie było praktycznie całymi dniami w domu, a gdy już owa sytuacja ulegała zmianie, traktował mnie jak intruza,  całą swoją uwagę poświęcając na rozmowach z rodzeństwem, skutecznie mnie z nich wykluczając i bawieniem siostrzenicy.
Natomiast mała Tessa była jedyną osobą w tym domu, która rozjaśniała chwilami mój dzień. Przynosiła mi czekoladowe ciasteczka do pokoju z ciekawością patrząc co robię. Niekiedy miałam jej opowiadać o książce, którą aktualnie czytałam i pokazywać obrazy, które malowałam w chwilach natchnienia. A czasami zdarzało się nawet, iż przychodziła do mojego pokoju i kładła się koło mnie, gdy łkałam bezsilnie na łóżku. Prosiła żebym nie płakała i owijała sie wokół mnie niczym małpka, wielokrotnie zasypiając w ten sposób. Przynosiła ze sobą spokój, którego tak bardzo mi brakowało i otulała mnie nim niczym kokonem. Traktowałam ją bardziej jak siostrę, której nigdy nie miałam i ze zdumieniem odkryłam, że też się tym dla mnie stała. Rodziną. Osobą, o której mimo wszystko zawsze będę pamiętać. Jedyną istotką, którą dopuszczałam do siebie.
Właśnie wtedy pojęłam, że zamiast stać w miejscu mogę zacząć iść do przodu. Że to wszystko co mnie spotkało było karą, ale jeśli już istnieję w jakiś sposób, to wypełnię swoje przeznaczenie, po drodze mając chwile dla siebie. Straciłam swoją miłość, ale nie mogę pozwolić na to, żeby inni ludzie, także stracili siebie nawzajem. Skoro mogłam się na coś światu przydać to zrobię wszystko, aby uczynić go lepszym.
To nagłe olśnienie tak mną wstrząsnęło, iż zeskoczyłam z parapetu, podbiegłam do Kat i chwyciłam ją za ramiona.
-Z przyjemnością się wybiorę z tobą na zakupy.- mój głos brzmiał ochryple po tym jak praktycznie w ogóle go nie używałam. 
-Ohh..-zaskoczona dziewczyna patrzyła na mnie rozszerzonymi oczami.- Co ci pomogło podjąć decyzję?
Wzruszyłam obojętnie ramionami, przywołując na twarz blady, ale pewny uśmiech.

-Stwierdziłam, że czas na krok do przodu.

______________________________________________________________________________________________

No więc kochani.. Wróciłam! Nareszcie mam internet i mogę dalej publikować nowe rozdziały ^^ Ten jest bardzo krótki, ale chciałam, aby był skupiony tylko na przemyśleniach mojej bohaterki. Jednakże mam nadzieję, że się nie zawiedliście ;)
W niedzielę wyjeżdżam na miesięczną praktykę do Międzyzdroi dlatego nie będę dodawać nn przez ten czas. W zamian obiecuję, iż kolejny rozdział pojawi się tuż przed moim wyjazdem nad morze.
Pozdrawiam i ściskam :3

PS. Wszystkie poprzednie notki poprawione. Zachęcam do lektury ^^

25 maja 2015

Rozdział VII

"Całe zło lokując w czasie przeszłym, 
Ty stoisz tu i krzyczysz głośniej od reszty"



