Jak wielu z was zauważyło bardzo dawno nie dodawałam notki. No cóż ... Zawieszam bloga. Przynajmniej na razie. Doskwiera mi brak weny i wgl to opowiadanie straciło dla mnie sens. Może kiedyś tutaj wróce i przepraszam wszystkich. :(
Jeśli chodzi o wasze blogi to nadal informujcie mnie na tym blogu o swoich NN a ja oczywiście będe czytać i komentować :) Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam wszystkich czytelników.
9 października 2012
9 czerwca 2012
Rozdział V cz.1
" Ta niepewność, która wraz z krwiobiegiem ogarnia całe ciało człowieka.
Ten brak wiedzy, brak pewności, że wszystko będzie dobrze"
Skończyłam
pakować najważniejsze rzeczy. Zeszłam na dół i położyłam walizkę pod drzwiami
czekając na Marka. Nie ufałam mu, no i w sumie nawet nie miałam powodów do
tego. Jakimś dziwnym sposobem wdarł się do mojego umysłu i utworzył w nim obraz
gdy mnie zabijał. Więc tak, zdecydowanie nie jest godny zaufania. Aczkolwiek z
nieznanej sobie przyczyny zgodziłam się z nim jechać. Chcąc dowiedzieć się
czegoś o sobie, narażam się i nie wiem jakie będą tego konsekwencje. Może Ivan
miał rację? Jadąc tam-gdziekolwiek to jest- podaje się jak na tacy. Ale czymże
jest śmierć w obliczu niewiedzy? Nawet gdybym umarła to dopilnowałabym tego,
aby przed swoją śmiercią zdobyć jak najwięcej informacji o swoim życiu. Moje
rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Podeszłam i niechętnie je otworzyłam. Za
nimi stał Mark. W czarnej kurtce, ciemnych jeansach i lekko zmierzwionych
włosach wyglądał niczym bóg. Uśmiechnął się na mój widok.
-Jedziemy?- zapytał bez słowa przywitania.
-T-tak-
wyjąkałam i potrząsnęłam głową oszołomiona.
Jak
przystało na dżentelmena wziął mój bagaż i zaniósł do samochodu. Jeździł
czarnym porsche Carrera. Otworzył przede mną drzwi od strony pasażera, a ja
niepewnie usiadłam w wygodnym fotelu.
-Toooo..
dokąd jedziemy?- zapytałam, gdy zajął swoje miejsce.
-Dowiesz się
w swoim czasie.-odpowiedział uśmiechając się szelmowsko.
-Nie wydaje
ci się, że raczej powinnam wiedzieć gdzie się kierujemy zważywszy na fakt, że
jadę tam z tobą?- podniosłam brew i pozwoliłam, aby w moim głosie zabrzmiała
wyraźna nutka irytacji.
-Oczywiście,
że powinnaś. Ale spójrz na to w ten sposób, że siedzisz teraz obok mnie mimo
wszystko, co dowodzi temu, że sama pragniesz tam jechać, a z kolei mnie zwalnia
to z tego, aby mówić ci cokolwiek więcej, jeśli nie jest to konieczne.- odpalił
silnik i ruszyliśmy.
Twierdzicie,
że koleś jest irytujący? Jak cholera..
Zrezygnowana
i wściekła odwróciłam głowę w stronę okna. Domy migały mi przed oczami, a
kierowca pędził jak szalony pustymi ulicami Allas.
Czego się
dowiem o sobie? Dlaczego Mark jest dla mnie taki miły, a jeszcze wczoraj
próbował mnie zabić? Kim jest osoba, do której jedziemy? Skąd ma informacje o
mnie? Ile setek lat musiał przeżyć, aby mieć tak ogromną wiedzę? No bo jeśli
faktycznie coś o mnie wie to na pewno nie jest to informacja ze źródeł
książkowych. Pytania tłukły mi się po głowie, łaknąc jak najszybszych
odpowiedzi. Jednak z każdym kilometrem oddalającym mnie od domu, moja pewność
siebie gdzieś się ulatniała pozostawiając zamęt w myślach w związku z tym czy
aby na pewno powinnam jechać lub czy się zawczasu wycofać. Zważając na fakty,
na to drugie mogło być już za późno, chociaż zawsze zostaje opcja otwarcia
drzwi i wyskoczenia przez nie.
Mark włączył
radio. Właśnie leciała jedna z lubianych przeze mnie piosenek "Stolen
Youth". Mimowolnie zaczęłam nucić ją pod nosem, towarzysząc Alex'owi Band
śpiewającemu o ciężkim okresie w życiu jakim jest odnalezienie siebie. Chłopak
siedzący obok spojrzał na mnie z ciekawością.
-Masz bardzo
ładny głos.- skomplementował.
Zdziwiona tym
nagłym zwrotem akcji zamilkłam i odwróciłam się w jego stronę. Chyba się ze
mnie nabijał.
-Dzięki.-
powiedziałam niepewnie.
Chciałam
usiąść w poprzedniej pozycji, ale mój rozmówca kontynuował:
-Chodzisz do
szkoły muzycznej?
-Nie.
-Dlaczego?
-Sama nie
wiem.- wzruszyłam ramionami- Jakoś nigdy mi to nie przyszło do głowy.
Mark
odchrząknął.
-A twoi...
rodzice? Bo wiesz... spotkaliśmy się na cmentarzu i...
Zapadło
milczenie. Wspomnienia odżyły we mnie na nowo. Długie rozmowy z mamą o
chłopakach, dziecinne zabawy z tatą w wieku czternastu lat, a później już tylko
częste kłótnie, ucieczki z domu i w końcu wypadek. Westchnęłam, starając się
nadać twarzy obojętny wyraz.
-Cóż...Zginęli
w wypadku samochodowym. Ale po tym co mi powiedziałeś ostatnio to nawet nie
wiem czy ich kiedykolwiek do końca poznałam. Nawet nie wiem czy powinnam
nazywać ich rodzicami.- powiedziałam przypominając sobie jak nazwał moją mamę
Nimfą.
- Masz racje
nie wiedziałaś wszystkiego, ale zapewne cię bardzo kochali. Pewnie zrobili to
dla twojego bezpieczeństwa. Chcieli cię chronić. A ty nie możesz ich obwiniać.-
wyszeptał i zamyślony zerknął na mnie.
Opuściłam
głowę i zapatrzyłam się na swoje ręce. Te słowa mnie zaskoczyły. W jego głosie
nie wyczułam nagany, tylko dziwną mieszankę troski ze zrozumieniem.
- Staram się
tego nie robić lecz nie potrafię zrozumieć, że nic mi nie powiedzieli.
Obserwowali jak się zmieniałam z każdym dniem, nie jadłam, nie spałam w nocy,
bolała mnie głowa, czasami słyszałam i widziałam dziwne rzeczy.- poczułam nagłą
chęć zwierzania się Mark'owi. Nie wysyłał mi wrogich sygnałów, wręcz
przeciwnie. Słuchał, uważnie śledząc każde moje słowo.
- Przykro mi
Rebeco.- uśmiechnął się do mnie blado i na powrót skupił wzrok na drodze.
- Życie to
suka. Ale mimo wszystko trzeba nauczyć się doceniać wspaniałe chwile.-
podsumowałam.
-Opowiedz mi
o jednej takiej chwili z twoimi rodzicami.- poprosił.
Czułam się
dziwnie w towarzystwie Marka. Miałam do niego mieszane uczucia. Nigdy nie byłam
taka otwarta na nieznajomych, a już zwłaszcza na ludzi, którzy pragnęli mnie
zabić. Chociaż człowiek, to w tym przypadku pojęcie względne.
-Kiedyś
wyszłam z pod prysznica, a mój tata stał za drzwiami i powiedział, że wyje jak
do księżyca i nikt przeze mnie spać nie może. Na złość zaczęłam śpiewać jeszcze
głośniej, a zza ściany usłyszałam głośny śmiech mamy. Raczej nie jest to
cudowna chwila, ale jest jedną z ostatnich jakie dane mi było z nimi przeżyć. I
to czyni ją wyjątkową- nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Mark
roześmiał się, a atmosfera w samochodzie się rozluźniła. Zauważyłam, że
wyjechaliśmy z miasta. Teraz przede mną ciągnęły się długie sznury drzew.
-Rebeco?- podniosłam
głowę i spojrzałam na niego.- Chciałem cię przeprosić za moje wczorajsze
zachowanie. Naprawdę przepraszam. Po prostu nie wiedziałem w jaki sposób miałem
się do ciebie dostać, jakkolwiek to brzmi.- skrzywił się.
-Nie. Spoko.
Jest Ok! Nie musisz się tłumaczyć.- pokręciłam stanowczo głową.
