"Wieczność może zaczekać, my tylko wpatrujemy się w niebo.
Mając nadzieje na najlepsze, lecz oczekując najgorszego."*
Weszłam do
domu, starając się zapomnieć o tym co się wydarzyło. Odwiesiłam kurtkę na
wieszak i poszłam do salonu. Will leżał na kanapie i spał. Podeszłam bliżej i
pocałowałam go w czoło. Stwierdziłam z przerażeniem, że był cholernie zimny.
Pochyliłam się nad nim. Co jest grane?
Dopiero
wtedy zauważyłam, że chłopak leży nieruchomo, a jego klatka piersiowa się nie
rusza. Przyłożyłam dłoń do jego szyi.. nie wyczułam pulsu. Boże, przecież on
jest wampirem! Dlaczego się nie goisz Will!? Zaczynałam wpadać w panikę i z
impetem potrząsnęłam ciałem przede mną.
-Will obudź
się słyszysz? Will to ja Rebeca. Proszę..Will..- pierwsza łza spłynęła mi po
policzku.- Will proszę oddychaj. Nie zostawiaj mnie samej! Proszę...
Rozpłakałam
się na dobre. Moje myśli zaczęły błądzić. Musi być jakiś sposób , żeby go
odzyskać. Przecież on nie może umrzeć. Nie mogę znowu stracić człowieka,
którego kocham. Płacz przeszedł w histerie. Szybko wstałam i nie myśląc długo,
skierowałam się do kuchni.
Skoro moja
krew może być trucizną, to dlaczego niby do cholery nie może być lekiem?
Wyciągnęłam
mój scyzoryk z szafy i pociągając nosem wróciłam do salonu. Oczyściłam swoje
chi z negatywnych emocji, nacięłam sobie nadgarstek, ukucnęłam przy sofie i
przyłożyłam go do ust Willa. Czekałam w napięciu , aż coś zacznie się dziać , w
czasie gdy moja krew powoli spływała do gardła mojego ukochanego. Po kilku minutach,
które dla mnie wydawały się wiecznością, usłyszałam pierwszy, nierówny oddech.
Znowu zaczęłam płakać lecz tym razem ze szczęścia. Spojrzałam na jego twarz,
która zaczęła nabierać rumieńców i przypomniał mi się dzień, w którym po raz
pierwszy go zobaczyłam...
***
To był
początek roku szkolnego. Ivan - mój najlepszy przyjaciel, zaproponował abym
usiadła z nim i jego kolegami w stołówce , w czasie lunchu. Zgodziłam się
chętnie i pociągnęłam Liz za sobą. Zawsze siedziałyśmy same i odpowiadało nam
to, ale Ivanowi nie mogłyśmy odmówić. Podchodząc do stolika, Iv cały czas się
uśmiechał.
-To Matt,
Justin, Sam i Peter. A to jest Rebeca i Elizabeth - przedstawił nas sobie ,
gestykulując.
-Cześć-
powiedzieli jednocześnie.
-Hej.-
odpowiedziałyśmy zgodnie i uśmiechnęłyśmy się do siebie.
Zaczęliśmy
luźną rozmowę. Byliśmy wszyscy na ostatnim roku i tak jak my, chłopacy cieszyli
się, iż opuszczają te "nudne mury". Bo prawdą było to, że w liceum w
Allas nic się nigdy nie działo. Żadnych bójek, skarg nauczycieli na inne klasy,
i żadnych apeli porządkowych. Jednym słowem nuda.
Gdy Sam z
Mattem nas opuścili ruszając pod swoją klasę, zwolniły się dwa miejsca przede
mną. I to właśnie wtedy go zobaczyłam.. Siedział na przeciwko mnie, na samym
końcu sali, obok okna. Krótko przystrzyżone jasne włosy, pełne usta i
niebieskie oczy. Przystojny, a zarazem taki niedostępny. Przyglądając się mu
przez dłuższą chwilę, stwierdziłam iż jego obojętny wyraz twarzy, karze
wszystkim omijać go szerokim łukiem. To dziwne, że chodziłam do liceum od
trzech lat, a właściwie to zaczynałam czwarty rok, a dopiero teraz go
zauważyłam. Przebiegłam wzrokiem po stołówce, w której nie zostało już wiele
osób i znowu skierowałam wzrok na niego. Okazało się to moim błędem, gdyż
chłopak wyczuwszy mój wzrok, podniósł głowę i nasze spojrzenia się spotkały.
Patrzył na mnie jak urzeczony i nie odrywał ode mnie swoich cudownych oczu.
Poczułam, że się rumienię. Uśmiechnął się do mnie delikatnie, a maska, którą
jeszcze przed chwilą miał na sobie-opadła. Bez tej chłodnej goryczy na twarzy,
wyglądał jeszcze lepiej. Nie pozostając mu dłużna odwzajemniłam gest. Ivan, obok którego
siedziałam zauważył moje zainteresowanie nieznajomym.
-Co ty się
tak ślinisz na niego?
-Wcale się
nie ślinie!- odparłam oburzona.
-Ta jasne..
-Znasz go?-
ruchem głowy wskazałam chłopaka przy oknie.
-To William
Freeman. Mam z nim chemię i angielski. Jest nowy.
To by
wyjaśniało, dlaczego wcześniej go nie zauważyłam.
-Nie ma co,
dziwny koleś.- odezwał się Justin.