Jęknęłam z bólu i przewróciłam się na bok. Nogi miałam jak z waty, nie czułam pleców, a głowa bolała mnie jakby spadło mi na nią tysiące dużych, ciężkich kamieni. Uczenie się walki wręcz z Alexem było najgorszą rzeczą z możliwych. Nie znał litości, a moje okrzyki protestu motywowały go do tego, aby być bardziej brutalnym. Moje ciało regenerowało się znacznie szybciej niż ludzkie lecz doznałam zbyt wielu urazów i ten proces zwolnił, Dlatego też właśnie teraz leżałam twarzą w trawie i nie miałam siły się podnieść. "Pokaże ci kilka chwytów"- te słowa usłyszałam od niego wczoraj, ale chyba zapomniał wspomnieć, że zamierza mnie nimi wykończyć.
-Długo jeszcze masz zamiar tak leżeć?- usłyszałam z góry.
-Tak.
-Wstawaj Rebeco, nie mamy czasu na fochy.- warknął.
-A czy ja się focham!? Po prostu nie mogę wstać!- Podniosłam lekko głowę i jęknęłam przeciągle.
Przed moją twarzą zobaczyłam parę czarnych adidasów.
Alex ukucnął przede mną i podniósł mi lekko podbródek. Ledwie go widziałam przez zapuchnięte oko. Cicho westchnął przy mojej twarzy.
-Nie wygląda to za dobrze.- mruknął- Chodź pomogę ci wstać.
Wyciągnął rękę w moją stronę. Chwyciłam ją niepewnie, a on pociągnął mnie do góry i postawił na nogi. Spojrzałam na niego i mimo bólu jaki za tym szedł, rozciągnęłam usta w głupim uśmiechu.
-O-o Alex wirujesz.- zabrzmiałam jak na haju.
-Co?- podniósł brwi. Po chwili jego oczy się rozszerzyły.- Chyba nie zemd..
Ostatnie co zobaczyłam to jak lecę na chłopaka.


Usłyszałam huk i szybko podniosłam się do pozycji siedzącej, co było złym pomysłem, bo nagle poczułam silny napad mdłości i ruszyłam biegiem do mojej łazienki. Opadłam na ziemię przy kiblu i w ostatniej chwili podniosłam deskę.
Gdy nie miałam już czym wymiotować, przyłożyłam policzek do zimnych płytek pode mną. Westchnęłam z ulgą gdy chłód przeniknął moją skórę.
W tym samym momencie drzwi do łazienki otworzyły się z hukiem i do środka wszedł Mark.
-Jasna cholera..- Nerwowo przeczesał włosy i podszedł do mnie szybkim krokiem.- Rebeco nic ci nie jest?
Podniósł mnie z ziemi, co spotkało się z jękiem protestu. Wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka.
-Odpocznij jeszcze, bo źle wyglądasz.
-No co ty naprawdę?- nie mogłam się powstrzymać, aby nie sarknąć. Słabo, ale jednak.
-Skąd ty bierzesz siłę na te odzywki?- uśmiechnął się łobuzersko.
Zamknęłam oczy, bo znowu poczułam zawroty.
-Ech prześpij się jeszcze.- Przykrył mnie kocem leżącym na krześle i podniósł się,
-Która godzina?- zapytałam ochryple.
-Siódma rano. Słodkich snów.- powiedział i ruszył do drzwi.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo odpłynęłam.