-Próbowałem
cię zabić, a ty mi mówisz, że nie muszę się tłumaczyć.- uniósł jedną brew.- To
najgłupsza rzecz jaką ktoś kiedykolwiek mi powiedział.- wywrócił oczami, na co
zareagowałam śmiechem,
-Ale i
tak byłeś na przegranej pozycji, więc nie mamy o czym rozmawiać.- obróciłam
wszystko w żart, czując coraz większą sympatie do tego mężczyzny
Chciał coś
dodać, ale w ostatniej chwili zamknął usta. Resztę drogi (której kompletnie nie
znałam), przebyliśmy w przyjemnym milczeniu. Może nie będzie tak źle pomyślałam
obserwując widoki za oknem.
Około 21:00
zatrzymaliśmy się na postój na pobliskiej stacji benzynowej. Mark zapytał czy
czegoś nie potrzebuję, a ja grzecznie odmówiłam. Zaproponowałam, że zostanę w
samochodzie. Po jeszcze trzykrotnym upewnieniu się czy aby na pewno nic nie
chce, w końcu powiedział:
-Jak
chcesz-westchnął- Zaraz jestem.
Wyszedł z
auta i już go nie było. Oparłam głowę o szybę i przymknęłam oczy, rozkoszując
się cudowną ciszą. Zaczęłam rozważać to co się dzieje w moim życiu. Chaos,
który w nim zapanował był nie do ogarnięcia. Zero odpowiedzi na całe setki
pytań. Od kilku lat trwałam w zawieszeniu. A początek tego miał miejsce po
śmierci moich rodziców. To dzięki Willowi moje życie znacznie się
ustabilizowało. Pamiętam jak by to było wczoraj, kiedy siedziałam smutna,
oparta o ścianę, bo znowu się pokłóciłam z przyjaciółką, rodzicami czy dostałam
złą ocenę. On zawsze podchodził do mnie. Siedząc koło mnie milczał, bo nie
wiedział czy chcę o tym rozmawiać czy nie. Brakuje mi tych chwil, kiedy
opowiadałam mu wszystko, a on tuląc mnie do siebie mówił " nie martw się
maleńka, będzie dobrze." Tęskniłam za nim bardziej, niż sama przed sobą
odważyłam się przyznać. Tyle czasu minęło, a ja w dalszym ciągu czuję się,
jakby jakaś cząstka została ze mnie wyrwana i zgnieciona na miazgę, która nie
potrafi wrócić na swoje miejsce. Ivan powtarza mi, że muszę być silna, nie
zapominając przy tym kim jestem, uśmiechając się i ciesząc tym, że dane było mi
poznać Willa. Ale nie umiem cieszyć się z czegoś co przeminęło na zawsze.
Zadziorna, pyskata, wrażliwa i bardzo przywiązująca się do ludzi. Bardziej
prawdziwa być nie mogę. A inna nie potrafię.
Obudziłam
się w środku nocy. Przewróciłam się na drugi bok, czując pod sobą miękki
materac. Zaspana stwierdziłam, że już nie znajduję się w samochodzie. Nagle
oprzytomniałam i podniosłam się szybko do pozycji siedzącej. Na oślep
poszukałam lampki, a potem jej włącznika. Zapaliłam ją i rozejrzałam się
uważnie po pomieszczeniu. Był duży i przestronny. Ściany miały piaskowy kolor,
a posłanie na którym leżałam było ogromne. To na pewno łoże małżeńskie
pomyślałam, przejeżdżając jednocześnie po gładkiej i delikatnej pościeli.
Wszystkie meble zostały zrobione z czarnego drewna, które pięknie współgrały z
kolorem ścian oraz białym dywanem. Nie pamiętałam jak się tu znalazłam. Wstałam
ostrożnie i podeszłam do drzwi. Wyjrzałam przez nie. Przede mną ciągnął sie
długi korytarz. Na ścianach wisiały pozapalane lampy. Ostrożnie wyszłam z
pokoju i ruszyłam przed siebie. Rozglądałam się dookoła nie chcąc przegapić ani
jednego szczegółu przez co wpadłam na kogoś.
Pisnęłam przerażona, a osoba przede mną zachichotała.
-Widzę, że
śpioch się obudził.- podniosłam wzrok i zobaczyłam szczerzącego się Marka.
-Przepraszam.
Zagapiłam się.
-Nic się nie
stało, ale następnym razem patrz przed siebie- puścił mi oczko. On naprawdę to
zrobił!
-Gdzie
jestem?- zapytałam zmieniając temat.
-W Cattle
Chute.- wzruszył barczystymi ramionami.
-A jak się
tu znalazłam?
Spojrzał na
mnie, jakbym przegapiła coś oczywistego.
-Oh..-
westchnęłam.
-Wybacz.-skrzywił
się- Nie chciałem cię budzić. Chociaż podczas snu wyglądasz na bezbronną.-
stwierdził żartobliwie. Mimo wszystko zrobiłam się czerwona na twarzy i
odwróciłam wzrok.
-Bardzo
zabawne... Ja...yyy... Gdzie tutaj jest kuchnia?- zapytałam. Nagle zaschło mi w
ustach.
-Choć
zaprowadzę cię.
Zeszliśmy po
długich krętych schodach, zapalając po drodze wszystkie światła, przeszliśmy
przez salon i weszliśmy do małego przytulnego pomieszczenia.
-Chcesz coś
do picia?- zapytał.
-Poproszę
wodę.
Usiadłam
przy stole. Mark postawił ją przede mną i usiadł na przeciw. Podziękowałam i
opróżniłam szklankę jednym haustem. Chłopak spojrzał na mnie rozbawiony, a ja
uśmiechnęłam się promiennie.
-Która jest
właściwie godzina?- odezwałam się po chwili przyjemnej ciszy.
-Dokładnie
6:34.
Westchnęłam
w duchu. Normalnie w domu spałabym jeszcze jakieś trzy- cztery godziny.
-Mark?
-Hm?
-Mogę cię o
coś zapytać?- zapytałam nieśmiało.
Potwierdził
skinieniem głowy.
-Jak to jest
z upiorami?
-A o co
konkretnie ci chodzi?- uniósł brew.
-No...
Potrzebujecie snu?
-Tak, ale
nie tyle co ludzie.- odpowiedział.
-A co ze
słońcem?
-Kotku, my
jesteśmy upiorami a nie wampirami.- pokręcił głową uśmiechnięty. Zignorowałam
jego kąśliwą uwagę. Zauważył to i westchnął.- Tak naprawdę słońce nam nie
szkodzi lecz jasność dnia jest..hmm.. przytłaczająca.
-Dlaczego?- zapytałam.
-Jesteśmy
Nocnymi Łowcami skarbie. To chyba logiczne, że wolimy ciemność.
-No tak. Ale
noc przesypiacie- zauważyłam nie rozumiejąc.
-Jeszcze
jakieś uwagi myszko?- zapytał z nutką ironii w głosie.
-Tylko
jedna.
-Jaka
znowu?- powiedział zbulwersowany.
-Przestań
mówić do mnie kotku, skarbie itp.
-Ok.
Przepraszam- kolejne westchnięcie.
-Mogę
zapytać o coś jeszcze?
-Dawaj.-
zachęcił
-Czym się
żywicie?- wyszeptałam
Mięśnie
Marka się napięły i już wiedziałam, że nie uzyskam odpowiedzi.
-Upiory nie
rozmawiają o takich sprawach. Jest to temat raczej...drażliwy.
-Oh.. Umm..
rozumiem. A dlaczego taki jest?
-Rebeco!-
wrzasnął upiór.
-No dobrze,
już dobrze. Koniec tematu.- wzruszyłam ramionami, ale nie mogłam opanować
chichotu, który mi się wyrwał, co spotkało się z morderczym spojrzeniem
posłanym w moim kierunku.
Przez
kolejne kilka minut żadne z nas się nie odezwało. Ranne promienie słoneczne
zalały całe pomieszczenie. Dopiero teraz dostrzegłam, że każdy metr w kuchni
jest starannie wyczyszczony i lśniący.
-To..-odchrząknęłam,
postanawiając się chociaż czegoś dowiedzieć- Skoro przyjechaliśmy tu, abym
miała szanse z kimś porozmawiać, a wnioskuję, że tą osoba nie jesteś ty, to
powiesz mi chociaż jak On ma właściwie na imię?
-Na imię mam
Alex.- usłyszałam za sobą.
Odwróciłam
się na krześle i zamarłam. Chłopak, który za mną stał miał krótko
przystrzyżone, czarne włosy, niebieskie oczy i ponad metr osiemdziesiąt.
Obcisła bluzka opinała się na jego umięśnionym ciele. Był mniej więcej w moim
wieku. Patrzył na mnie z ciekawością, ale i niechęcią. Uświadomiwszy sobie iż
mój wzrok zatrzymał się na nim stanowczo za długo, spojrzałam na podłogę. Moje
policzki zalał szkarłatny rumieniec.