Spojrzałam
na niego zdziwiona, ale odpowiedział mi wzruszeniem rąk.
Po raz
ostatni skierowałam wzrok na stolik pod oknem, ale okazał się pusty.
***
-Rebeco...-
głos Willa przywrócił mnie do rzeczywistości. Otworzyłam oczy i zauważyłam, że
przygląda mi się z troską.
- Will..- w
oczach stanęły mi łzy- Will!- powtórzyłam głośniej i rzuciłam się na niego pod
wpływem silnych emocji.
Zaśmiał się
ledwo słyszalnie, a zaraz potem skrzywił z bólu. Otrząsnęłam się i usadowiłam
się obok niego.
-Widzę, że
tęskniłaś.- uśmiechnął się ciepło do mnie, a chwile później zmarszczył brwi- Co
się właściwie stało? Pamiętam tylko te brudne ściany piwnicy u Alena w domu
i...
Spojrzałam
na niego z bólem w oczach.
-Odnaleźliśmy
cię. Ivan namierzył twoją komórkę, którą ci idioci zostawili w twojej kurtce,
uprzednio jej nie sprawdzając. Zadzwoniłam po Davida i razem z nim, Ivem i Liz
pojechaliśmy cię odbić. Nie wiedzieliśmy tylko, że ten skurczybyk miał taką
obstawę przy sobie. Około dwudziestu wilkołaków. A jeszcze lepsze jest to, że
wszyscy Pierwsi także tam byli. Byłeś przynętą na mnie. Wiedzieli, że będę cię
szukać i nie spocznę, aż cię nie odzyskam. I tak też się stało. Wparowaliśmy
tam bez żadnego ostrzeżenia. Gdy cię zobaczyłam całego we krwi.. to jest nie do
opisania-szepnęłam, a łzy zaczęły mi lecieć po policzkach- Twoja skóra.. była
poparzona.. Ściągnęli ci pierścień i wpuścili słońce do środka... Byłeś
przywiązany do łańcucha... jak jakiś zwierz.. i..
-Ciii..-
Will podniósł się powoli na sofie i mnie przytulił. Po chwili uniósł mój
podbródek i spojrzał prosto w moje mokre oczy.- Już jest po wszystkim. Teraz
się uspokój i opowiedz mi co było dalej skarbie.- pocałował mnie w czoło.
Pociągnęłam
nosem i zaczęłam mówić.
-No więc..
Poczułam gniew. Niewyobrażalny gniew. Spojrzałam na Davida i powiedziałam mu,
że ma cię rozkuć i zabrać do domu. Pierwszy raz się ze mną nie sprzeciwił..-
spojrzałam na swojego mężczyznę i uśmiechnęłam się cierpko- Może to było
spowodowane tym, iż sama czułam wzbierający się w moim ciele ogień, więc pewnie
wyczuli to także inni... Nie mam pojęcia..- na chwilę przymknęłam oczy.- A
wracając.. Ivan pomógł cię wynieść, a Elizabeth, dla jej własnego
bezpieczeństwa, zostawiliśmy w samochodzie. Gdy wyszliście przestałam nad sobą
panować. Zebrana energia wypłynęła ze mnie i trafiła w każdego z podwójną
siłą...- spuściłam głowę- Oni się mnie bali Will. Nie wiedziałam, że jestem
zdolna do czegoś takiego...
-Przecież
wiedzieliśmy, że twoja moc rośnie. Spodziewaliśmy się tego.
-Tak wiem.
Ale mówić o tym, a czuć to w sobie i widzieć co można tym zrobić jest czymś
zupełnie innym.- westchnęłam i kontynuowałam.- Po wszystkim byłam nie mniej
przerażona niż oni. David siedział cały czas przy tobie, a gdy zauważył, że już
jestem blisko domu, wyszedł mi na przeciw i powiedział, że Liz dała ci trochę
swojej krwi. Gdy tu weszłam, wydawało mi się wszystko w porządku aż..
-Aż?- czekał
cierpliwie, dając mi się uspokoić.
-Aż
zauważyłam, że nie oddychasz..-Cholerne łzy!- Tak się bałam Willie! Myślałam,
że cię straciłam..
-Ale..
dlaczego tak pomyślałaś?
Spojrzałam
na niego i zapragnęłam utonąć w jego niebieskich oczach, które teraz były
szeroko otwarte.
-Trucizna
stała się lekiem.. - powiedziałam po prostu, przyglądając mu się. Uniósł jedną
brew do góry i spojrzał na mnie z pytaniem w oczach.- Chodzi mi o moją krew
Will.
-Oh..-
spojrzał na mnie z niedowierzaniem.- Chcesz powiedzieć, że..
-Tak,
właśnie to chcę powiedzieć.- mimo powagi sytuacji uśmiechnęłam się słabo, gdyż
jego mina była bezcenna.
-Choć tu-
uśmiechnął się głupio i przyciągnął mnie do siebie.
Bardzo
szybko odnalazł moje usta. Jak dobrze było znów poczuć ten odurzający smak.
Mimowolnie westchnęłam, co oczywiście nie uszło uwadze Willa, bo odsunął się
ode mnie i zachichotał.
-No co?-
powiedziałam niezadowolona, że pocałunek już się skończył.
Spojrzał na
mnie z czułością i przesunął ręką po moim policzku.
-Brakowało
mi tej czerwieni na twoich policzkach.
_______________________________________________________________________________________
Rozdział z dedykacją dla Crimson :)