Otworzyłam oczy zaspana. Rozejrzałam się leniwie po pokoju, czując się lepiej. Spojrzałam na zegarek. 18:47. Wspaniale. Przespałam cały dzień.
Podniosłam się ciężko z łóżka. Opuściłam bose nogi na podłogę i będąc pewna, że nie padnę jak kłoda, wstałam. Ubrałam za szeroki t-shirt, spodenki i związałam włosy w niechlujną kitkę, po czym zeszłam na dół do salonu. 
Przywitał mnie dziecięcy pisk. Zaskoczona skierowałam wzrok w miejsce, z którego dobiegał. W przejściu między kuchnią, a salonem stała mała urocza dziewczynka, w białej sukience, w czerwone groszki. Miała brązowe włosy, spadające falami poniżej ramion i duże niebieskie oczy, które uważnie mnie lustrowały.
Zanim zdążyłam choćby mrugnąć, przy niej pojawiły się aż trzy osoby. Jedną z nich był Mark, drugą Alex, a obok nich stała wysoka, szczupła szatynka. Była może trochę starsza ode mnie, ubrana w przewiewną sukienkę w kolorze kości słoniowej, do której założyła czarne, wysokie szpilki. Miała te same oczy co dziewczynka, z czego wywnioskowałam, że muszą być jakoś bliżej spokrewnione. Jej spojrzenie błądziło chwilę po mojej twarzy, po czym uśmiechnęła się szeroko ukazując równe, białe zęby. Od razu poczułam do niej sympatię.
-Ty musisz być Rebeca.- podeszła do mnie i uścisnęła mnie mocno. Zaskoczona, dopiero po chwili odwzajemniłam gest.
-Um.. Tak to ja.- odpowiedziałam, gdy już się odsunęła.- A ty jesteś?
-Katherine.- Uśmiechnęła się ciepło.- Ale mów mi Kat.
Oh. To była siostra Marka i Alexa. Zapomniałam, że miała przyjechać.
Dziewczynka, która dotychczas się nie poruszyła, teraz stanęła za szatynką i wyjrzała nieśmiało zza jej sukienki. Katherina wzięła ją za rękę i i nachyliła się, aby ucałować ją w czubek głowy.
-A to moja córka Tessa.- powiedziała pogodnie, prostując się.
Pomachałam niepewnie do małej i jak widać ten gest wystarczył, bo dziewczynka się rozpromieniła i podeszła bliżej mnie. Stojąc tak, przechyliła główkę, świdrując mnie wzrokiem.
-Hej- odezwała się do mnie melodyjnym głosem.
-Hej kruszyno.- odpowiedziałam posyłając jej blady uśmiech.
-Cemu mieskas z moimi wujkami?- zapytała.
Zrobiło mi się głupio i nie wiedziałam co powiedzieć, więc palnęłam pierwsze co mi ślina przyniosła.
-Zaprosili mnie tutaj.
-A dlacego?
-Żeby mogli mi odpowiedzieć, na niektóre moje pytania.
-Po co?
-Bo potrzebuje tych odpowiedzi.
-Kim jestes?- Tess kontynuowała przesłuchanie.
-Nie wiem.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Jak to nie wies? Kazdy wie.- zmarszczyła zabawnie nosek.
-Cóż, w moim przypadku jest inaczej.- uśmiechnęłam się.
-A cemu?- stała tak przede mną, z bardzo zainteresowaną miną. Bądźmy szczerzy- bardzo mnie to peszyło. Na szczęście z pomocą przyszła mi Kat.
-Kochanie nie wolno pytać o takie rzeczy drugiej osoby, ponieważ to niegrzeczne.- posłała mi przepraszające spojrzenie,
-Ale mamusiu, cemu ta pani tak diwnie wygląda?- szepnęła mamie na ucho, choć mówiła na tyle głośno, że nie dało się nie usłyszeć.
-Thereso!- zbeształa ją szatynka.
-Ne lubie jak tak do mnie mówis!- dziewczynka tupnęła nogą i zrobiła naburmuszoną minę, przez co wyglądała jeszcze bardziej uroczo.
Uświadamiając sobie co powiedziała Katherina, spojrzałam pytająco na Marka, który szybko pośpieszył z wyjaśnieniami,