-Widzę
braciszku, że nie próżnowałeś.- powiedział Alex patrząc na mnie znacząco.
Otworzyłam
oczy zdziwiona.
-Braciszku?
-Tak.- Mark
spojrzał na mnie przepraszająco.- Rebeco to mój młodszy brat, Alex to Rebeca.
Ani ja ani
on nie ruszyliśmy się z miejsca, nie mając zamiaru zbliżyć się do drugiego.
Usłyszałam ciche westchnienie. Mark wstał od stołu i podszedł do swojego
brata.
-To ona-
powiedział niewzruszony.
-Zaraz! To
znaczy...-nie dokończył.
I w tym
samym momencie przeszła mnie ochota słuchania tej rozmowy. Wstałam od stołu i
obydwoje spojrzeli na mnie.
-Wiecie co? To
może wy sobie wszystko wyjaśnicie, a ja pójdę do pokoju.- powiedziałam i
ruszyłam pędem ku schodom, czując się coraz gorzej.
Odnalazłszy
swój pokój, weszłam do niego i usiadłam na łóżku. Nie wiedziałam co ze sobą
zrobić, więc zaczęłam wypakowywać ubrania z walizki. Postanowiłam, że później
zadzwonię do Ivan'a.
Mój
przyjaciel ucieszył się gdy powiedziałam mu, że żyję. Powiem inaczej. Skakał z
radości. Cała rozmowa z nim była dla mnie przekomiczna gdyż okazało się, że
wcisnął mi do torebki gaz pieprzowy. Nie wiem kiedy to zrobił, nie wiem jak i
naprawdę nie chcę wiedzieć.
Usłyszałam
odgłos zamykanych drzwi. Wyszłam z pokoju i skierowałam się na dół, z zamiarem
pozwiedzania okolicy. Przechodziłam właśnie przez salon, kiedy usłyszałam głośne
chrząknięcie. Odwróciłam się, a za mną stał nie kto inny tylko Alex. Zdałam
sobie sprawę, że w podświadomości miałam cichą nadzieję iż go tu nie zastanę i
nie będę musiała mieć z nim do czynienia. Jakże się myliłam!
-Wybierasz
się gdzieś?- zapytał niby przez grzeczność lecz w jego głosie można było
usłyszeć pogardę.
-Idę
pozwiedzać okolicę.-odpowiedziałam, dając mu wyraźny znak, że też nie chcę z
nim rozmawiać.
-Cóż muszę
ci tego zabronić, ponieważ jak dobrze wiesz to miasto jest pełne upiorów i
innych mitycznych stworzeń. A przecież nie chcemy, aby naszej księżniczce coś
się stało- zadrwił, uśmiechając się kpiąco w moją stronę.
-Jak to
pełne upiorów i innych stworzeń mitycznych?- powtórzyłam zbita z tropu,
otwierając szerzej oczy.
-Mój brat
nic ci nie powiedział?- udawał zdziwionego.
-Nie.
-Hm. To
dziwne, że zgodziłaś się jechać z nim do miejsca, o którym praktycznie nic nie
wiesz. Tak samo dziwne jest to, że jechałaś z kimś kogo praktycznie nie znasz.
A co na to twoi rodzice? Chyba, że uciekłaś.- jednego byłam pewna: facet mnie
wkurzał. Tymczasem on kontynuował.- Bo widzisz..Jeśli chodzi o mojego brata.
Jeśli coś między wami jest, to gdy go skrzywdzisz...
-Między nami
nic nie ma i nie będzie!- odpowiedziałam, kładąc nacisk na ostatnie słowa.- W
ogóle skąd ci to do głowy przyszło!? Ledwo się znamy i jakby nie było nie dalej
niż trzy dni temu próbował mnie zabić!
-Jak to się
mówi? Los płata figle.- zaśmiał się szyderczo, po czym kontynuował.- Zresztą, dzisiaj
nie mógł się tobą nachwalić.
-Co masz na
myśli?- zmrużyłam oczy.
-No cóż
gadał o tym jaka to ty nie jesteś uzdolniona. Był zadziwiony, że tak panujesz
nad tym co robisz. Ponoć powaliłaś go na kolana.- uniósł brwi.
-Wiesz co?
Robi mi się żal Marka.- powiedziałam ignorując ostatnie zdanie.
-A to
dlaczego?- zapytał niezainteresowany.
-No wiesz.
Mieć takiego pieprzonego dupka jak ty w rodzinie to nic fajnego.- powiedziałam
i podeszłam do niego, mimo iż Alex zacisnął zęby i ręce jak gdyby miał zamiar
mnie uderzyć. Wiedziałam, że moje słowa uderzyły w niego z podwójną siłą.-Albo
udajesz takiego cwaniaczka, albo jesteś po prostu wredny! I wiesz co?
Przyjechałam tu z Mark'iem, bo chciałam w końcu dowiedzieć się czegoś o sobie.
Głupota? Brak piątej klepki? Możliwe! Ale nie chcę żyć w ciągłej niepewności.
Nie chcę budzić się rano z myślą" Kto dziś przeze mnie zginie?".
Pierwszy raz mam możliwość dowiedzenia się czegoś o sobie. I może to nawet
desperacja mnie tu przywiodła! W każdym razie nie masz bladego pojęcia jak to
jest, gdy patrzysz na śmierć wszystkich ludzi których kochasz. Tak samo jak nie
wiesz nic o mnie. Więc przestań! Przestań wygadywać bzdury i być taką
szowinistyczną świnią, bo to w końcu okaże się zgubą w twoim życiu!- krzyczałam,
pozwalając emocją wypłynąć.
Później z
impetem się odwróciłam i ruszyłam ku drzwiom, mijając w nich zdziwionego
Mark'a. Nawet nie drgnęłam, gdy zaczął mnie wołać.
Skierowałam
się do pobliskiego lasu, który dostrzegłam przechodząc obok jakiegoś
zniszczonego przez upływ lat budynku, nie zważając na to co mnie otacza. Szłam
i szłam aż w końcu znalazłam małą polankę. Usiadłam na pobliskim kamieniu. Po
moich policzkach zaczęły spływać słone łzy. Nie chciałam tego, ale w jakiś
sposób zabolało mnie to, że jestem tak postrzegana przez Alexa. Schowałam głowę
między kolana i wzięłam kilka głębszych wdechów dla uspokojenia. Moje ręce
zaczęły drżeć by po chwili zapłonąć żywym ogniem, który przyniósł ukojenie.
Tysiące myśli tłukło mi się po głowie. Potrzebowałam się wyciszyć. Inaczej
rozwalę wszystko, co jest w zasięgu mojej ręki.
Po kilku
minutach mój umysł oczyścił się z niemiłych rzeczy, a łzy przestały lecieć.
Postanowiłam wrócić do domu Mark'a, choć zapędziłam się tak daleko i nie
pamiętałam drogi. Wstałam z ziemi, otrzepałam spodnie i ruszyłam przed siebie
licząc na szczęście. Nie zdążyłam przejść dwóch metrów, gdy nagle za mną coś
zaszeleściło.
_____________________________________________________________________________________
Wracam po ponad miesięcznej przerwie. Przepraszam za to, ale tak naprawdę jeśli chodzi o przepisywanie rozdziałów z zeszytu na bloga to jestem dość leniwa. Dochodzi jeszcze zakończenie roku i niekiedy po prostu nie mam czasu. No, ale cóż. Jest kolejny rozdział i przyznam, że nie jest taki zły.Chyba... Jak zawsze proszę o szczere komentarze.
1 maja 2012
Rozdział IV
"Drżę i trzęsę się przez ciepło i chłód.
Jestem samotny sam ze sobą."*
-To ty!-
odzyskując głos, tylko tyle z siebie wydusiłam.
-Powiem ci
kotku, że trudno przejąć nad tobą kontrolę. No, ale nie ma rzeczy
niemożliwych.- uśmiechnął się. Mężczyzna z mojego snu położył rękę na sercu i
spojrzał na mnie spode łba.- Och, przepraszam. A gdzie moje maniery? Jestem
Mark- przedstawił się, z udawaną skruchą.
-Czego ode
mnie chcesz?- byłam dumna, że głos mi nie zadrżał.
-Chcę cię
stąd zabrać, abyś mogła dowiedzieć się czegoś więcej o sobie.
-Wiem
wszytko, co chciałabym wiedzieć.
-Czyżby?- uniósł
jedną brew.
-Daj mi
spokój!- odparłam zgryźliwie.
-Uwierz
chciałbym. Ale nie mogę.
-Jak to nie
możesz? I kim ty do cholery jesteś?- założyłam ręce na piersi i łypnęłam na
niego groźnie.
-Zadajesz
strasznie dużo pytań, kotku.