-Tessa to zdrobnienie od Theresa. Mała nie przepada za swoim pełnym imieniem.
-Nie da się nie zauważyć.- potaknęłam głową i zachichotałam mimo woli.
Podniosłam wzrok i napotkałam spojrzenie Alex'a. Wyglądał dzisiaj inaczej. Miał na sobie biały podkoszulek i ciemne jeansy. Jego włosy były jednym wielkim nieładem, przez co wyglądał młodziej i łagodniej. Obserwował wszystko z boku, a na jego twarzy gościło rozbawienie. Lustrował mnie bezwstydnie wzrokiem, a ja nagle poczułam się całkowicie odsłonięta. Chętnie bym go sprała, tak jak on zrobił to ze mną.
-Kiedy przyjechałaś?- postanowiłam skoncentrować się na powrót na dziewczynie przede mną.
-Wczoraj wieczorem. Chwile po tym, jak Alex zaniósł cię bezwładną do łóżka.- powiedziała ze współczuciem. Alex? Pomknęłam w kierunku gdzie stał, ale go już nie było.- Mam nadzieję, że już z tobą lepiej
Zmarszczyłam brwi.
-Jak się czujesz?- wtrącił Mark siląc się na beztroski ton.
-Dobrze- odparłam- Tylko trochę głowa mnie boli.
-Przynajmniej rany się zagoiły. Chodź ze mną, dam ci jakąś tabletkę przeciwbólową.- wskazał ruchem głowy kuchnię.
Uśmiechnęłam się do Katherine i Tessy i poszłam za nim.
Na widok roztrzaskanego talerza i dwóch kubków uniosłam pytająco brew.
-No to już wiem skąd te hałasy.- mruknęłam pod nosem.
-Ah to...Tak się kończy gotowanie z małą.- zaśmiał się, wzruszając ramionami.
Chłopak dał mi jakąś tabletkę, którą popiłam zimną wodą i z westchnieniem opadłam na jedno z krzeseł stojących przy stole. Po chwili Mark dołączył do mnie. Żadne z nas się nie odezwało.
Zaczęłam przypominać sobie moją lekcję walki i ogarnął mnie wstyd. Jęknęłam w duchu, przypominając sobie jakie ciosy zadawał mi Alex i prawdę powiedziawszy cholernie bałam się naszej kolejnej konfrontacji. Przetarłam twarz nagle zmęczona myśleniem o tym.
-Hej- Mark dał mi kuksańca w bok.- Nie było, aż tak źle.
Przejrzał o czym myślę.
-Jak to nie było? Nawaliłam.- zagryzłam wargę, spuszczając wzrok.
-Nie możesz tak mówić. Przecież to był dopiero pierwszy raz. Nie oceniaj się tak ostro. To raczej Alex przesadził i myślę, że on zdaje sobie z tego sprawę, ale nie przyzna się do tego, bo mu duma nie pozwala.
Prychnęłam.
-Nie miał dla mnie litości. Czułam się jak worek treningowy.
-To nie tak Reb.- powiedział łagodnie.- On nie jest jakimś tam damskim bokserem czy też dupkiem bez serca. Po prostu dostał jasne rozkazy, aby cię wyszkolić i angażuje się w to trochę za mocno.
-No przecież to na jedno wychodzi.- podniosłam brew.
Mark westchnął zrezygnowany.
-Gdybym mógł to ja bym cię szkolił. Chociaż nie miałabyś o wiele lepiej, ponieważ odkryliśmy, że im więcej bólu fizycznego doświadczasz tym twój organizm staję się odporniejszy, przez co jesteś mniej podatna na zranienia.- wyjaśnił.
-A dlaczego ty nie możesz mnie szkolić?- zapytałam,
-Dlatego, że to Alex z naszej dwójki jest Wojownikiem. I to jednym z najlepszych. Mało która osoba z nim zadziera, raczej wszyscy odwracają wzrok, gdy idzie ulicą. On potrafi cie wyszkolić lepiej niż ktokolwiek, a właśnie o to chodzi.
-Wojownikiem?
-Tak. Rodziny najwyżej postawione w Świecie Nocy, mają jednego członka, który przystępuje do Wojsk Śmierci i uczy się walki przetrwania.- chciałam się odezwać, ale Mark podniósł ostrzegawczo palec, po czym kontynuował.- Wojska Śmierci to armia złożona z najsilniejszych i najzwinniejszych Dzieci Nocy. Przeważają w nim upiory, ale także nie brak wampirów, wilkołaków czy minotaurów. Są wyszkoleni, aby zabijać bez wahania. A ich zadaniem jest ochrona naszego świata.
Przeszedł mnie dreszcz. Więc Alex jest jednym z nich? Boże, to wszystko wyjaśnia. To jego odpychające zachowanie i poważna postawa. Jednak z drugiej strony, praktycznie w ogóle go nie znam, dlatego nie powinnam oceniać go tak szybko.
-W takim razie kim ty jesteś?- zapytałam zaciekawiona.
-Jestem jego Hermano.- uśmiechnął się tajemniczo.
-Kim?- powtórzyłam głupio.
-Jestem jego bratem Rebeco. Hermano to po hiszpańsku brat.
-Oh.- westchnęłam. Nagle krzyknęłam oburzona- Możesz mówić do mnie w moim języku!
Mark wybuchnął śmiechem widząc moją rozzłoszczoną minę, za co zarobił porządny cios w ramię. Skrzywił się, ale nie przestał się śmiać.
-Bo inaczej co?
-Bo inaczej będzie z tobą nieciekawie!- warknęłam.
-Oczywiście ja ci wierze.- zaśmiał się, po czym zrobił komiczną minę.
Chciałam poudawać jeszcze trochę wściekłą na niego, ale widząc co odwala, dołączyłam do niego i chichraliśmy się razem. Chłopak nie przestawał wykrzywiać do mnie dziwnie twarzy i rzucał przy okazji jakimiś sucharami.
Po kilku minutach zaczęłam się uspokajać, ocierając łzy z kącików oczu. Brzuch miałam obolały i zaschło mi w ustach, więc poprosiłam Marka o szklankę soku. Odpowiedział mi środkowym palcem i słowami, że mam sama ruszyć po niego dupę. Znowu zaczynając chichotać podeszłam do szafki, żeby wyjąć szklankę, a później do lodówki po sok.
-Jak to jest, że Alex jest tym kim jest, a ty jesteś po prostu jego bratem?- zapytałam, mimo że to zabrzmiało głupio. Podeszłam do niego ze szklanką w ręce.
-On został wybrany. Nie mamy na to wpływu, ale podoba mi się taki porządek rzeczy. Jemu chyba też. Ja nie wyobrażam sobie zabijać ludzi z zimną krwią, patrząc im w oczy. I wyprzedzając twoje pytanie, nie powiedziałem, że Alex'owi się to podoba. Powiedzmy, że.. Jest już do tego przyzwyczajony.- nie wiedział jak ubrać zdanie w odpowiednie słowa.  
Wzdrygnęłam się i odepchnęłam od siebie pojawiające się w mojej głowie obrazy.
-A wracając do twoich treningów, wierzę, że z każdym dniem będzie coraz lepiej.- uśmiechnął się uspokajająco.
-Ta.- prychnęłam- Jest jedna rzecz, która wychodzi mi w sumie najlepiej.
-Jaka?- zapytał zaciekawiony.
-Komplikowanie sobie życia.- mruknęłam.
-Nie mó..
Przerwał mu huk otwieranych drzwi.
-Wuuuujkuuuu!- Tessa wpadła do kuchni z krzykiem. Skrzywiliśmy się oboje.- Idziemy na spacer, pójdzies z nami?- jej wielkie oczy patrzyły na Marka błagająco.
-Jasne- uśmiechnął się do niej- Chodźmy do mamy, bo trzeba cię ubrać.
Podszedł do niej i razem zaczęli wychodzić z kuchni. Przy drzwiach Mark odwrócił się do małej i szepnął jej coś na ucho, na co zachichotała.
Zanim zauważyłam, już dreptała w moim kierunku uśmiechając się szeroko.
-A ty tes idzies?
-A mogę iść z wami?
-Tak.- powiedziała z energią. Wzięła mnie za rękę i pociągnęła w kierunku blondyna. Nie wiedziałam, że dziecko może mieć aż taką siłę.
-Zdodziła się!- pisnęła Tessa.
Posłałam Markowi wdzięczne spojrzenie, ponieważ nie jestem pewna czy wytrzymałabym w tym domu sama.