Prychnęłam.
-Nie nazywaj
mnie tak!
Mark w
ułamku sekundy, stał przede mną. Zacisnął ręce na moich ramionach. Syknęłam z
bólu i próbowałam się wyrwać.
-Co ty sobie
wyobrażasz? - krzyknęłam.
-Nie tym
tonem mała! Pójdziesz ze mną po dobroci, czy mam zrobić to inaczej?
-A co ci tak
na tym zależy? Nigdzie z tobą nie pójdę, z głowy sobie to wybij!
Idiotka! Po
co ty z nim dyskutujesz! Facet nie jest normalny! Skarciłam się w myślach za
swoją głupotę.
-Posłuchaj
mnie! Twoje przyjście na świat, było zapisane w gwiazdach. Urodziłaś się, aby w
odpowiednim czasie, wypełnić swoje przeznaczenie. To jest ten czas Rebeco.-
powiedział poważnie, patrząc mi w oczy.
-Och, co ty
bredzisz! Może jeszcze mi powiesz, że moi rodzice byli jakimiś cyklopami?- oburzyłam
się.
-To nie mity
greckie.- odpowiedział rozbawiony.- Wprawdzie nie byli cyklopami, ale twoja
matka była nimfą.
-Że.. Że
co?- otwarłam szeroko oczy.
-To nie czas
i miejsce na wyjaśnienia.- ścisnął bardziej moje ramiona i powiedział z
naciskiem, akcentują każde słowo- Musisz. Ze. Mną. Jechać.
Znowu
próbowałam go od siebie odepchnąć. Widząc to, odsunął się ode mnie i zwolnił
uścisk. Może zrobił to z grzeczności, żeby załagodzić naszą napiętą sytuację,
ale nie obchodziło mnie to, bo nagle zaczęłam emanować nową porcją pewności
siebie. Z półobrotu kopnęłam go w brzuch. Mark przeleciał kawałek i wylądował
na mokrej trawie. Podniósł się szybko, nie kryjąc zdziwienia obrotem sytuacji i
ruszył na mnie.
W mojej
prawej ręce pojawiła się kula ognia. Rzuciłam nią w jego kierunku lecz ten
zrobił unik. Skupiając się, poruszyłam powietrzem i wytworzyłam wokół niego
trzy wiry piaskowe, jego wielkości. Zaczęły krążyć z prędkością światła, by w
końcu uderzyć na niego z trzech różnych stron. Upadł na ziemię, ciężko dysząc.
-Odwal się
ode mnie!- syknęłam.
Z trudem
stanął na nogi i łypnął na mnie, spod wachlarza długich rzęs. Myślałam, że
znowu się na mnie rzuci, ale on tylko stał i mi się przyglądał, nie ukrywając
swojego zainteresowania. Może wysłuchasz
co ma ci do powiedzenia uparciuchu szepnął mi jakiś głos, z tyłu głowy. Nim
zdążyłam się odezwać, Mark zrobił to pierwszy.
-Jesteś
bardzo odważna i masz ogromny potencjał Rebeco. Naprawdę zjawiskowe z ciebie
Dziecko Mroku.
Spojrzałam
na niego zbita z pantałyku.
-Dziecko
Mroku?
-Nie moim
zadaniem jest wyjaśniać ci to wszystko.- powiedział kręcąc energicznie głową.-
O twoim przeznaczeniu dowiesz się wszystkiego, gdy ze mną pojedziesz. Jeśli się
zgodzisz, to pójdziesz się spakować i jeszcze dzisiaj wyjedziemy. Jeśli nie,
wrócisz teraz do siebie i będziesz czekać na swój koniec. A więc... wybieraj!
Miałam
ochotę uderzyć go w twarz. Strasznie mnie drażnił. Powstrzymałam się siłą woli,
żeby tego nie zrobić, choć rękę zdążyłam unieść do góry. Westchnęłam, a on
uśmiechnął się ze satysfakcją.
-Pojadę z
tobą, ale pod jednym warunkiem.- nic nie powiedział, wiec mówiłam dalej.- Nie
wyjedziemy dzisiaj, tylko jutro po południu i obiecaj, że nic mi się złego nie
stanie.
-Nie masz
się czym martwić. Włos ci z głowy nie spadnie.
Musiałam
zadowolić się taką odpowiedzią, bo koniec końców nic mi nie obiecał.
-A dokąd
jedziemy?
-To
tajemnica.- zauważyłam błysk w jego oku.
-Co ty
pieprzysz?- oburzyłam się.
-Mówię jak
jest. I tylko od ciebie zależy czy mi zaufasz.
Miałam
ochotę parsknąć śmiechem na to co powiedział.
-No dobra. W
takim razie gadaj, co do cholery robiłeś tej nocy w mojej głowie?
-To proste.
Musiałem cię wywabić z domu. Obserwujemy cię od jakiegoś czasu i wiem, że
dotychczas po nocnych koszmarach, przychodziłaś na grób swoich rodziców.-
wzruszył ramionami.
-Zaraz,
zaraz. Jakie my?
-Nieważne.-
zignorował mnie.
-A mogę
chociaż wiedzieć, czym ty jesteś?- zapytałam zniecierpliwiona.
-Jestem
upiorem.- i znowu ten tajemniczy błysk.
-Jak się
żywicie?- kontynuowałam, nie wiedząc czy chce znać odpowiedź.
Przewrócił
oczami.
-W pewnym
sensie pożywiamy się tak samo jak ludzie.-chciałam się znowu odezwać, ale mi na
to nie pozwolił.- Będzie czas na zadawanie pytań. Teraz powinnaś wrócić do domu
i się przygotować.
-Mam jeszcze
na to cały dzień.- odparłam.
Mark
zlustrował mnie spojrzeniem i wskazał palcem swój zegarek na nadgarstku.
-Jest piąta
rano. Normalni ludzie śpią o tej godzinie.- uśmiechnął się do mnie.
No to mnie
podsumował westchnęłam w duchu i ruszyłam do domu.
-Do
zobaczenia.- usłyszałam na odchodne.
Złość, którą
czułam, doprowadzała mnie do czystego szaleństwa. Świadomość, że niczego tak
naprawdę o sobie nie wiem, ba! Nie wiem też nic o swoich rodzicach, jak się
okazało. "Człowiek jest tajemnicą- z tajemnicy przybywa i w tajemnicę
odchodzi"** nasunęło mi się zdanie, wypowiedziane przez mojego nauczyciela
historii w liceum i niestety musiałam przyznać mu rację.
Skręcając w
stronę swojego trawnika, czułam się wyczerpana i przytłoczona nowymi
informacjami. Wchodząc do domu, poczłapałam prosto do łóżka, zdejmując po
drodze przemoczone rzeczy i rzucając je byle gdzie.
Zimny
dreszcz przeszedł mi po plecach, gdy odtworzyłam w głowie słowa Marka.
"Twoja matka była nimfą". Dziwnie jest dowiadywać się o czymś takim,
od obcego faceta, pomijając już fakt iż nigdy mi się nawet nie śniło, że to
stworzenie, z mitów i legend istnieje. I jest, a raczej było moją matką!
Ja w stu
procentach nie jestem normalna zdążyłam jeszcze pomyśleć, zanim zamknęłam oczy.
Obudziłam
się o 12:34. Wstałam z ociąganiem z łóżka i założyłam zielone rurki oraz
fioletowa bokserkę. Zrobiłam delikatny makijaż, założyłam jeszcze czarne buty
na koturnie i wyszłam z domu. Zapowiadał się ciepły i słoneczny dzień.
Skierowałam się na SolarStreet, gdzie mieszkał Ivan. Doszłam na miejsce po
dwudziestu minutach. Widząc przed sobą duży i przestronny dom, uświadomiłam
sobie, jak bardzo lubiłam w nim przebywać. Otaczał go drewniany płot, za którym
na wiosnę rosły chryzantemy. Otworzyłam furtkę, która ustąpiłam z lekkim
skrzypnięciem i poszłam zadzwonić do drzwi. Po kilku sekundach usłyszałam
ciężkie kroki i ktoś otworzył drzwi. Widząc, że to pani z licznymi zmarszczkami
na buzi, siwymi włosami i okularami na czubku nosa, uśmiechnęłam się
promiennie.
-Dzień
dobry, pani Margaret. Zastałam Ivana?
-Oh dziecko,
jak miło cię widzieć! Tak tak, Ivuś jest u siebie.- posłała mi ciepły uśmiech i
zaprosiła gestem do środka.- Poczekaj chwileczkę serduszko, zawołam go.
Zanim
zdążyłam choćby mrugnąć, już zniknęła na schodach, prowadzących na piętro.
Przysiadłam na jednym z foteli w salonie i rozejrzałam się dookoła. Duży acz
skromnie urządzony salon państwa Coelho, był zapełniony kolorowymi serpentynami
i balonami. Można to wyjaśnić tylko tym, że siostra mojego przyjaciela, miała
urodziny.
Po kilku
minutach pani Margaret znalazła się przy mnie. Oznajmiła, że Ivan zaraz do mnie
zejdzie, tylko się ubierze. Tak jak ja, mógłby chodzić całymi dniami w piżamie
i nie przeszkadzałoby mu to.
-Przepraszam
za ten bałagan kruszynko, ale dopiero co przyszłam i nie miałam czasu sprzątnąć
tego wszystkiego, po urodzinach Liwii. - spojrzała na mnie z przepraszającym
wyrazem twarzy.
-Nic nie
szkodzi- odpowiedziałam śmiejąc się. Wielokrotnie pomagałam rodzinie Coelho,
przygotowywać takie małe przyjęcia, dla ich najmłodszego członka.
Liwia miała
6 lat i odziedziczyła po starszym bracie jasne włosy oraz szczere, czekoladowe
oczy. Z charakteru także byli podobni. Często mówiłyśmy z Elizabeth, że są jak
dwie krople wody.
Moje rozmyślania
przerwał Iv, który właśnie schodził ze schodów. Podniosłam się z fotela i
ruszyłam go przytulić. Widząc to, wyszczerzył zęby.
-Czym
zawdzięczam tę wizytę?- zapytał, gdy się odsunęłam.
-Przyszłam
cię odwiedzić..- powiedziałam zagryzając wargę- A także poinformować o moich
planach.
Jego uśmiech
momentalnie zgasł.
-Jakich
planach?
-Może się
przejdziemy?- zaproponowałam szybko. Ivan skinął lekko głową. W tej samej
chwili ze schodów zeszła pani Margaret.
-Czy mogłaby
pani przekazać moim rodzicom, na wypadek gdy by już wrócili, że poszedłem na
spacer i nie wiem o której będę?- zapytał mój przyjaciel.
-Oczywiście.-odpowiedziała
.- Wróć na kolacje!
-Obiecuje!
Pożegnałam
się z kobietą. Wyszliśmy na ulicę, a między nami zapadła niezręczna cisza. Gdy
dochodziliśmy do parku usiadłam na ławce i poklepałam miejsce obok siebie w
zapraszającym geście. Odchrząknęłam znacząco.
-Więc...Mam
okazje dowiedzieć się o sobie czegoś więcej.- zaczęłam delikatnie.
-I co w
związku z tym?
Odetchnęłam
głęboko i kontynuowałam.
-Dostałam
propozycje, aby jechać do kogoś kto mi to wszystko wytłumaczy. Sama... I
przyjęłam ją
Ivan
zaczerpnął gwałtownie powietrza i usiadł obok mnie. Pochylił głowę i zamknął
oczy.
-Nie ma
mowy. Nigdzie cię nie puszcze.- wyszeptał-Obiecałem, że będę przy tobie. Zawsze.-otworzył
oczy- Chyba zgłupiałaś jeśli myślisz, że od tak pojedziesz sobie nie wiadomo
gdzie i nie wiadomo z kim, w dodatku sama.
-Nie jesteś
moją niańką Iv!- odparowałam z irytacją.
-Oh czyżby?
To ja przez ostatnie pół roku dbałem o ciebie, żeby ci nie odwaliło i żebyś nie
zrobiła czegoś głupiego!- warknął.
-Proszę Iv!
To moja jedyna szansa. Wiesz dobrze, że mam wiele umiejętności, których nie
kontroluje. W każdej chwili mogę zabić człowieka, nawet o tym nie wiedząc!
Równie dobrze wiesz, jak bardzo chce dowiedzieć się czegoś o sobie!- spojrzałam
na niego i powtórzyłam jeszcze raz.- To moja jedyna szansa.
-Przecież to
głupota- westchnął zrezygnowany.
-Jeśli
chodzi o to, że nie kieruje się rozumem to masz racje!- zażartowałam.
Podziałało. Mój przyjaciel uśmiechnął się lecz zaraz zwrócił na mnie swój
zatroskany wzrok. Szturchnęłam go lekko w ramię - Hej nic mi nie będzie.
-Nawet nie
wiesz kim on jest, a chcesz się z nim szlajać.
-Tajemniczy
On jest upiorem. I nie mam zamiaru się z nim nigdzie szlajać- powiedziałam
wprost, ponieważ nienawidziłam go okłamywać. Ivan otworzył szeroko oczy.
Wiedziałam co teraz nastąpi. Będzie mnie wyzywać od idiotki i chorej umysłowo.
Zacznie przeklinać i zadręczać się o to, że jest tylko marnym człowiekiem,
który nie umie wbić swojej przyjaciółce czegoś prostego i oczywistego do głowy.
Zdziwiłam się, gdy zamiast tego objął mnie ramieniem i uścisnął mocno.
- Po prostu
nie chce cie stracić.- wyszeptał w moje włosy.
-Nie
stracisz!- uśmiechnęłam się- Jesteś moim najlepszym przyjacielem i zawsze nim
będziesz.- zauważyłam, że robi się późno.- Muszę już iść. Będę za tobą tęsknić.
-Ja za tobą
też Rebeco.
Nachyliłam
się i pocałowałam go w policzek. Wstałam z ławki i ruszyłam w kierunku mojego
domu.
-Nie wiem
ile mnie nie będzie, ale obiecuję dzwonić codziennie.-rzuciłam na odchodne.
***
Siedziałem
na ławce jak sparaliżowany. Co ta kobieta znowu wymyśliła? Pokochałem ją za jej
spryt, odwagę, wewnętrzny spokój, a także piękno. Jest i będzie mądrą
dziewczyną. Ale to na co teraz się pisze, jest czystą głupotą. Westchnąłem.
Zawsze
zazdrościłem Willowi. Kochał ją, a ona kochała jego. Starałem się trzymać swoje
uczucia na wodzy lecz gdy się pokłócili przyjaciółka przychodziła do mnie i
zwierzała się z problemów. Wtedy go nienawidziłem. Ale gdy Will umarł Rebeca
cierpiała. Zamknęła się w sobie. Gdy dzisiaj do mnie przyszła byłem strasznie
zdziwiony. Pomyślałem, że coś się stało, bo ona -od jego śmierci- nigdy nie
wychodziła z domu. Gdy przychodziłem do niej starała się maskować ból sztucznym
uśmiechem, ale ja wiedziałem jak jest. I nic nie mogłem zrobić. Dzisiaj coś się
zmieniło w jej zachowaniu. Gdy przyszła do mnie uśmiechała się. Szczerze.
Pierwszy raz od dawna zauważyłem przebłysk nadziei w jej oczach. Jak gdyby myśl
o wyjeździe i od odseparowanie od tego miejsca, miało jej przynieść ulgę.
Był okres
kiedy myślałem, że zastąpię jej Willa. Choć dla niej jestem tylko najlepszym przyjacielem.
Świadomość iż wiem, że nigdy nie odwzajemni moich uczuć, jest przytłaczająca,
ale wkrótce się z tym pogodzę.
Uważałem się
za jej ochroniarza. A zważywszy na fakt, że jestem tylko człowiekiem- to wręcz
absurdalne. Tym czasem ona jechała na pewną śmierć, a ja jej nie powstrzymałem.
Otrząsnąłem
się z ponurych myśli, wstałem z ławki i ruszyłem nieśpiesznym krokiem do domu.
_____________________________________________________________________________________
* Linkin Park- Blackbirds
** Maria Dąbrowska
6 kwietnia 2012
Rozdział III cz 2
"I ja czuje się taki mały.
To było ponad mną,
w ogóle nic nie wiem."*
-Will nie
rób mi tego proszę!- krzyczałam tak od kilku minut, nieustannie szlochając. Nie
poddam się pomyślałam i znowu przecięłam sobie nadgarstek, który przyłożyłam do
jego ust. Nic.
Klęczałam
przy Willu, a jego głowa leżała bezwładnie na moich kolanach. Byłam bezradna.
To co teraz czułam było nie do opisania. Ból, cierpienie, strach, samotność i
ostre kłucie w sercu, które powoli rozlatywało się na miliony kawałeczków. Nie
docierały do mnie żadne dźwięki z zewnątrz. Nie obchodziło mnie to ze gdzieś
obok leży Elizabeth. Najważniejsze było dla mnie to, że osoba którą kochałam
ponad własne życie... Odeszła.
W chwili, w
której kolejny raz miałam przyłożyć rękę do ust Willa, otworzyły się drzwi od
domu Liz. Nie przejęłam się tym. Musiałam go uratować i nikt mi w tym nie
przeszkodzi. Dopiero gdy usłyszałam swoje imię, podniosłam oczy
zdezorientowana. W wejściu dostrzegłam Ivana. Podszedł do mnie szybkim krokiem.
Spojrzał niepewnie na ciało, na które patrzyłam z bólem w oczach. Nagle zamarł
zszokowany i patrzył na zwłoki z niedowierzeniem wypisanym, na twarzy. Bez
zawahania usiadł obok i mnie przytulił.
-On nie żyje
Iv! Nie żyje!- Krzyknęłam płacząc i waląc pięściami w klatkę piersiową mojego
kolegi, jakbym chciała mu się wyrwać. Ale on tylko przytulił mnie jeszcze
mocniej- Dlaczego on! Iv dlaczego on!?- szlochałam dalej. Zdawałam sobie
sprawę, że te wszystkie dni spędzone razem już zawsze będą tylko wspomnieniem i
już nigdy więcej nie zapiszemy innych naszych histori w gwiazdach. Will umarł,
a z nim moje szczęście, życia, którego tak bardzo zawsze nienawidziłam i mój
uśmiech umarł, a teraz odbywa się jego cichy pogrzeb.
Nawet nie
wiem ile czasu tak siedzieliśmy. Mój przyjaciel przez cały ten czas szeptał do
mnie uspokajająco, aż w końcu zabrakło mi łez i nie miałam już czym płakać.
Odsunęłam się i przetarłam moje spuchnięte oczy.
-Skąd
wiedziałeś, że tu jestem?- zapytałam słabo, patrząc na martwą twarz Williama.
Jak ja sobie bez ciebie poradzę? Nie wyobrażałam sobie życia bez niego.
Zresztą.. co to za życie, gdy on nie będzie brał w nim udziału. Najchętniej
rozpłakałabym się znowu, ale widocznie wyczerpałam dzienny limit łez. Serce
bolało mnie niemiłosiernie. Straciłam sens swojego cholernie zagmatwanego
życia.
-Przechodziłem
koło domu Elizabeth i usłyszałem krzyk.- spojrzał na mnie zmartwiony. W jego
oczach można było dostrzec współczucie oraz troskę.- Później skierowałem się na
tyły domu, po czym wejrzałem przez okno do środka. I zobaczyłem ciebie.
Klęczącą na podłodze i krzyczącą coś niezrozumiale.- kontynuował.
Spojrzałam
na mojego przyjaciela, a później na Willa. Wiedziałam co muszę zrobić, ponieważ
nie mogłam dopuścić do tego, aby ktokolwiek, kiedykolwiek znalazł mojego
ukochanego. Wyczułam, że Ivan napina mięśnie. Także był tego świadom.
Pociągnęłam nosem, położyłam ostrożnie głowę Williama na podłodze i powoli
wstałam. Mój przyjaciel zrobił to samo. Spojrzał na mnie, a ja dzielnie
skinęłam głową na znak, że ma wziąć Willa na ręce i wyjść za mną. Gdy byliśmy
już w lesie, Ivan położył ciało mojego ukochanego obok pobliskiego drzewa. Z
rozszarpanym sercem i nieznośnym bólem w klatce piersiowej, podeszłam do niego.
Ukucnęłam i pocałowałam go ostatni raz. Wstrząsnął mną dreszcz, gdy moje usta
dotknęły jego zimnych i nieruchomych warg.
-Kocham cię
Willie. Zawszę będę!- wyszeptałam i przejechałam ręką po bladym policzku
chłopaka.
Nie chciałam
go takiego zapamiętać. Chciałam, aby w moich wspomnieniach był zawsze
uśmiechnięty. Aby patrzył na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami wariata,
pełnymi miłości. Pokonaliśmy wszystkie przeszkody, które na nas czyhały. To on
był osobą, która wprowadziła w końcu trochę światła do mojej codzienności.
Wyrwał mnie z tego stanu otępienia, w którym trwałam po śmierci rodziców.
Minęło tyle lat od ich śmierci, ale ja nadal nie mogłam się pozbierać. Wszystko
co robiłam, było po to, aby inni myśleli, że u mnie w porządku. Ale wcale tak nie było. Do dnia,
kiedy nagle wszystko zaczęło się zmieniać. Włącznie ze mną.
-Mógłbyś
mnie zostawić samą?- zapytałam Iva, otrząsając się przy tym i wracając do
rzeczywistości. Lekko skinął głową, odwrócił się i ruszył w stronę domu Liz.
Skierowałam
wzrok z powrotem na bladą twarz Williama. Wzięłam głęboki oddech. Przyłożyłam
dłoń do policzka chłopaka, zamknęłam oczy i pozwoliłam mojej mocy wypłynąć na
zewnątrz. Dreszcz przeszedł przez moje ciało i poczułam ciepło rozprowadzające
się po moim wnętrzu. Zaczęły mrowić mi palce. Przez kilka minut siedziałam w
zupełnej ciszy, słysząc tylko śpiew ptaków i różnego rodzaju małe zwierzątka
chowające się do swoich kryjówek, nie mając dość odwagi, aby otworzyć oczy. Gdy
w końcu je otworzyłam, przede mną już nikogo nie było. Rozejrzałam się dookoła,
bliska załamania. To był wyłącznie mój wybór...
Klęczałam
tam tak długo, aż Coelho nie zjawił się obok.
***
Pół roku później
Mimo upływu
czasu, nie pozbierałam się. Moje życie stało się koszmarem. Straciłam
ukochanego i przyjaciółkę, a gdyby nie Ivan, który czuwał wiernie u mego boku
przez cały ten czas, nie poradziłabym sobie z wszystkim co mnie spotkało. Żyłam
z dnia na dzień. Moja psychika stopniowo siadała, bo ciało dławiło się
wspomnieniami. Często także udawałam, że przyjdzie ktoś i ocali mnie przed samą
sobą. Byłam uwięziona we własnym ciele.
Jasne,
mogłabym zamknąć oczy, udając, że wszystko jest w porządku, ale mam dosyć
udawania. Wiedziałam jednak, że nie da się żyć z zamkniętymi oczami.
Gdy
wróciliśmy do domu Liz, została z niej tylko wielka kupka popiołu. Opowiedziałam
Ivanowi o tym kim się stała i co zrobiła. Nie mógł w to wszystko uwierzyć i tak
jak ja był w głębokim szoku.
Wyszłam z
pod prysznica po czym nałożyłam koszulę nocną, rozczesałam włosy i umyłam zęby.
Wszystko robiłam machinalnie. Jak robot, który nie ma własnej woli, musi
funkcjonować. Weszłam pod kołdrę i otuliłam się nią szczelnie. Wyczerpana,
szybko wpadłam w objęcia Morfeusza.
Otworzyłam
oczy i rozejrzałam się. Otaczały mnie gęsto rosnące sosny i dęby. Pod jednym z
drzew zauważyłam zarys postaci. Przymrużyłam oczy i dostrzegłam, iż jest to
męska sylwetka. Zorientowawszy się, że go dostrzegłam, zaczął się do mnie
zbliżać. Wyszedł na zalaną światłem księżyca polanę i spojrzał na mnie groźnie.
Mężczyzna o nieskazitelnej urodzie, jasnych włosach i oczach czarnych jak noc,
który uśmiechał się podstępnie w moim kierunku. W jednej chwili, w jego prawej
ręce znalazł się niebezpiecznie wyglądający nóż. Zerknęłam na niego przelotnie,
zbyt przerażona, aby stać mnie było na więcej. Zakrzywiona głownia i złota
rękojeść, na której znajdowały się jakieś hieroglify. Zaskoczyłam samą siebie,
dostrzegając to wszystko z takiej odległości. Głos właściciela ręki trzymającej
nóż, sprowadził mnie z powrotem na ziemię.
- Witam,
witam śliczną panią- powiedział nieznajomy z ironią w głosie-Gdy cię ostatnio
widziałem byłaś małym szkrabem Rebeco John.- wysyczał.
Sparaliżowana
strachem, zaczęłam głowić się, skąd on mnie zna. Sięgnęłam- na tyle, na ile
pozwalała mi pamięć- do mojego dzieciństwa, chcąc przypomnieć sobie czy już go
kiedyś spotkałam.
-Kim
jesteś?- zapytałam, chcąc opóźnić chwilę swojej śmierci.
-Och... Nie
pamiętasz mnie?- parsknął.- No cóż.. Kogo to obchodzi?
-Tak się
składa, że mnie.- powiedziałam, w nagłym przypływie odwagi, unosząc głowę
dumnie do góry.
-Dla mnie
bardziej liczy się to, kim jesteś ty!- jego oczy zabłysnęły szmaragdem tak
szybko, iż myślałam, że mi się przewidziało.
Jeden szybki
ruch mężczyzny i moje ciało przeszył niewyobrażalny ból. Równolegle z tym, z
moich ust wydostał się głośny krzyk. Opuściłam głowę. W moim brzuchu tkwił nóż,
a wokół niego na białej bluzce, zebrała się ogromna plama krwi. Blondyn zaniósł
się szyderczym śmiechem, a ja padłam na ziemię.
Wyprostowałam
się gwałtownie na łóżku. To był tylko sen. Tylko sen...Ciężko oddychając,
przetarłam ręką, zlane potem czoło. Kręciło mi się w głowie. Zsunęłam pościel z
siebie i opuściłam nogi na podłogę. Ostrożnie wstałam i włączyłam lampkę nocną.
Skierowałam kroki do kuchni, zapalając po drodze światła, żeby się nie zabić. Wyjęłam
szklankę z szafy, nalałam sobie wody i usiadłam przy stole, w jadalni. Gdy
wypiłam całą zawartość myśląc o moim śnie, wróciłam do swojego pokoju i ubrałam
się. Po stwierdzeniu, że dzisiaj już nie usnę, mimo pogody za oknem,
postanowiłam wybrać się na spacer.
Moja
garderoba była ogromna. Zapełniona po same brzegi bluzkami, sukienkami i
spódniczkami we wszystkich kolorach, z których połowy nie miałam nigdy na
sobie. Wrzuciłam na siebie pierwsze co mi wpadło w rękę, a na koniec założyłam
jedną z grubszych kurtek, żeby nie zmarznąć.
Była czwarta
nad ranem. Za oknami wiatr wstrząsał drzewami, a deszcz bębnił głośno o szyby.
Zapięłam się pod samą szyję, nałożyłam na głowę kaptur i otworzyłam drzwi.
Idąc w
stronę cmentarza, odniosłam dziwne wrażenie, że jestem śledzona. Obejrzałam się
za siebie, ale chodnik za mną był pusty. Chyba mam paranoje. Zaczęłam się
karcić w myślach. Skręciłam w lewo i szłam dalej, wyostrzając swój wzrok na
tyle, ile mogłam. Idąc wydeptaną ścieżką, zapuszczałam się coraz głębiej między
drzewami, aż w końcu domy całkiem zniknęły z mojego pola widzenia. Dopiero
wtedy odważyłam się utworzyć niewielką kulę światła na swojej ręce, aby
oświetlić błotnistą drogę przede mną. Dotarłszy na cmentarz, skierowałam się na
sam jego koniec i ukucnęłam przy nagrobku głoszącym " Ella i Sam John,
1972-2008 Kochający rodzice.". W ciszy pomodliłam się za nich. Gdy
skończyłam, palcami u wolnej ręki, przejechałam delikatnie po napisie.
-Cześć mamo.
Cześć tato.- wyszeptałam cichutko.- Szkoda, że was tu nie ma. Przydałyby mi się
teraz wasze ciepłe słowa i świadomość, że mam dla kogo żyć. Nie mogę tego
ogarnąć...- westchnęłam ciężko.- Dlaczego wszyscy, których kocham odchodzą?- w
oczach stanęły mi łzy. Od śmierci Willa nie byłam ani razu na grobie rodziców.
Zaniedbałam ich, a przed tym wszystkim byłam bardzo częstym gościem na tym
cmentarzu.- Elizabeth go zabiła mamo.- zagryzłam wargi, żeby nie wybuchnąć
płaczem.- Zabiła Williama, rozumiecie? Mało tego, ją też straciłam. Gdyby nie
Iv nie wiem co by się ze mną stało. Oddałabym wszystko, by być znowu normalną
dziewczyną. Bez problemów. W świecie, w którym nie ma miejsca na magię. Ale mam
też świadomość, że miałaś rację mówiąc, że przyjaciół ma się na całe życie. Nie
wiadomo co bym zrobiła, jak głęboko zraniła, oni i tak zawsze będą przy mnie-
na mojej twarzy zamajaczył blady uśmiech na wspomnienie tego dnia. Byłam w
pierwszej liceum, a mama najpierw wyzywała mnie, że za dużo wypiłam na
imprezie, a później, że potraktowałam okropnie Ivana, ignorując go, gdy ten
chciał ze mną trochę potańczyć. Widząc jak w oczach stają mi łzy, uspokoiła się
i zmieniła ton na łagodniejszy. Zaczęła mówić o jej przyjaźni z panią Maggie,
którą znała od dziecka i wygłosiła długi monolog o tym, kim są prawdziwi
przyjaciele. Westchnęłam ciężko.
W tym samym
momencie ciszę przerwał niski, fałszywy śmiech. Brzmiał znajomo lecz w tamtej
chwili, nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie go już słyszałam. Było w nim coś
obcego i zimnego. Coś, co sprawiło, że zadrżałam. Podniosłam się powoli z ziemi
i stanęłam przodem do nieznajomego. Niestety, nie byłam przygotowana na to co
mnie czeka.
- Witaj
Rebeco.- powiedział głos.
_____________________________________________________________________________________
*Christina Aquilera & A Great Big World- Say something
24 marca 2012
Rozdział III cz 1
"Dzień,w którym odszedłeś
Był dniem, w którym zrozumiałam,
Że już nie będzie tak samo."*
Obudziłam
się spełniona i wypoczęta. Will już nie spał i przyglądał mi się z delikatnym
uśmiechem, czającym się na tych boskich ustach. Odwzajemniłam go. Przeciągnęłam
się mocno, świadoma tego iż z moich piersi zsunęła się pościel. Chłopak leżący
obok, tylko zaśmiał się rozkosznie. Chciałam się odezwać, ale w następnej
sekundzie, siedziałam już na Willu okrakiem.
-Dzień dobry
kochanie- powiedziałam uwodzicielsko, pochylając się nad nim i muskając jego
usta.
-Widzę
słońce, że nie masz jeszcze dosyć.- uśmiechnął się kpiąco.- Jak się spało?
-Nie
narzekam- próbowałam stłumić śmiech.
-Ach tak?-
zapytał unosząc brwi. Jego ręce zacisnęły się mocniej na mojej tali.
-Willie czy
ty mi może grozisz?- zaśmiałam się i pokazałam mu język niczym pięciolatka.
Zanim
zdążyłam się zorientować zrzucił mnie z siebie i przygniótł swoim ciałem, na co
zareagowałam piskiem.
W odpowiedzi
spotkałam się z wyszczerzonymi zębami Willa.
-Ty draniu!-
krzyknęłam śmiejąc się, bo zaczął mnie gilgotać.
-Przeproś,
bo inaczej cię nie puszczę.- powiedział do mnie, gdy ja wierzgałam pod nim,
próbując się wyswobodzić.
-W życiu-
wystękałam między kolejnymi salwami śmiechu. Po kolejnej minucie postanowiłam
jednak wywiesić białą flagę, gdyż byłam już cała obolała. Przeprosiłam Willa, a
ten w zamian mnie uwolnił i położył się obok, śmiejąc się ze mnie.
-Sadysta z
ciebie- powiedziałam z uśmiechem, podpierając się na łokciu i patrząc w jego
stronę.
Chciał mi
odpowiedzieć, ale w tym samym momencie głośno zaburczało mi w brzuchu, na co
Will wybuchł śmiechem. Minęła chwila zanim się uspokoił.
-Choć na
śniadanie.- powiedział i spojrzał na mnie rozbawiony.
-Nie śmiej
się ze mnie.- powiedziałam obrażona.
-Nie marudź,
księżniczko- pocałował mnie w policzek i wstał.
Wciąż
obrażona, poszłam za jego przykładem. Założyłam szybko jego koszulę, po czym
zeszliśmy do kuchni. Po pysznym śniadaniu jakie William mi przygotował,
podeszłam do telewizora i włączyłam na wiadomości. Dziennikarz akurat mówił coś
o rosnącej cenie za paliwo i gaz. Gdy skończył, na ekranie pojawiła się
blondynka o piwnych, sprytnych oczach, szczupłej sylwetce, w dobrze dopasowanej
garsonce.
- Dzień
dobry państwu.- przywitała się. Dziewczyna stała pośrodku wielkiego gąszczu.
Gdzie nie gdzie kamienie porastał mech, a wokół było mnóstwo drzew. Za plecami
dziewczyny, kręciła się policja.- W lesie, w Allas zdarzył się wypadek.
Mianowicie znaleziono cztery ciała zakopane głęboko pod ziemią. Było to dwóch
mężczyzn, kobieta w ciąży i ... 3 letnia dziewczynka.- Laura z trudem wypowiedziała
ostatnie słowa- Sprawca tego strasznego morderstwa jest nieznany. Na razie
policji udało się ustalić, iż to ta sama osoba spowodowała śmierć wszystkich
czterech osób. Jeśli ktokolwiek coś widział lub ma podejrzenia kto mógł dokonać
tego czynu, jest proszony o kontakt.
- O
cholera!- szepnęłam sama do siebie, a Will już po sekundzie siedział obok mnie
na kanapie.
-Co się
stało?
-Ten
wypadek... To chyba sprawka Elizabeth- spojrzałam na niego. Zdziwił się.
Najwyższy czas mu wszystko opowiedzieć.
-Wczoraj,
gdy u niej byłam..- wzięłam głęboki oddech- wyglądała jak nie ona i zrobiła
coś...- tu słowo "strasznego" nie pasowało, bo to było o wiele, wiele
gorsze.- Ona zabiła swoich rodziców Willie.
Chłopak nie
wiedział czy mówię prawdę, czy tylko sobie żartuję, ale jedno spojrzenie w moje
oczy mu wystarczyło.
-Jedziemy do
niej.- poderwał się z kanapy i ruszył do pokoju się ubrać. Podreptałam za nim,
nie mogąc się otrząsnąć. Po mojej głowie wciąż tłukły się słowa dziennikarki
"kobieta w ciąży i 3 letnia dziewczynka". "Cztery ciała".
Boże...
Po
dziesięciu minutach już siedzieliśmy w porsche Willa.
-Rebeco,
powiedz mi teraz dokładnie, o czym wczoraj z nią rozmawiałaś.- spojrzał na mnie
by po chwili znów skierować głowę w stronę jezdni.
-Ona się
zmieniła nie do poznania. Wyglądała jak wrak człowieka. Chociaż mam dziwne
wrażenie, że jej już nie można nazwać człowiekiem. Zabijając swoich rodziców,
głód i wszystkie dolegliwości jakie miała, od tak znikły. Aż do wczoraj.
Powiedziała mi, że to "znowu" wróciło.- mówiłam szybko, wręcz
histerycznie. Freeman położył mi rękę na kolanie.
-Powiedziała
w jaki sposób to zrobiła?- zapytał ze zmarszczonymi brwiami.
-Mamie...
skręciła kark, a.. ojcu.. wbiła nóż w serce.- cały mój strach z wczoraj, wrócił
do mnie z podwójną siłą. Miałam przed oczami twarze jej rodziców. Sine, z
szeroko otworzonymi oczami. Zdawało mi się, że nawet czuję unoszący się w
powietrzu smród, rozkładających się ciał.
-Reb uspokój
się.
-Przepraszam.
Po prostu to było takie.. przerażające..- z moich oczu trysnęły niechciane łzy.
Szybko je wytarłam, ale William i tak zdążył je już zobaczyć. Zatrzymał się na
poboczu i patrząc z troską, przyciągnął mnie do siebie.
-Kochanie
spójrz na mnie.- uniósł delikatnie mój podbródek.-Przestań o tym myśleć, bo
musimy się skupić na twojej przyjaciółce, a wygląda mi na to, że Liz stała się
Possedit.
-Possedit?-
Przestałam szlochać.
-W
tłumaczeniu Opętana. Tylko osoba, która włada czarną magią, jest w stanie
opętać drugą osobę. Possedit karmi się esencją ludzką.
-Esencją?-
powtórzyłam nie rozumiejąc.
-Ludzkim
chi.- wyjaśnił.- Zabijając człowieka wysysa z niego jego życiową energię,
zapewniając sobie nieśmiertelne życie.
-Ale.. ale
ona nic mi o tym nie mówiła. Powiedziała tylko, że.. ich zabiła i..
-Bo ona
niekoniecznie jest świadoma tego co robi. Nie myśli racjonalnie. Nie ma
poczucia winy. Jest pusta. Wyprana z wszelakich emocji.- powiedział i spojrzał
na mnie.- Takiej osoby nie da się uratować. Jedynie odbierając jej życie. A
można to zrobić tylko za pomocą wyrwania serca.
To by
znaczyło, że.. Ona musi... O nie.. Moja Liz musi umrzeć... Wybuchnęłam płaczem,
a Will na powrót mnie przytulił.
-Przykro mi
kochanie.- wyszeptał w moje włosy.
-To nie może
być prawda- wykrztusiłam dławiąc się łzami.
-Cii..-uspokajająco
głaskał mnie po plecach- Musisz wziąć się w garść Rebeco. Trzeba to wszystko
przerwać, bo to co dzisiaj zobaczyłaś w wiadomościach... To dopiero początek.
-Ale.. kto
może władać taką czarną magią Will? Kto może być tak okrutny?- podniosłam
głowę, a gorzkie łzy rozmazywały mój makijaż.- Kto tak może chcieć krzywdzić
ludzi?
Spojrzał na
mnie i odpowiedział z powagą:
-Jeden z
trzech najpotężniejszych wysłanników szatana.
Po kilku
minutach zaparkowaliśmy obok domu Elizabeth. Wychodząc z auta, Will ścisnął
moją rękę w geście pocieszenia. Gdy mieliśmy już ruszyć do dziewczyny, mój
chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie niepewnie.
-Co jest?-
zapytałam.
-Co zrobiłaś
z ich ciałami Reb?- obserwował mnie uważnie gdy mu odpowiedziałam:
-Użyłam
swoich mocy, chcąc dać im wieczny odpoczynek.
William
chwycił mnie za rękę, a ja spojrzałam na niego smutno. Skierowaliśmy oczy w
stronę białego domu Liz i ruszyliśmy do środka.
Zadzwoniliśmy
dzwonkiem, ale nie było żadnej odpowiedzi. Po wykonaniu tej czynność jeszcze
trzy razy zdenerwowałam się i wyciągnęłam klucze do domu Beth z pod doniczki z
kwiatem. Z wahaniem otworzyłam drzwi. To, co za nimi zobaczyłam zmroziło mi
krew w żyłach. Czysty i zadbany jak dotąd salon państwa Blue, teraz był pełen
śmieci. Wszystkie meble były poobalane. Stolik leżał do góry nogami. Ale
najgorsze z tego wszystkiego było to, iż na ścianach była rozmazana czerwona
maź. Tak.. Wszystko było we krwi. Nawet nie zauważyłam, że Will pchnął mnie
lekko, abym weszła dalej . Zrobiłam krok do przodu. Nagle w rogu pokoju dostrzegłam
Elizabeth. Miała podarte ubranie i potargane włosy. Jej oczy były czarne, a
uśmiech dziki. Podbiegłam do niej i zatrzymałam się dwa kroki przed nią.
-Dlaczego
ty?- szepnęłam.
Spojrzała na
mnie i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
-On chce
ciebie!- powiedziała chrapliwym głosem.
-Kto?
-On!-
krzyknęła wstając- Mam cię zabić. Jeśli nie ja to zrobi to on.- szczerzyła do
mnie zęby i mierzyła wzrokiem.
Mimo woli
cofnęłam się kilka kroków w tył. Patrzyłam z przerażeniem na osobę przede mną.
-Kim jest
twój stwórca?- zapytał Will i w kilku susach stanął obok mnie.
-Nieważne
kim jest.-warknęła Liz, nie odrywając ode mnie oczu- Ale zniszczy tego
potwora!- krzyknęła, pokazując na mnie palcem.
Mimo iż
wiedziałam, że jest opętana- zabolało.
-Kim jest
twój stwórca? - powtórzył pytanie Will, kładąc nacisk na ostatnie słowa. Jego
twarz była spokojna, głos bezbarwny, ale oczy płonęły.
Kolejne
rzeczy wydarzyły się bardzo szybko. Beth rzuciła się gwałtownie na mnie, ale
Will skoczył ku niej odpychając mnie na bok. Upadłam. Podniosłam szybko głowę i
rozejrzałam się za nimi. Znajdowali się dwa metry ode mnie. Chłopak leżał na
ziemi, a dziewczyna przyciskała do niego usta, szarpiąc się z nim. Moje oczy,
otworzyły się szeroko. Nieeeee! Pomyślałam i krzyknęłam głośno w tym samym
momencie. Liz skierowała swoją głowę w moją stronę. Will korzystając z okazji
wepchnął jej rękę w ciało. Rozdzierający krzyk wydarł się z gardła dziewczyny.
Po kolejnej sekundzie już leżała na ziemi, a jej serce spadło razem z ręką
Willa na podłogę. Poderwałam się z podłogi i rzuciłam się w kierunku chłopka.
Nie! Nie! Nie! Nie! Spojrzałam w dół i... nogi się pode mną ugięły. Wokół ust
widniała krew, oczy były szeroko otwarte, ale wygasłe. Straciły swój ciepły
kolor. Nie chciałam ale zrozumiałam od razu. Umarł..._______________________________________________________________________________________________
* Avril Lavigne- Slipped away
Z góry przepraszam za ten rozdział. Wiem , że jest strasznie krótki , ale obiecuję, że druga część będzie lepsza i dłuższa. Czytając to po raz setny myślę, że po prostu nie umiem pisać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)